Rok po prezentacji wydobytego z dna Zalewu Szczecińskiego silnika "latającej fortecy", w sierpniu, w pobliżu jego odkrycia, najprawdopodobniej udało się natrafić na wrak bombowca B-17G, zestrzelonego w październiku 1944 roku. Samolot miał prowadzić całą formację bombowców na fabrykę benzyny syntetycznej w Policach.
Prace badawcze prowadzone były z pokładu statku pomiarowego ECHO 2 firmy Escort. Jednostka służy m.in. do prowadzenia pomiarów hydrograficznych na wodach morskich i śródlądowych oraz poszukiwań wraków na morzu. Podczas prowadzonych prac używany był specjalistyczny sprzęt, m.in. sonar holowany, sonar skanujący, system pozycyjny GPS RTK, pojazd podwodny ROV Falcon oraz kamera akustyczna ARIS.
W sierpniu na ekranach monitorów pojawiły się obrazy jednoznacznie wskazujące, że na głębokości od pięciu do siedmiu metrów leży wrak samolotu. To m.in. długie na osiem metrów skrzydło czy też kokpit.
- Od bardzo wielu lat nie odnaleziono wraku amerykańskiego samolotu, przynajmniej tak dużego fragmentu. Samolot nie został znaleziony wcześniej, nie był rozszabrowany, nie był wydobyty, przynajmniej wszystko na to wskazuje – dr hab. n. med. Andrzej Ossowski, genetyk z Katedry Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego.
Po wojnie wiele maszyn, które spadły na ziemię lub do płytkiej wody, zostało po prostu rozszabrowanych. Cenne było bowiem aluminium.
Jak zaznaczył Ossowski, to w tej chwili jedno z ciekawszych miejsc badawczych, które możemy zaobserwować w Europie. W miejscu odkrycia samolotu mają być prowadzone dalsze badania. Trzeba przeprowadzić je zgodnie ze sztuką postępowania z takimi wrakami. Zwłaszcza że jest możliwość, że w maszynie znajdują się prawdopodobnie szczątki trzech lotników uznanych za zaginionych.
Należy liczyć się z również tym, że część wraku jest wbita w dno i sonary wciąż jeszcze wszystkiego nie widzą. Zdaniem Ossowskiego, najbardziej optymalnym rozwiązaniem byłoby umieszczenie wokół niego ścianki szczelnej i odpompowanie wody. Jest to jednak rozwiązanie drogie .
Jak podkreślił dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu Aleksander Ostasz, póki co nie ma jeszcze stuprocentowej pewności, że to bombowca B-17G. Być może to inny samolot. Naloty w tym rejonie były bardzo intensywne. Amerykanie i Brytyjczycy traktowali fabrykę benzyny syntetycznej w Policach, jako jeden ze swoich kluczowych celów w hitlerowskich Niemczech.
Losy misji
Bombowiec Boeing B-17G o numerze płatowca 44-8046 z 457 Grupy Bombowej 750 Eskadry Bombowej Sił Powietrznych Armii Stanów Zjednoczonych został zestrzelony 7 października 1944 r. nad Zalewem Szczecińskim. Ostatni raz był widziany przez naocznych świadków o godzinie 12.52. Muzeum Oręża Polskiego jest w posiadaniu kopii odtajnionych akt, które otrzymało od amerykańskiej agencji rządowej Defense POW/MIA Accounting Agency (DPAA). Dzięki tej dokumentacji znane są ostatnie, tragiczne chwile lotu.
Samolot wystartował z lotniska o kryptonimie Station 130 w Anglii. Prowadził formację 149 bombowców B-17. Wyposażony w najnowocześniejszy wówczas radar i elektronikę, miał naprowadzić resztę bombowców i flarami wskazać cel. To było ważne, bo policka fabryka benzyny syntetycznej – cel ataku – była przez Niemców maskowana dymem.
Na początku swojego istnienia zakład produkował około 2 milionów ton paliwa rocznie, a w kwietniu 1944 roku 2800 ton dziennie. To zaspokajało większość zapotrzebowania wojsk niemieckich na paliwo w Europie. Alianci wiedzieli, jak istotne dla Hitlera były fabryki benzyny syntetycznej, dlatego w czasie wojny wielokrotnie bombardowali obiekty.
- Chodziło o to, żeby III Rzesza nie miała paliwa, żeby stanęła, żeby ta wojna skończyła się szybciej - tłumaczył dyrektor Ostasz.
Z raportów amerykańskich lotników wynika, że podczas misji prowadzący całą formację samolot 44-8046 został poważnie uszkodzony. W rejonie dwóch silników pojawił się ogień. Później tuż przed bombowcem eksplodował pocisk obrony przeciwlotniczej, który prawdopodobnie zabił pilotów. Samolot nie zdążył zrzucić bomb. Rozpadł się i eksplodował w powietrzu.
Na pokładzie maszyny znajdowało się 11 członków załogi: pięciu lotników przeżyło katastrofę i trafiło do niewoli, ciała trzech zidentyfikowano i pochowano. Trzech członków załogi uznaje się do dzisiaj za zaginionych, a ich szczątki mogą znajdować się we wraku.
Autorka/Autor: ng/gp
Źródło: tvn24.pl/Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Oręża Polskiego w Koszalinie