Cały świat zobaczył ich na zdjęciach. Wycieńczeni, brudni, z obandażowanymi ranami, ale uparci, ciągle niepokonani. Potem kamery nagrały ich, jak szli do rosyjskiej niewoli - szarpani na punktach kontrolnych, przeszukiwani, popychani. Kiedy odzyskali wolność, wyglądali jak ludzkie widma. Ale wciąż nie stracili ochoty do walki. Wracamy na front - zapowiadają żołnierze pułku Azow.
Witalij Dudnik był jednym z żołnierzy broniących Mariupola. Służył jako oficer w 1. Pułku Straży Granicznej. Jego oddział od początku rosyjskiej inwazji walczył pod komendą pułku Azow. Kiedy został ranny, jego towarzysze nie zostawili go, zabrali ze sobą do podziemi Azowstalu. Ta ostatnia mariupolska reduta, zakłady metalurgiczne, hutniczy kompleks metodycznie burzony rosyjskimi rakietami i bombami, stała się znanym na całym świecie symbolem oporu przed brutalnością Rosjan. I piekłem jej obrońców.
- 9 kwietnia zostałem ranny i przetransportowano mnie do Azowstalu, gdzie przeleżałem 38 dni. Nie mogliśmy wychodzić na zewnątrz, bo byliśmy pod ciągłym ostrzałem - opowiada Dudnik. Jak dodaje, najbardziej zapamiętał bezustanne wybuchy artyleryjskie, eksplozje bomb przeznaczonych do niszczenia grubych betonowych fortyfikacji. - Cały Azowstal się trząsł, ale mury nie pękały - mówi. - W pamięci utkwiło mi, jak jedna z rakiet wpadła do pomieszczenia, przebiła w nim dach, ale nie eksplodowała. Dało nam to możliwość częściowego wyjścia na zewnątrz i złapania powietrza - dodaje.
Mariupol, cenne ze strategicznego i gospodarczego punktu widzenia portowe miasto, był oblegany i szturmowany przez Rosjan od lutego do maja 2022 roku. Wojska najeźdźcy zamieniły je w morze gruzów, zabijając - według nieoficjalnych szacunków - dziesiątki tysięcy cywilów. Nie były jednak w stanie złamać morale jego obrońców.
Na pytanie, jak zapamiętał żołnierzy pułku Azow, którzy towarzyszyli mu w podziemiach huty, Dudnik odpowiada: - Wszyscy byliśmy tam razem. To byli bardzo waleczni, dobrze wyposażeni chłopcy. Doskonale przeszkoleni. Ci, którzy nic nie umieli, szybko się od nich uczyli. Wymagała tego sytuacja. Chcesz żyć, to się nauczysz - przyznaje.
Aby przeżyć, żołnierze Azowa też musieli się wiele nauczyć. Mieli na to mało czasu. Na swoją pierwszą wojnę trafili niemal od razu po roku 2013, jeszcze jako zwykli, ale pełni zapału ochotnicy wprost z kijowskich barykad Euromajdanu.
Budowanie legendy
"Mogę więc śmiało powiedzieć, że mamy coś fajniejszego niż HIMARS i haubice M777, to jest nasza siła woli, jedność, którą dysponujemy jako Naród. Podczas kiedy my tam staliśmy za tobą, ty byłeś tutaj z nami. I to dzięki temu mogłem wrócić. A teraz jestem zobowiązany opowiedzieć Wam swoją historię" - ten cytat, zamieszczony w serwisie społecznościowym Telegram, pochodzi z oficjalnego kanału rekrutacyjnego jednostki wojskowej 4308 Sił Zbrojnych Ukrainy, pułku Azow.
Jego żołnierze dali się dobrze poznać, kiedy bronili Azowstalu pod ciężkim ogniem rosyjskiej artylerii. Swoją historię opowiedzieli walką, napisali krwią. Świat obiegły wtedy przejmujące fotografie, które autor, Dmytro Kozacki, pseudonim Orest, wykonał w czasie oblężenia w podziemiach kombinatu. Pokazywały obrońców: wycieńczonych, brudnych, z obandażowanymi ranami, ale wciąż upartych, wciąż niepokonanych.
Potem kamery nagrały ich, jak szli do rosyjskiej niewoli - szarpani na punktach kontrolnych, przeszukiwani, popychani. W świat po raz kolejny poszły obrazy - tym razem sponiewieranych, zrezygnowanych, niepewnych swojego losu, upodlonych przez okupantów. Świat zaczął apelować, głośno krzyczeć o ich uwolnienie, zwłaszcza że Moskwa umieściła pułk Azow na liście organizacji terrorystycznych, więc wziętym do niewoli żołnierzom groziły pokazowe procesy, a nawet kary śmierci.
Pod koniec września zobaczyliśmy ich znowu, kiedy wyszli z rosyjskiej niewoli w jednej z większych wymian jeńców wojennych. Wolność odzyskało wtedy 215 obrońców huty, w tym 124 oficerów. 108 z nich to bojownicy pułku Azow, w tym dowódcy - Denys Prokopenko, pseudonim Radis, Serhij Wołyński "Wołyń", Światosław Palmar, Denys Szelga i Oleg Chomenko. W procesie pośredniczyli prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan oraz książę koronny Arabii Saudyjskiej Muhammad ibn Salman. W zamian za 55 Rosjan i najistotniejszego z nich, Wiktora Medwedczuka, lidera prorosyjskiej frakcji w Radzie Najwyższej, nazywanego "kumem Putina", zwolnieni zostali też inni znani członkowie Azowa - wśród nich medyk bojowy Kateryna Poliszczuk "Ptaszka" i Dmytro Kozacki, czyli fotograf "Orest".
Pułk Azow, ta elitarna jednostka o bardzo wysokim morale, sformowana w całości z ochotników, stała się symbolem walczącej Ukrainy oraz solą w oku Kremla i prorosyjskich separatystów. Bohaterska obrona Mariupola tylko przypieczętowała jej legendę budowaną od ośmiu lat, od pierwszych zwycięskich bojów z rebeliantami opanowującymi w tym czasie wschód Ukrainy. Wtedy był to zupełnie inny oddział. Swój początek miał za sprawą młodego absolwenta wydziału historii Uniwersytetu Charkowskiego Andrija Biłeckiego.
Charków. Początek
Szansę na pozytywną zmianę w życiu politycznym, gospodarczym i społecznym Ukrainy przekreślił 21 listopada 2013 roku ówczesny ukraiński premier Mykoła Azarow. Poszukiwany obecnie przez Interpol polityk wydał oświadczenie wstrzymujące prace nad podpisaniem układu stowarzyszeniowego Ukrainy z Unią Europejską. Oznaczało to koniec ukraińskich aspiracji do bycia członkiem UE oraz kolejny krok do zacieśniania związków z Rosją. W efekcie na Placu Niepodległości w Kijowie tłumnie zaczęli gromadzić się mieszkańcy, żądając ustąpienia rządu. W kolejnych dniach liczba manifestantów rosła, a Majdan zaczął przypominać wielkie miasto namiotowe. Rosła też brutalność służb wydelegowanych przez administrację do tłumienia protestów. W nocy z 29 na 30 listopada, na polecenie ministra spraw wewnętrznych Witalija Zacharczenki, elitarna jednostka milicji Berkut przeprowadziła nieudolny, ale brutalny szturm na protestujących. Ciężko pobito około 30 osób. Nie złamało to oporu manifestantów, którzy powrócili do swoich namiotów i zaczęli organizować samoobronę. Postulowano powołanie własnych uzbrojonych oddziałów pod dowództwem komendantów wybieranych przez podwładnych. Ale to strona rządowa zrobiła kolejny krok, strzelając do demonstrantów z najwyższych pięter położonego tuż przy placu hotelu Ukraina. Ulicami Kijowa wstrząsnęła wojna domowa, która pochłonęła niemal 100 ofiar śmiertelnych.
Sekwencja wydarzeń, które nastąpiły po brutalnym zdławieniu w 2013 roku przez zbrojne ramię administracji ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza protestów na kijowskim Majdanie, zwanym od tego czasu Euromajdanem, choć doprowadziła do ustąpienia Janukowycza z urzędu, to uruchomiła również szereg ruchów separatystycznych we wschodnich obwodach Ukrainy. Zbiegło się to w czasie z lądowaniem rosyjskich żołnierzy na Krymie. W mundurach, bez dystynkcji i znaków przynależności państwowej, nazywani "zielonymi ludzikami", przystąpili do zajmowania ukraińskich baz wojskowych, dając preludium do całkowitej aneksji półwyspu. W Doniecku i Ługańsku rebelianci zaczęli szturmować budynki lokalnej administracji, żądając odłączenia i uniezależnienia tych terytoriów od Ukrainy. Tak rozpoczynał się konflikt Ukrainy z Federacją Rosyjską. Wtedy jeszcze nie bezpośredni, prowadzony przez Rosję zza pleców tak zwanych separatystów.
Urodzony w 1979 roku w rodzinie o tradycjach kozackich Andrij Biłecki od czasów studenckich zaangażowany był w nacjonalistyczny aktywizm. Będąc członkiem Socjal-Narodowej Partii Ukrainy (SNPU), która ewoluowała we Wszechukraińskie Zjednoczenie Swoboda, w 2005 roku założył własną organizację - Patriota Ukrainy. Działalność oparł na antyrządowych protestach, wiecach politycznych, na obywatelskim nieposłuszeństwie i tworzeniu obozów paramilitarnych. Założył jedenaście ośrodków na terenie całego kraju i zaczął coraz wyraźniej zaznaczać swoją obecność na lokalnej scenie politycznej. Po sukcesie Rewolucji Godności w Kijowie wprowadził Patriotę Ukrainy w skład koalicji nacjonalistycznych organizacji znanej pod nazwą Prawy Sektor.
Kiedy na początku marca 2014 roku rodzinne miasto Biłeckiego - Charków, zaczęło pogrążać się w chaosie wywołanym przez prorosyjskie bojówki, Andrij zorganizował lokalną samoobronę. Wraz z grupą aktywistów przybyłych z Majdanu przypuścili szturm na budynek klubu sportowego Opłot, nieformalną siedzibę separatystów. Rozbicie siedliska uzbrojonych bojówkarzy, planujących proklamowanie Charkowskiej Republiki Ludowej i odłączenie jej od Ukrainy, było dopiero początkiem. I pierwszą wspólną akcją przyszłej elitarnej jednostki.
Ponieważ sytuacja na wschodzie kraju zaczęła się zaogniać, nacjonaliści Biłeckiego znaleźli schronienie w lasach pod Połtawą, gdzie utworzyli oddział partyzancki. Ubrani w czarne mundury, działając pod nazwą Czarny Korpus, mieli być przeciwwagą dla rosyjskich "zielonych ludzików", które opanowały Krym. Sami siebie zresztą zaczęli określać mianem "czarnych ludzików". Tak zaczęło rodzić się w nich braterstwo walki, poczucie frontowej jedności.
To właśnie połtawskie lasy stały się ich kolejnym punktem zaczepienia, z którego przeprowadzali wypady. Największy, a zarazem ostatni, odbył się 1 maja 2014 roku. Partyzanci udaremnili wtedy ogromny wiec poparcia dla Rosji, hamując zakusy rebeliantów na utworzenie separatystycznej republiki. Charków pozostał ukraiński.
Do historii Azowa i ukraińskiej walki o integralność państwową przeszedł także budynek przy ulicy Rymarskiej 15 w Charkowie. To stare biuro organizacji Biłeckiego, przemianowane na centrum mobilizacyjne. W nocy z 14 na 15 marca zamieniło się w twierdzę, kiedy zaatakowały je oddziały prokremlowskiej "milicji ludowej" prowadzone przez Arsena Pawłowa "Motorolę", weterana armii rosyjskiej. Wywiązała się całonocna walka z użyciem broni automatycznej, która pochłonęła pierwsze ofiary śmiertelne po stronie separatystów. Obroną osobiście dowodzili Andrij Biłecki oraz Ihor Myhajlenko "Czerkas", przyszły zastępca dowódcy pułku Azow. Obrona Rymarskiej została uznana przez obie strony za początek wojny w Donbasie. Jest silnie propagowana jako jeden z mitów założycielskich formującego się wówczas ruchu azowskiego. Państwo ukraińskie obchodzi 14 marca jako Dzień Ochotnika, na pamiątkę utworzenia pierwszego ochotniczego batalionu.
Mariupol po raz pierwszy
Kiedy oddział Biłeckiego zaczynał przeobrażać się w formację zbrojną z prawdziwego zdarzenia, w południowo-wschodnich obwodach kraju rozpoczynała się Operacja Antyterrorystyczna (ATO) ogłoszona przez administrację nowego ukraińskiego prezydenta Petra Poroszenki. Miała zdusić siły separatystyczne, próbujące oderwać część terytoriów od Ukrainy. Realizowana połączonymi siłami MSW, Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i Sił Zbrojnych Ukrainy, wystawiła przeciwko separatystom 40 tysięcy żołnierzy regularnej armii. Prawie jedną czwartą stanowiły bataliony ochotnicze sformowane w dużej części z aktywistów Majdanu.
Jednym z nich był Czarny Korpus, który z lokalną samoobroną i wolontariuszami podjął decyzję o uformowaniu batalionu Azow. Nocą z 4 na 5 maja 2014 został zarejestrowany oficjalnie jako specjalny batalion policji patrolowej Azow i podporządkowany Ministerstwu Spraw Wewnętrznych. Członkowie otrzymali niezbędną broń i dokumentację, a już rankiem 5 maja przypuścili pierwszy skuteczny szturm na Mariupol, celem oswobodzenia miejskiej rady z rąk separatystów.
To blisko półmilionowe portowe miasto nad Morzem Azowskim było ważnym, strategicznym punktem dla obu stron. Ukraińcom zapewniało rokrocznie 20 proc. eksportu stali o wartości blisko 2,3 miliarda dolarów. Dla Rosjan miało stanowić lądowe połączenie między Federacją Rosyjską a zaanektowanym rok wcześniej Krymem. Stało się jasne, że Putin - rękami rebeliantów - będzie chciał je zdobyć za wszelką cenę. Oczywistym było również, że Azow łatwo go nie odda.
Kampania roku 2014 upłynęła pod znakiem ciągłych starć o miasto. Inicjatywa i powodzenie leżały po stronie Azowa, który wraz z innymi ochotniczymi jednostkami, między innymi z batalionem Dnipro, przeprowadził szereg spektakularnych akcji. Udało mu się nawet wziąć do niewoli ministra obrony tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej Igora Kakidianowa oraz kilkuset bojowników separatystycznych. W czerwcu udaremnił też poważny szturm na miasto, rozbijając oddziały prokremlowskiej milicji. Krok po kroku spychał separatystów, aż wypchnął ich za granicę z Rosją.
Potem przyszły walki w okolicach Doniecka i szturm na opanowany przez separatystów Iłowajśk, po którym Azow wycofał się do Mariupola. Stamtąd na początku 2015 roku wyprowadził jedną ze swoich najważniejszych kampanii, która zapisała się pod nazwą Operacji Szyrokińskiej. Jej celem było uprzedzenie planowanego przez prokremlowskie siły drugiego szturmu na Mariupol. To zadanie wykonał z sukcesem już jako Pułk Specjalnego Przeznaczenia Gwardii Narodowej Sił Zbrojnych Ukrainy, powołany decyzją z 11 listopada 2014 roku. Był pierwszą w historii kraju awansowaną do tak wysokiej rangi jednostką złożoną w całości z ochotników.
Pułk Azow stał się jedną z najbardziej wartościowych jednostek Sił Zbrojnych Ukrainy, o bardzo wysokim morale. Miał własną kompanię pancerną i artyleryjską, mógł pochwalić się też szerokim zapleczem szkoleniowym - szkołą wojskową imienia Jewhena Konowalca, Szkołą Chorążych imienia Mykoły Ściborskiego. Zlokalizowani na stałe w Mariupolu pod rozkazami trzeciego z dowódców, Denysa "Radisa" Prokopenki, azowcy mieli wkrótce wykonać swoje najważniejsze zadanie. Bitwę, której losy z zapartym tchem śledził cały świat, a która miała im zapewnić status legendy i trwałe miejsce na kartach historii.
Ukraińskie Westerplatte
Alarm bojowy w bazie pułku zlokalizowanej na obrzeżach Mariupola wybrzmiał równo o godzinie 4 rano 24 lutego 2022 roku. Żołnierze początkowo myśleli, że to kolejne ćwiczenia, ale silna eksplozja uświadomiła im, że nadeszło to, do czego przygotowywali się przez ostatnie lata. Wojna z Federacją Rosyjską na pełną skalę.
Sektor M - obejmujący miasto i jego okolice - był traktowany przez ukraińskie dowództwo priorytetowo podczas przygotowywania planów obrony. Skoncentrowano w nim potężny garnizon (około 5,5 tysiąca żołnierzy) złożony w większości z pułku Azow i podporządkowanych mu formacji. Także dla Rosjan zdobycie Mariupola było jednym z ważniejszych celów rozpoczynającej się agresji, nazwanej propagandowo przez Kreml "wojskową operacją specjalną".
Miasto zostało zaatakowane z pełną mocą z lądu, morza i powietrza. Wróg rzucił do walki najbardziej doświadczone i jednocześnie najgorsze, bo nieprzestrzegające praw wojennych jednostki. Piętnastotysięcznymi siłami dowodził generał Michaił Mizincew, który swój pseudonim "rzeźnik z Aleppo" zawdzięczał brutalnemu stłumieniu powstania w Syrii. Najemnicy z grupy Wagnera, kadyrowcy z Czeczenii oraz najbardziej bitne oddziały separatystyczne z okresu wojny w Donbasie przypuściły szturm z trzech kierunków.
Żołnierze Azowa skutecznie się bronili i równie skutecznie atakowali. Niszczyli ogromne ilości sprzętu wroga: wysadzali czołgi i transportery, strącali samoloty i śmigłowce. Do największych sukcesów pułku zaliczyć należy rozbicie całego batalionu wroga i zlikwidowanie dwóch wysokich rangą dowódców: generała majora Olega Mitjajewa ze 150 Dywizji Strzelców Zmotoryzowanych i zastępcę dowódcy Floty Czarnomorskiej kapitana Andrija Palija. Rosjanie ponosili ciężkie straty, ale nie zamierzali odpuścić. Prowadzili regularne uderzenia lotnicze co 10-15 minut, rzucali do ataku coraz to nowe jednostki. Oblężone miasto, w którego murach przebywało wciąż około pół miliona cywilów, przypominało morze ruin. W związku z tym dowództwo pułku Azow zdecydowało o skupieniu obrony w ostatnim punkcie oporu.
Kombinat metalurgiczny Azowstal, należący do jednego z najbogatszych ukraińskich oligarchów Rinata Achmetowa, 13 kwietnia zamienił się w twierdzę. Blisko 2,5 tysiąca ludzi, żołnierzy Azowa i szukających schronienia cywilów, przez ponad miesiąc znosiło bezustanne, gwałtowne ataki przeważających sił wroga. Grube mury i sieć podziemnych korytarzy dawały obrońcom możliwość przetrwania ciężkich bombardowań. Rosjanie próbowali je zniszczyć trzytonowymi bombami i ostrzałem z dział okrętowych. Obrońcom brakowało amunicji, jedzenia, leków i opatrunków, ale nie ustępowali. Wielokrotnie odrzucali rosyjskie żądania, by poddać kombinat.
Vae victis. Chwała zwyciężonym
- Dwa pociski trafiły mnie w kość udową. Od góry i od dołu była potrzaskana. Noga wymagała pilnej operacji, ale nie było możliwości jej wykonania. Zmieniano mi tylko opatrunki - wspomina Witalij Dudnik. Nie mógł walczyć. Mógł tylko leżeć, nasłuchiwać niosącego się korytarzami Azowstalu huku eksplozji pocisków, którymi Rosjanie próbowali przebić się do środka. Leżał i czekał.
16 maja, po 38 dniach rosyjskiego oblężenia kombinatu, Naczelne Dowództwo Ukrainy nakazało złożenie broni i ratowanie przebywających tam ludzi, w szczególności rannych cywilów i żołnierzy. Agencje informacyjne i telewizje pokazały oddających się do niewoli obrońców i wynoszonych rannych. W sumie z podziemi wyszło 2439 osób.
- Zaniesiono mnie na noszach do autokaru i wywieziono gdzieś w okolice Doniecka. Tam, pod nadzorem jakiejś rosyjskiej jednostki, przebywałem półtora miesiąca. Nie było co jeść. Półkilogramową puszkę gulaszu dzielili nam na dobę na dwóch - opowiada Dudnik. Jego rana była w coraz gorszym stanie, a Rosjanie ograniczali się tylko do zmiany bandaży. - Obawiali się, że nastąpi u mnie zgorzel gazowa i umrę, dlatego postanowili mnie wymienić. Z tego, co mi mówiono, w momencie uwolnienia wyglądałem jak zwłoki. Schudłem ponad 20 kilo - dodaje.
Dziś przechodzi rekonwalescencję w szpitalu w Ostrowie Wielkopolskim. Po jej zakończeniu ma zamiar powrócić na front.
"Jeszcze przydadzą się Ukrainie"
- Paradoksalnie to nie sukcesy Azowa z pierwszych lat konfliktu w postaci wyzwolenia Mariupola oraz Operacji Szyrokińskiej, ostatniej udanej ukraińskiej ofensywy do 2022 roku, wpłynęły na postawę całego ukraińskiego narodu. Uczyniła to dopiero trwająca 82 dni heroiczna obrona Mariupola - przyznaje Witold Dobrowolski, fotoreporter wojenny, wolontariusz medyczny służący na Ukrainie i autor książki "Ruch Azowski". - Obserwowała ją nie tylko cała Ukraina, ale również świat. Bezkompromisowa postawa żołnierzy pułku w obliczu pewnej klęski dała Ukraińcom mit o charakterze historycznym, który można porównać do obrony greckich Termopil czy teksańskiego Alamo, symbol dający nadzieję i wzywający do dalszego oporu wobec wroga - dodaje.
Rosyjska propaganda dobrze zdaje sobie sprawę, jakie wrażenie robi pułk Azow nie tylko na Ukraińcach, ale i na całym świecie. Dlatego stara się osłabić i wypaczyć jego przekaz. Wielokrotnie przedstawiała całość Sił Zbrojnych Ukrainy przez pryzmat kontrowersyjnej ideologii i symboliki używanej przez jednostkę.
W emblemacie oddziału znajduje się "Wolfsangel", czyli tak zwany wilczy hak - oznaczenie używane przez wojska SS podczas II wojny światowej, także obecnie jeden z symboli neonazistów. Oprócz tego kremlowska propaganda wytyka Azowowi inny symbol - "Czarne Słońce" - kojarzone z runami plemion germańskich. Do tego oznaczenia również odwoływali się SS-mani i z powodu tych odniesień Azow miał sporo problemów. W 2019 roku amerykański Kongres zakazał nawet finansowania ze środków pomocy wojskowej pułku i podobnych jemu organizacji, jako powód podając głoszoną ideologię. Sami azowcy przyznają się do - jak to tłumaczą - "powierzchownego nacjonalizmu", ale nie neonazizmu. Wilczy hak w ich interpretacji jest symbolem Idei Nacji, czyli dwóch połączonych liter I i N. "Czarne Słońce" z kolei, usunięte ostatecznie z emblematu pułku, to według nich symbol więzi z przodkami i narodową tradycją.
Obecnie Azow to rozbudowana organizacja, także potężna siła medialna i doskonały projekt PR. Relacje z walk krążą po internecie, wypełniają media społecznościowe, dodając otuchy walczącej Ukrainie. Powołany w 2015 roku Cywilny Korpus Azowa - wraz z przybudówkami studenckimi, paramilitarnymi, partią polityczną Korpus Narodowy i samym pułkiem - tworzą tak zwany Ruch Azowski. Oprócz działalności stricte militarnej ruch zajmuje się kwestiami dotyczącymi życia codziennego, formowaniem proukraińskich postaw obywatelskich, a także aktywnością ekologiczną. Jest wzorem i przyczynkiem do modernizacji Sił Zbrojnych Ukrainy.
- Myślę, że można Azow traktować jako przypomnienie Ukraińcom, że należy wyzwolić okupowane terytoria i uzyskać ponownie dostęp do Morza Azowskiego, od którego przyjęła się nazwa jednostki. Obecnie w ramach Sił Zbrojnych Ukrainy powstają kolejne bataliony odwołujące się do tradycji i symboliki pułku - mówi Dobrowolski. - Trzeba także pamiętać, że przez tyle lat pułk Azow był niedoścignionym wzorem dla ukraińskiej armii nie tylko dzięki wysokiemu poziomowi wyszkolenia i profesjonalnym wyposażeniu, lecz także dzięki faktowi, że była to jedyna jednostka ukraińska oficjalnie w pełni działająca w standardzie NATO-wskim. A to inspiruje całe Siły Zbrojne Ukrainy do głębokich systemowych zmian na lepsze - dodaje.
To nie koniec historii Azowa. Pozostaje mieć nadzieję, że spełnią się słowa wypowiedziane przez pierwszego dowódcę pułku Andrija Biłeckiego po tym, jak padł rozkaz poddania Azowstalu. - Oni jeszcze przydadzą się Ukrainie - stwierdził wówczas. Major Bohdan Krotewycz, szef sztabu pułku, również nie pozostawił wątpliwości. Pytany przez dziennikarzy o dalsze plany po wyjściu z rosyjskiej niewoli, odparł: - Nasza wojna nie zakończyła się w Mariupolu.
Autorka/Autor: Sebastian Gajewski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Paula Bronstein/Getty Images