Mordował kochanków: Włochów nakrył w aucie, Francuzów w namiocie. Wraca sprawa "Potwora z Florencji"

Źródło:
La Nazione, Fanpage.it, La Stampa, RAI, tvn24.pl
Wszystkie ofiary Potwora z Florencji
Wszystkie ofiary Potwora z FlorencjiMichał Urbański, it.wikipedia.org/pubblico dominio
wideo 2/8
Wszystkie ofiary Potwora z FlorencjiMichał Urbański, it.wikipedia.org/pubblico dominio

Osiem osobnych historii miłosnych. Szesnaścioro zakochanych, których ostatnie chwile życia wyglądały prawie tak samo. Przez jednego mężczyznę – "Potwora z Florencji". Młodzi ginęli w miłosnym uścisku, półnadzy, zaatakowani znienacka i uśmiercani przez pocisk z beretty kalibru 22. Nazwisko sprawcy szesnastu morderstw, jakie miały miejsce w Toskanii w latach 1968-1985, do dziś pozostaje nieznane. Prawnicy krewnych trzech ofiar właśnie złożyli we florenckiej prokuraturze wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy. Zagubiony pistolet, zapomniana teczka z danymi podejrzanego i DNA z koperty, do której ktoś wsadził odcięty fragment piersi Francuzki – to trzy wątki, którymi sugerują zająć się w pierwszej kolejności.

Carmela De Nuccio miała 21 lat, dorabiała w lokalnej pracowni kuśnierskiej w Scandicci, kilka kilometrów od centrum Florencji. Giovanni Foggi, 30-latek, był pracownikiem spółki energetycznej Enel. Byli zapatrzeni w siebie, choć znali się tylko kilka miesięcy. Ich przyjaciele wiedzieli, że planują się pobrać.

Giovanni Foggi i Carmela De Nuccioit.wikipedia.org/public domain

6 czerwca 1981 roku wypadał w sobotę. Tego dnia zjedli kolację w domu Carmeli. "Około 22.00 powiedzieli rodzicom, że idą na lody i wrócą przed północą" – pisał dziennik "La Stampa" 8 czerwca 1981 r. Młodzi wsiedli do auta, fiata ritmo w kolorze miedzi, i ruszyli w stronę pobliskiej dyskoteki "Anastasia". Niedaleko klubu Giovanni, który prowadził samochód, odbił w boczną, piaszczystą drogę. Zaparkował na wprost wielkiego cyprysa, pomiędzy drzewami oliwnymi, i wyłączył silnik. Zakochani chcieli spędzić tam kilka namiętnych chwil. Zaczęli się rozbierać, wyrzucając buty i skarpety na tylne siedzenia.

Morderca podszedł do nich od lewej strony. Jak ustalili śledczy, najpierw musiał strzelić do Giovanniego. Jego ciało przeszyły trzy pociski. Później skierował lufę w stronę Carmeli i strzelił pięć razy. Nie wiadomo, jaką odległość dała radę pokonać sama, uciekając, a przez ile metrów wlókł jej ciało. Znaleziono ją dwanaście metrów od auta, po drugiej stronie drogi. "To nie strzały, a rany zadane nożem okazały się śmiertelne" – czytamy w archiwalnym wydaniu "La Stampa". Napastnik dźgał ją po całym ciele. Największej makabry dokonał w okolicach krocza kobiety: rozciął jej dżinsy, błękitne figi i wyciął narządy płciowe.

Od razu było wiadomo, że zabójcy nie chodziło o pieniądze. Portfel Giovanniego, w którym miał 83 tysiące lir włoskich, był nietknięty. Zawartość torebki Carmeli rozsypał co prawda na ziemi obok auta, ale nie wziął ani jej kluczy, ani portmonetki z drobnymi. Dlaczego strzelał? Dlaczego w tak okrutny sposób okaleczył 21-latkę (co powtórzy jeszcze później trzy razy przy morderstwach kobiet)? Motyw działania "Potwora z Florencji" do dzisiaj pozostaje nieznany.

Okolice ScandicciPiero G.

Jedno ciało nakrył śmieciami i porzucił w krzakach. Drugie okaleczył i zostawił w namiocie

Końcówka lata 1985 roku była we Włoszech wyjątkowo upalna. Nadine Mauriot, 36-letnia Francuzka, spędzała je w Toskanii ze swoim o dziewięć lat młodszym partnerem. Nie planowała zostawać w Italii na dłużej, bo w rodzinnym Audincourt (Francja) czekały na nią dwie córki, które po powrocie z urlopu miała zaprowadzić do szkoły. Z mężem żyła w separacji. Z Jean-Michelem Kraveichvilim, 25-letnim muzykiem o gruzińskich korzeniach, poznała się na początku 1985 roku i po kilku miesiącach zostali parą. Do Włoch wybrali się jej białym volkswagenem golfem. Wnioskując po datach na rachunkach opłat za autostradę, granicę przekroczyli najprawdopodobniej 4 września.

Wiadomo, że w piątek, 6 września, dojechali do niewielkiej miejscowości San Casciano tuż pod Florencją. Zaparkowali na polanie ukrytej za cyprysami i sosnami ciągnącymi się wzdłuż via Scopeti.

Za tabliczką widać wydeptane dojście do polany, gdzie para rozbiła namiot

Trudno wymarzyć sobie bardziej romantyczne miejsce na kemping – to lasek w samym sercu malowniczego regionu Chianti, nieopodal stał kamienny dom, w którym Niccolo Machiavelli pisał "Księcia". Wieczorne koncerty cykad, zapach ciepłej ziemi i atmosfera kończących się wakacji sprzyjały spędzaniu tam upojnych nocy. "Wszyscy młodzi ludzie znali to miejsce i wiedzieli, że jest dobre do uprawiania seksu" – pisał Mario Spezi, dziennikarz czołowego toskańskiego dziennika "La Nazione" w swojej książce "Potwór z Florencji", która była owocem jego kilkudziesięcioletnich ustaleń w tej sprawie.

I właśnie podczas jednej z takich nocy Nadine i Jean-Michela zaatakował Potwór. Śledczym nie do końca udało się ustalić, czy zginęli 7 czy 8 września. Wiele wskazuje jednak na to, że w niedzielę, ósmego. Najprawdopodobniej jeszcze tego samego dnia, kilka godzin wcześniej, jedli typowe toskańskie danie na festynie w pobliskiej miejscowości Cerbaia. "Obsługiwałem ich stolik, było to chyba jeden wieczór przed tym, jak dowiedziałem się o zabójstwie z gazet [ciała odkryto w poniedziałek – red.]. Zamówili pappardelle alla lepre [płaski makaron w potrawce z królika – red.], zapewniali, że im smakowało – mówił 30 maja 1994 roku na rozprawie sądowej niejaki Marcello Fantoni, miejscowy kelner.

W poniedziałek około godziny 14.00 na placyk pod sosnami zajechał biały volkswagen golf. Taki sam, jakim jeździła Nadine. Wysiadł z niego 18-letni Luca Santucci. Znał to miejsce i często jeździł tam na grzyby. Tak też zrobił 9 września. – Zaparkowałem obok tego samochodu, koło którego stał rozstawiony namiot. Zamknąłem swoje auto i zacząłem szukać w miarę wygodnego wejścia do lasu. Wtedy zwróciłem uwagę na niesamowicie głośny szum much, które gromadziły się przy jednym z krzaków. Podszedłem tam z ciekawości i zobaczyłem nagie ciało tego mężczyzny. Było przykryte śmieciami i całe pocięte – relacjonował florenckiemu dziennikarzowi Flanzowi Vinciemu w wywiadzie w 2019 roku.

Przestraszył się i wrócił biegiem do samochodu. Dopiero wtedy zauważył, że z wejścia do namiotu wystają zakrwawione stopy kobiety.

Policjanci, którzy dojechali na miejsce niedługo później, ustalili prawdopodobny przebieg wydarzeń. Mario Spezi, wyżej wspomniany dziennikarz "La Nazione", był jednym z nielicznych przedstawicieli mediów, którzy mieli dostęp do śledztwa. Tak opisał to, co ustalili funkcjonariusze: "Morderca zbliżył się do namiotu, w którym kochali się Jean-Michel i Nadine. Żeby dać o sobie znać, naciął lekko nożem część tropiku. Kiedy para rozpięła suwak wejścia do namiotu, żeby zobaczyć, co się dzieje, Potwór zaczął strzelać. Kobieta zginęła w namiocie, rannemu mężczyźnie udało się uciec kilkanaście metrów w głąb lasu, gdzie Potwór złapał go, dobił nożem i podciął gardło. Zwłoki przykrył śmieciami. Wrócił później do Nadine, żeby okaleczyć jej ciało. Wyciął jej lewą pierś i narządy płciowe".

Łuski po pociskach, które zebrali śledczy na polanie, wskazywały, że Potwór strzelał z beretty kalibru 22, long rifle. Pociski były dodatkowo znaczone literą oznaczającą konkretną serię: "H". Takie same ślady zostawił po sobie morderca Carmeli De Nuccio i Giovanniego Foggi.

Ostrzegali przed nim w telewizji

Historie obu par to dwie z ośmiu tragedii o bliźniaczo podobnych scenariuszach, jakie miały miejsce w Toskanii w latach 1968–1985. Zabójca, którego tożsamości nie udało się ustalić do dziś, siał postrach wśród zakochanych i ich rodziców. Strzelał zawsze znienacka, zawsze z pistoletu beretta, zawsze do ludzi, którzy uprawiali seks lub właśnie się do tego zabierali. Atakował w miejscowościach wokół Florencji: w Signi, Borgo San Lorenzo, Calenzano, Baccaiano di Montespertoli, Vicchio, Scandicci i San Casciano. Wszystkie pary, z wyjątkiem Francuzów, których nakrył w namiocie, zmarły, kiedy wymieniały czułości w samochodach. Czterem z kobiet, po tym, jak je zamordował, wyciął narządy płciowe, a dwie dodatkowo pozbawił lewej piersi. To właśnie przez okrucieństwo dziennikarze ochrzcili mordercę mianem "Potwora z Florencji".

OPISY WSZYSTKICH ZBRODNI POTWORA Z FLORENCJI. CZYTAJ WIĘCEJ O MORDERCY WŁOSKICH KOCHANKÓW >>>

Mapa miejsc, w których atakował Potwór z Florencjitvn24.pl

Przez lata mieszkańcy Toskanii żyli w strachu, bo Potwór był dla śledczych nieuchwytny. Nie zabijał regularnie, więc nie było wiadomo, kiedy spodziewać się następnej zbrodni. Rodzice sugerowali swoim dzieciom, żeby spotykały się ze swoimi partnerami w domach, bo wiedzieli, że w ciemnych zaułkach może czyhać na nich szaleniec. Kanały telewizji RAI regularnie prezentowały krótki spot, w którym narrator przestrzega: "Occhio, ragazzi!" ("Dzieciaki, uważajcie!"). Plakaty z takim samym apelem wisiały na ulicach Florencji.

"Dzieciaki, uważajcie!". Plakaty wisiały w centrum i na obrzeżach FlorencjiPolizia di Stato/materiały archiwalne

W 1994 roku za zbrodnie Potwora florencki sąd skazał prawomocnie Pietra Paccianiego, miejscowego rolnika, który żył i pracował w pobliżu miejsc, gdzie znajdowano zwłoki. Budził lęk – miał już za sobą odsiadkę za zamordowanie kochanka swojej żony, sąd skazał go również za gwałty na dwóch córkach. W 1996 roku Corte Suprema di Cassazione – włoski sąd najwyższy – anulował ten wyrok i zarządził nowy proces apelacyjny, który jednak nawet się nie rozpoczął. Pietro Pacciani zmarł 22 lutego 1998 roku na zawał serca.

Sąd uznał również, że w przypadku czterech morderstw (w tym pary Francuzów) Potworowi pomagali dwaj mieszkańcy Toskanii: Mario Vanni (skazany na dożywocie) i Giancarlo Lotti (skazany na 26 lat więzienia). Obaj odbyli zasądzone kary i już nie żyją.

Skoro to nie Paccianiego można nazywać Potworem z Florencji, to kto nim był?

Chcą znów przejrzeć wszystkie akta

Odpowiedź na to pytanie chcą w końcu usłyszeć pewnie wszyscy żyjący do tej pory krewni 16 ofiar, ale to córki Nadine Mauriot (te same, które mama miała zaprowadzić do szkoły po powrocie z urlopu w Toskanii), siostra Jean-Michela Kraveichviliego (Francuz) i siostra Carmeli De Nuccio postanowiły pójść o krok dalej. Reprezentuje je grupa trzech włoskich adwokatów: Antonio Mazzeo, Vieri Adriani i Valter Biscotti. Właśnie złożyli wspólny wniosek do prokuratury we Florencji, w którym domagają się od śledczych kilku konkretnych kroków.

Po pierwsze, chcą uzyskać dostęp do wszystkich akt dotyczących procesu Pietra Paccianiego. "Taki wniosek składaliśmy już w ubiegłym roku, dostaliśmy pozwolenie, po czym szybko nam je cofnięto" – tłumaczy grupa prawników w rozmowie z dziennikiem "La Stampa". – Zabranianie wglądu w akta jest niezgodne z włoską konstytucją – mówi Vieri Adriani dziennikarzowi florenckiego "La Nazione". – Być może tym razem, zważywszy na fakt, że tak wielu krewnych ofiar się tego domaga, florencka prokuratura zdecyduje się otworzyć dla nas drzwi do archiwum sprawy Potwora – dodaje Antonio Mazzeo.

Niby "kręcił się autem bez celu", a jednak "był bardzo nerwowy"

Po drugie, wnioskują o ponowne wszczęcie śledztwa ze szczególnym naciskiem na wątek byłego legionisty Giampiera Vigilantiego.

Vigilanti mieszkał niedaleko Florencji i był znany lokalnym służbom jako człowiek skazany w przeszłości za zabójstwo i seksualne napastowanie mężczyzn. On i Pietro Pacciani znali się, pochodzili z tej samej wsi. Karabinierzy przesłuchiwali go w sprawie Potwora niejednokrotnie, przeszukiwali nawet jego mieszkanie. W 1994 roku zabezpieczono u niego 176 pocisków Winchester kalibru 22 z wybitym "H", których mógł jednak używać do amerykańskiego pistoletu high standard, którym regularnie ćwiczył w lokalnej strzelnicy.

Śledczy prowadzący sprawę w latach 90. wykluczyli go z listy podejrzanych, ale przez wszystkie kolejne lata media miały go na oku, bo podczas przesłuchań ochoczo wskazywał palcem na innych podejrzanych, podrzucał nazwiska, sugerował, że Potwór nie działał w pojedynkę, za każdym razem podkreślając, że on sam nie ma ze sprawą nic wspólnego. Wszystkie wskazywane przez niego tropy prowadziły jednak w ślepą uliczkę.

W 2017 roku, podczas długiej rozmowy z dziennikarzem Gian Pietrem Fiore (związanym z telewizją RAI), przyznał przypadkowo, że w dzień morderstwa pary zakochanych w 1981 roku, tuż po tragedii, był w pobliżu miejsca zbrodni. "Kręciłem się tam autem, bez żadnego celu, tak po prostu jeździłem po okolicy" – wyznał, co można usłyszeć w nagraniu tej rozmowy krążącym do dziś w sieci. Vigilanti dodał, że był z nim wtedy jego przyjaciel, ginekolog Francesco Narducci. "Relacjonował mi, że i on, i doktor, zostali tego wieczora zatrzymani do kontroli drogowej i byli bardzo nerwowi. 'Dlaczego?' – pytałem. 'Bo z tymi historiami morderstw nigdy nic nie wiadomo' – odpowiedział mi. 'Jak to, skoro nie miałeś z morderstwem nic wspólnego, to skąd tak szybko wiedziałeś, że ktoś właśnie został zabity?' – dopytywałem go, wykręcał się" – wspominał dziennikarz RAI w programie "Atlantide" w 2021 roku.

Co ciekawe, przyjaciel Vigilantiego, ginekolog Francesco Narducci, zaginął w tajemniczych okolicznościach 8 października 1985 roku, czyli równy miesiąc po ostatniej zbrodni Potwora. 13 października odnaleziono jego ciało, dryfowało na powierzchni Jeziora Trazymeńskiego. Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną zgonu mężczyzny. Badają to prokuratury w Perugii i we Florencji. Giampiero Vigilanti żyje, dziś ma 90 lat i mieszka w miejscowości Prato, dwadzieścia kilometrów od Florencji.

Północne obrzeża Florencjiww

Sfabrykowane dowody i znikające dokumenty

Wracając do ostatniego wniosku córek i sióstr ofiar Potwora: krewni ofiar wytykają też śledczym sporo zaniedbań i błędów, jakie popełniali przez ostatnie dziesięciolecia.

Dopiero w 2018 roku odnaleziono w poduszce z namiotu Francuzów niezbadany wcześniej pocisk wystrzelony z beretty. Choć okazało się, że ostatecznie biegli nie znaleźli na nim żadnych wartościowych śladów (był zbyt zniszczony), to i media, i krewni ofiar byli zbulwersowani, że coś tak ważnego mogło umknąć funkcjonariuszom przy badaniu miejsca zbrodni w 1985 roku.

Oprócz tego w 2019 roku ponownie zbadano przedmioty z namiotu – na dżinsach ofiar znaleziono nowe ślady DNA należące do mężczyzny z grupą krwi A Rh+. Na pewno nie były to ślady Jean-Michela ani Pietra Paccianiego. Czy należały do któregoś z dwóch prawomocnie skazanych mężczyzn: Vanniego i Lottiego? Nie wiadomo, bo równocześnie okazało się, że pobrano od nich niewystarczające próbki DNA.

W tym samym roku wyszedł na jaw kolejny skandal: pocisk pasujący do beretty kalibru 22, znaleziony w ogrodzie Pietra Paccianiego, będący jednym z głównych dowodów wiążących go z morderstwami Potwora z Florencji, został tam celowo podłożony. "Ślady na kuli znalezionej w ogrodzie oskarżonego nie powstały w wyniku umieszczenia jej w broni, którą miał posługiwać się zabójca, zostały sfabrykowane" – ocenił biegły z zakresu balistyki, co cytował w 2019 roku portal fanpage.it. Komu zależało na tym, żeby za kraty trafił Pacciani?

Trzech adwokatów zwraca też uwagę na fakt, że w jednym z protokołów, jakie karabinierzy sporządzili w 1984 roku, pojawiło się nazwisko mężczyzny mieszkającego w okolicy Florencji, posiadacza beretty, którego nigdy nie przesłuchano. Kolejny błąd. "Wiele szczegółów wskazywało na to, że może być powiązany ze sprawą morderstw, a jednak nie został nawet wciągnięty na listę podejrzanych. To, dlaczego tak się stało, i dlaczego teczka dotycząca tego człowieka nie była brana pod uwagę, jest dla nas zagadką, którą chcemy teraz rozwikłać" – mówi dziennikarzowi "Il Giornale" Valter Biscotti, jeden z prawników.

Media w ostatnich dniach poruszyły też kwestię makabrycznej przesyłki, jaka dotarła do prokurator Silvii Della Monica w dzień odnalezienia ciał Francuzów, czyli 9 września 1985 roku. Potwór po raz pierwszy postanowił się wtedy "pochwalić" tym, co zrobił. Zaadresował na nazwisko Della Moniki (jedynej kobiety w grupie osób zajmujących się śledztwem) przesyłkę, którą wysłał do siedziby prokuratury we Florencji. Kiedy prokurator otworzyła kopertę, jej oczom ukazał się makabryczny widok: w środku znajdował się kawałek kobiecej piersi. Późniejsze badania potwierdziły, że był to fragment sutka Nadine Mauriot. Tego dnia Silvia Della Monica zrezygnowała z uczestnictwa w śledztwie i nigdy już do niego nie wróciła.

"Na tamtej kopercie odnaleziono ślady DNA" – napisał 22 marca portal dziennika "Corriere Fiorentino". Jest pewne, że nie są to ślady Pietra Paccianiego. Ale wciąż nie wiadomo, do kogo należą.

***

W styczniu 2020 roku mężczyzna, który miał skosić zarośla wzdłuż drogi krajowej Florencja – Siena, znalazł na poboczu stary, zardzewiały pistolet. "Zgubiony, być może wyrzucony. Beretta. Model zgadza się z tym, którego używał Potwór przy zabójstwach" – pisał dziennik "La Nazione". Był załadowany pięcioma kulami z wybitą literą "H".

W kwietniu 2021 roku kolejna ukryta beretta: kobieta wezwana do posprzątania mieszkania w miejscowości Pieve di Cento (niedaleko Bolonii) znalazła ją schowaną w obudowie okapu kuchennego. "Model 70, kaliber 22, pistolet załadowany, perfekcyjnie zachowany" – wyliczał dziennikarz portalu bolognaindiretta.com.

Śledczy z Florencji do dziś nie potwierdzili jednak, żeby któryś z tych pistoletów był narzędziem zbrodni Potwora. Nie poinformowali też jeszcze, czy przychylą się do wniosku krewnych Carmeli De Nuccio, Nadine Mauriot i Jean-Michela Kraveichvilego.

Autorka/Autor:Wanda Woźniak //az

Źródło: La Nazione, Fanpage.it, La Stampa, RAI, tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Polizia di Stato, "La Nazione" (skan wydania papierowego)