Prodemokratyczni protestujący, wielu - jak podaje Reuters - ze łzami w oczach, zaczęli opuszczać rejon hongkońskiego Mong Kok. Wycofują się z miejsca ostatnich starć z demonstrantami, popierającymi propekiński rząd. Zapowiadają jednak, że wrócą. "Walka trwa do końca" - skandują.
Obawiając się represji ze strony policji, która mogłaby przyjść w ciągu kilku najbliższych godzin protestujący wycofują się również z rejonu biura szefa administracji Hong Kongu Leung Chun Yinga. Służby usuwają z tego miejsca barykady.
- Wszyscy chcemy wynieść się, bo nie chcemy widzieć dłużej krwawych konfliktów. Wrócimy, jeśli rząd nie zareaguje (na zaproszenie do bezpośrednich rozmów - red.) - powiedział Tang Sin Tung, 15-letnia uczennica, wolontariuszka w Mong Kok.
Część protestujących skandowała: - Wrócimy. Walczymy do końca.
Znów starcia
W niedzielę rano w obszarze Mong Kok w Hongkongu doszło do kolejnych starć. Policja użyła pałek i gazu pieprzowego, aby rozpędzić prodemokratycznych demonstrantów oskarżających funkcjonariuszy o współpracę z chińską mafią. Tymczasem studenccy liderzy demonstracji oświadczyli w niedzielę (czasu lokalnego), że są gotowi wznowić dialog z władzami, pod pewnymi warunkami. W piątek Federacja Studentów Hongkongu (HKFS) oznajmiła, że nie weźmie udziału w negocjacjach z rządem na temat reformy wyborczej, ponieważ policja - zdaniem federacji - dopuściła do ataku triady na demonstrantów. Prodemokratyczne demonstracje, najpoważniejsze od kiedy Pekin przejął kontrolę nad byłą brytyjską kolonią w 1997 roku, rozpoczęły się w Hongkongu pod koniec września. Protestujący domagają się nie tylko odwołania szefa lokalnej administracji, ale także zmian w prawie wyborczym.
Autor: nsz//kdj / Źródło: Reuters, tvn24.pl