Kto dokonał poniedziałkowego zamachu w metrze w Mińsku? Wciąż nie ma odpowiedzi na to pytanie. Białoruskie KGB wysunęło trzy teorie dotyczące tego zamachu: jedna mówi o tym, że mogli go dokonać ekstremiści, ale ludzie niezbyt w to wierzą, mówiąc, że na Białorusi nie ma po prostu takich organizacji ekstremistycznych, które mogłyby przeprowadzić tak wielki zamach. Coraz częściej pojawiają się sugestię, że być może za zamachem stoi jeden z klanów walczących o wpływy na szczytach białoruskiej władzy.
Młody mężczyzna o niesłowiańskim wyglądzie - tyle na razie wiadomo o głównym podejrzanym o dokonanie ataku na metro w stolicy Białorusi. Jest już 12 ofiar śmiertelnych i ponad 200 osób rannych. Białoruskie KGB zatrzymało trzy osoby podejrzane o udział w organizacji tego zamachu - ale wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi.
Opozycja nie dałaby rady
Prezydent Alaksandr Łukaszenka juz dwie godziny po zamachu był na stacji Oktiabrskaja, złożył kwiaty, a potem spotkał się z szefami resortów siłowych. - Rzucono nam poważne wyzwanie, bardzo poważne. Potrzebna jest adekwatna odpowiedź - mówił.
Białoruska opozycja boi się, że zamach stanie się pretekstem do przykręcenia śruby przeciwnikom prezydenta. Ale według ekspertów, opozycja nie byłaby w stanie zorganizować takiej akcji. - Każdy zamach terrorystyczny to polityka. Chuligani takich rzeczy nie robią. Tym bardziej, że wszystko to trzeba zorganizować, przenieść na miejsce zamachu. A u nas jest tyle służb specjalnych, tyle kamer – to nierealne - mówi Ałeh Wołczek, obrońca praw człowieka i były żołnierz jednostek specjalnych
Opozycja twierdzi, ze na zamachu najbardziej zyskują władze - do wczoraj Białorusini mówili o brakach żywności i załamaniu waluty narodowej. Teraz boją się czego innego. - W tym sensie uwaga społeczeństwa została przełączona na coś innego niż sytuacja gospodarcza - mówi Wincuk Wiaczorka, działacz opozycji.
Źródło: Fakty TVN