Śmierć na ulicach oblężonego miasta. "Żyj dziś, nie martw się jutrem"

W czwartek do Damaszku przyleciał specjalny wysłannik ONZ
W czwartek do Damaszku przyleciał specjalny wysłannik ONZ

Tu codziennie giną ludzie, słychać kanonady artyleryjskie i startujące wojskowe odrzutowce. Mimo to mieszkańcy Damaszku za wszelką cenę starają się wieść zwyczajne życie, cieszyć się tym, co mają i nie myśleć zbyt wiele o wojnie, która ich otacza.

Od ponad czterech lat, kiedy wybuchła wojna domowa w Syrii, Damaszek pozostaje główną twierdzą sił lojalnych wobec prezydenta Baszara al Asada. Syryjska stolica pozostaje jednym z najstabilniejszych miejsc w kraju, jednak nie jest możliwe całkowite odizolowanie jej od wojny, która ogarnęła niemal całą resztę Syrii.

Mieszkańcy Damaszku są podzieleni, gdy spytać ich o obecnego prezydenta - część uznaje go za zbrodniarza i domaga się zmiany władzy, inni dochodzą do wniosku, że Asad mimo wszystko pozostaje jedyną osobą, która może ocalić Syrię przed całkowitym chaosem. Wszyscy zgadzają się, że życie w stolicy staje się coraz cięższe i nie widać nadziei na poprawę tego stanu rzeczy.

Główny bazar w Damaszku wciąż tętni życiem
Główny bazar w Damaszku wciąż tętni życiem
Źródło: Twitter

Śmierć na ulicach

Na Damaszek regularnie spadają pociski moździerzowe, wystrzeliwane na oślep przez otaczające miasto grupy rebelianckie, nazywane przez syryjski reżim „terrorystami”. Każdego dnia na ulicach giną przechodnie, a śmierć stała się dla ludzi częścią codzienności.

- Szedłem ulicą, gdy nagle w pobliżu rozerwał się pocisk moździerzowy. Jeden z przechodniów upadł, nie wiem czy ranny czy martwy, a ja tylko podniosłem wyżej nogę, przechodząc nad nim i ruszyłem dalej - wspomina cytowana przez "Guardiana" Hala, kobieta w średnim wieku. - Przemoc po prostu stała się dla nas zwyczajna - tłumaczy.

- Trzech moich najbliższych sąsiadów zginęło w eksplozjach pocisków artyleryjskich, kolejny pocisk spadł tuż obok kawiarni - mówi inny mieszkaniec północnej części miasta. - To tylko kwestia szczęścia - podkreśla codzienną niepewność, czy dożyje się końca dnia. Bezpieczne nie są nawet najlepsze dzielnice, latem rakieta spała m.in. do basenu w hotelu Sheraton.

Jednocześnie mieszkańcy kurczowo starają się trzymać resztek normalności, które im jeszcze zostały i, na ile to tylko możliwe, nie zwracać nadmiernej uwagi na otaczającą ich wojnę. W dzielnicy Midan pełne ludzi uliczne kawiarnie działają jeszcze kilkaset metrów przed obozem dla uchodźców w Yarmouk, gdzie trwały walki z bojownikami Państwa Islamskiego.

Sprzedawcy herbaty do zawsze byli wizytówką Syrii
Sprzedawcy herbaty do zawsze byli wizytówką Syrii
Źródło: Twitter

"Jesteśmy na wojnie"

Codziennością stały się problemy z zaopatrzeniem w żywność, długie przerwy w dostawach energii elektrycznej oraz dramatyczny spadek wartości syryjskiej waluty, funta.

- Wstaję o 3 w nocy, by zrobić pranie, bo tylko wtedy jestem pewna, że będzie prąd - mówi matka dwójki dzieci. - Nie jemy już lodów, ale w końcu jesteśmy na wojnie. Grunt, że w przedsiębiorstwach państwowych wciąż wypłacane są pensje. Biorąc pod uwagę sytuację, władza funkcjonuje całkiem nieźle - podkreśla.

Wieczorem, gdy ostrzał artyleryjski jest rzadszy, otwierają się dyskoteki i inne miejsca, gdzie przy jedzeniu i muzyce można zapomnieć o swoich troskach. - Ludzie chcą się cieszyć życiem, bo nie wiedzą, co przyniesie jutro - mówi 30-letnia mieszkanka Damaszku. - Żyj dzisiaj, nie martw się jutrem, mówimy - dodaje.

Autor: mm//rzw / Źródło: Guardian, tvn24.pl

Czytaj także: