Zamachowiec, który okaleczył w czwartek ambasadora USA w Korei Południowej ostrym narzędziem, dostawał wielokrotnie zgodę na wyjazdy do Korei Północnej i był w niej siedem razy - ustaliła południowokoreańska policja badająca motywy ataku 55-latka Kim Ki Dzonga na Marka Lipperta. Na głowę i szyję ambasadora założono łącznie 80 szwów.
Kim Ki Dzong zaatakował ambasadora USA w czwartek tuż przed rozpoczęciem konferencji środowisk chcących unifikacji obu koreańskich krajów w przyszłości.
Policja w Seulu poinformowała w piątek, że postawiła 55-latkowi zarzut napaści na dyplomatę obcego państwa oraz próbę morderstwa. Postanowiono też o zatrzymaniu go na 10 dni w areszcie, uznając, że może być niebezpieczny dla otoczenia.
Siedem wizyt w Korei Północnej
Okazało się też, że Kim był stałym bywalcem kraju położonego na północ od 53. równoleżnika.
Śledczy poinformowali, że po sprawdzeniu jego życiorysu okazało się, że w latach 1999-2007 aż siedem razy wyjeżdżał do Korei Północnej, za każdym razem dostając na to jednak zgodę władz w Seulu.
W czasie wizyt miał oficjalnie np. sadzić drzewa w przygranicznej prowincji, niedaleko miasta Kaesong.
Śledczy, którzy po ataku weszli do mieszkania Kima, znaleźli w nim wiele książek najwyraźniej wydanych w Korei Północnej i w połączeniu z przesłuchaniami starają się ustalić, czy wizyty u sąsiada nie były powodem, dla którego 55-latek wyraźnie się zradykalizował.
W piątek południowokoreańskie media podały też informacje o tym, że zamachowiec raz już zaatakował dyplomatę. W 2010 r. próbował trafić japońskiego ambasadora w Korei Południowej betonową bryłą. Chybił, a sąd skazał go na wyrok w zawieszeniu.
Autor: adso\mtom / Źródło: Reuters