Ponad milion. Tyle osób zarejestrowało się dotąd na opozycyjnej platformie Gołos zgłaszając się do alternatywnego liczenia głosów podczas niedzielnych wyborów prezydenckich na Białorusi. Prokuratura generalna w Mińsku prosi ministerstwo sprawiedliwości "o ograniczenie dostępu do platformy". Wcześniej szefowa Centralnej Komisji Wyborczej Lidzija Jarmoszyna uznała, że powstanie tego projektu ma na celu "tworzenie wypaczonego rezultatu wyborów, by deprecjonować oficjalny wynik".
W najbliższą niedzielę na antenie TVN24 wydanie specjalne poświęcone wyborom prezydenckim na Białorusi. Początek o godzinie 20.
O tym, że liczba osób, zarejestrowanych na utworzonej przez współpracowników najważniejszej opozycyjnej kandydatki w wyborach prezydenckich Swiatłany Cichanouskiej platformie Gołos przekroczyła milion, poinformowała w sobotę białoruska sekcja Radia Swoboda. To ponad 14 procent wyborców, którzy wezmą udział w niedzielnym głosowaniu.
"Platforma Gołos istnieje po to, aby każdy mógł się dowiedzieć, ile głosów oddano na kandydatów w jego lokalu wyborczym i porównać to z oficjalnymi danymi. Wystarczy, że wyślesz zdjęcie obu stron swojej karty do głosowania. Tylko karty, bez paszportu i selfie. Twój głos pozostanie anonimowy" - przytacza apel inicjatorów projektu Radio Swoboda.
W sobotę niezależne białoruskie media podały, że władze w Mińsku próbują zablokować opozycyjny projekt. Prokuratura generalna w Mińsku zwróciła się do ministerstwa informacji z wnioskiem o "ograniczenie dostępu" do platformy. Powiedziała o tym na antenie telewizji państwowej Białoruś-1 przedstawicielka prokuratury Maryna Popowa. Ostrzegła, że działalność platformy, zarejestrowanej poza Białorusią, może być "ścigana z mocy prawa". Popowa uzasadniała, że przedsięwzięcie to jest "niebezpieczne, ponieważ wymaga ujawniania danych osobowych".
"To tworzenie wypaczonego rezultatu wyborów, by deprecjonować oficjalny wynik"
Wcześniej pomysł utworzenia platformy skrytykowała przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej Lidzija Jarmoszyna.
- W istocie chodzi tam o stworzenie centralnej komisji wyborczej w szarej strefie – oznajmiła. Zdaniem Jarmoszynej to "szkodliwy i przestępczy projekt", który jest reklamowany przez człowieka, będącego "potencjalnym gwarantem konstytucji". - Mówią, że to kontrola wyrażenia woli narodu. Nie, moi drodzy, to nie kontrola. To tworzenie wypaczonego rezultatu wyborów, by deprecjonować oficjalny wynik i na tej podstawie zorganizować zamieszki – powiedziała Lidzija Jarmoszyna.
Wyjaśniła również, że pozostawienie w czasie głosowania otwartych kabin wyborczych jest związane z zagrożeniem koronawirusem, by "w zamkniętej przestrzeni nie powstało groźne środowisko epidemiologiczne". Jarmoszyna skrytykowała także propozycję Swiatłany Cichanouskiej, która zaapelowała do wyborców o przychodzenie do lokali wyborczych tuż przed zamknięciem – w celu uniemożliwienia fałszerstw i sprawdzenia, czy ktoś inny nie podpisał się w imieniu danej osoby.
W czwartek Alaksandr Łukaszenka oświadczył, że legalność działania systemu Gołos powinna zbadać prokuratura.
"W instytucji, która kontroluje proces wyborczy, nie ma przypadkowych ludzi"
Jak twierdzi prawnik inicjatywy Obrońcy Praw Człowieka Za Wolne Wybory Paweł Sapiełka, proces wyborczy na Białorusi jest nieprzejrzysty z powodu ograniczenia niezależnej obserwacji, a wyniku wyborów nie można zaskarżyć do sądu.
- System wyborczy działa tak, że maksymalnie ogranicza udział osób niezwiązanych z władzami i nielojalnych wobec nich – powiedział Sapiełka w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Jak dodał, obecnie nie istnieją praktycznie sposoby i instrumenty prawne, by przywrócić kontrolę społeczną nad procesem wyborczym.
Rozmówca PAP wskazał, że problem zaczyna się "od składu Centralnej Komisji Wyborczej i jej pełnomocnictw". - W tej instytucji, która kontroluje cały proces wyborczy, nie ma przypadkowych ludzi, są wyłącznie "zaufani" – powiedział Sapiełka. - To samo dotyczy terytorialnych i obwodowych komisji wyborczych, których skład jest wybierany przez władze lokalne – dodał. Taka sytuacja, jak wskazał, oznacza, że w komisjach wyborczych nie ma osób reprezentujących środowiska niezależne czy będące w opozycji do władzy. - A to oznacza w praktyce przymykanie oczu na nadużycia na korzyść "swojego" kandydata – ocenił.
Tradycyjnie w czasie wyborów istnieje problem z dopuszczeniem do obserwacji niezależnych aktywistów. W tym roku obowiązują dodatkowe obostrzenia, jak podano, z powodu koronawirusa. W lokalu wyborczym może przebywać jednocześnie nie więcej niż troje obserwatorów w czasie głosowania przedterminowego, a pięcioro – we właściwym dniu głosowania. - Te pule też są ustalane przez komisje i w efekcie mamy sytuację, w której dopuszczeni do obserwacji zostali dosłownie pojedynczy niezależni obserwatorzy – wskazał Sapiełka.
Od pierwszego dnia głosowania przedterminowego aktywiści informują o zatrzymaniach niezależnych obserwatorów w lokalach pod różnymi zarzutami – utrudniania pracy komisji, drobnego chuligaństwa itp. Niektórzy zostali już ukarani aresztem. Pomimo różnego rodzaju utrudnień, które napotykają aktywiści, prowadzą oni obserwację i odnotowują co najmniej po kilkaset nieprawidłowości w ciągu dnia. Najczęściej są to różnice w liczbie głosujących – te podawane przez komisje są znacznie wyższe, niż te ustalone przez obserwatorów.
- W tej kampanii żadni nasi aktywiści nie będą na przykład w ogóle dopuszczeni do liczenia głosów. To, co się dzieje po zamknięciu lokali, jest całkowicie poza kontrolą środowisk niezależnych – podkreślił Sapiełka. Formalnie obserwatorzy obywatelscy na wyborach będą – władze zarejestrowały ich aż 40 tysięcy. Są to jednak w większości przedstawiciele różnych organizacji i struktur prorządowych.
Urna poza kontrolą
Sapiełka przypomina, że oddzielnym problemem jest głosowanie przedterminowe, uznawane przez aktywistów za pole do nadużyć. - Urna przez długi czas znajduje się poza kontrolą nie tylko obserwatorów, ale nawet członków komisji. W czasie zamknięcia lokalu (urna) jest pilnowana przez milicjanta – powiedział Sapiełka.
Opozycyjną platformę Gołos, która ma służyć do alternatywnego liczenia głosów, Sapiełka ocenia jako ważny instrument, ale mający charakter wyłącznie "polityczny i moralny". - Nie jest to instrument, który można by było wykorzystać w sensie prawnym – wyjaśnił.
"Paradoks prawny"
- W końcu, co może zrobić kandydat, jeśli uważa, że doszło do nadużyć, oszukano go, źle policzono? Może złożyć skargę do CKW. Decyzji CKW, która wiadomo jaka będzie, nie można następnie zaskarżyć w sądzie – zaznacza Sapiełka.
- Mamy do czynienia z paradoksem prawnym – tłumaczy prawnik centrum Wiasna Uładzimir Łabkowicz. - Jeśli CKW uznaje wybory za nierozstrzygnięte, kandydaci mogą tę decyzję zaskarżyć do Sądu Najwyższego. Jeśli jednak ogłoszony zostaje zwycięzca i jego oponent lub oponenci chcą zaskarżyć ten wynik, to kierują skargę do CKW i na tym droga prawna się wyczerpuje – dodaje Łabkowicz.
Wybory na Białorusi odbędą się 9 sierpnia. W wyborach startuje pięciu kandydatów: Alaksandr Łukaszenka, Swiatłana Cichanouska, Hanna Kanapacka, Andrej Dzmitryjeu i Siarhiej Czeraczań.
Źródło: PAP, Radio Swoboda