Kino, romantyczna kolacja i w końcu pożądanie, które każe wsiąść do samochodu, a później zaparkować gdzieś przy polnej drodze i w ciemnościach oddać się pieszczotom… które przerwie on. Potwór z Florencji - morderca kochanków.
Może to miał być seks na zgodę. A może chcieli zrobić to po raz pierwszy. Nigdy się tego nie dowiemy. Historie miłości ośmiu włoskich par, zamiast hucznymi weselami, zakończyły się przejmującą ciszą na szesnastu pogrzebach.
Maniakalny zabójca przez siedemnaście lat, od 1968 do 1985 roku, mordował pary kochanków, którzy szukali intymności z dala od miejskiego gwaru. Za każdym razem zabijał tak samo: ukradkiem zbliżał się do samochodu i strzelał. Przez dziesięciolecia wsadzono za kratki kilku mężczyzn, ale głównego podejrzanego w końcu uniewinniono. Zmarł w 1998 roku, tuż przed wznowieniem procesu. Niedawno sprawa wróciła na pierwsze strony gazet...
Rzeź w 90 sekund
Pasquale Gentilcore ma 19 lat, pracuje w ubezpieczalni. Od dwóch lat spotyka się ze Stefanią Pettini, sekretarką. Ona ma 18 lat. 14 września 1974 roku zostanie najmłodszą ofiarą Potwora.
Tego dnia Pasquale odprowadza swoją młodszą siostrę na dyskotekę w Borgo San Lorenzo (około 30 km od Florencji). Obiecuje jej, że wróci o północy. Jedzie do domu swojej dziewczyny, razem wsiadają w fiata 127. Zapowiedzieli znajomym, że do nich dołączą, ale po drodze postanawiają spędzić chwilę tylko we dwoje. Parkują na polnej drodze w miejscowości Rabatta, nad brzegiem rzeki Sieve.
Śmiertelne strzały padają z lewej strony auta. Pięć kul trafia w Pasquale, w Stefanię trzy – jest ranna. Morderca wywleka ją z samochodu, rzuca na ziemię i dźga nożem.
"96 ciosów, jakby na oślep. Jeden w twarz, kilka w piersi, około dwudziestu w okolice łona. Tak, umarła od ciosów. Cztery lub pięć z nich było śmiertelnych. Zabójca dokonuje tej rzezi w 90 sekund" - powie biegły sądowy doktor Mauro Maurri na rozprawie w 1994 roku. Jego opisy zbrodni i zdjęcia ofiar są tak drastyczne, że jeden z policjantów mdleje na sali sądowej.
Zanim zabójca się oddalił, włożył w waginę Stefanii pędy winorośli. Stanik i torebka dziewczyny zostały znalezione poza miejscem zbrodni. Zegarka i skromnej biżuterii nigdy nie odnaleziono.
Łuski, które zebrali śledczy, wskazywały, że Potwór strzelał z beretty kalibru 22, long rifle.
Wyciął łono, zostawił znak
Ponownie obudził się po siedmiu latach - w 1981 roku. Na kolejną zbrodnię wybrał Scandicci - miejscowość na obrzeżach Florencji.
W nocy z 6 na 7 czerwca w fiacie ritmo nakrył Giovanniego Foggiego (30 lat) i 21-letnią dziewczynę - Carmelę De Nuccio. Spotykali się od kilku miesięcy, tego wieczoru jedli kolację u rodziców dziewczyny. Potem wsiedli w auto i pojechali w stronę dyskoteki - miejsca często uczęszczanego przez kochanków i tak zwanych podglądaczy.
Zabójca strzelił łącznie osiem razy: trzy kule przeszyły ciało Giovanniego, pięć trafiło Carmelę. Znów wyciągnął kobietę z auta. Uderzał nożem, na koniec wyciął narządy płciowe. To miał być jego znak.
I łuski. Zabił z beretty, pociskami winchester kalibru 22, long rifle, seria "H".
Śledczy aresztowali niejakiego Vincenza Spalettiego. Głowa rodziny, kierowca karetki, znany był w okolicy jako jeden z podglądaczy - mężczyzn, którzy lubili obserwować pary baraszkujące w samochodach czy w plenerze. Po zbrodni chwalił się w lokalnym barze, że widział parę.
Kiedy już znalazł się za kratkami, jego bliscy mieli otrzymywać anonimowe telefony. Ktoś mówił im, żeby się nie martwili, bo ich Vincenzo niedługo wyjdzie na wolność. Tajemniczy rozmówca miał rację. Prawdziwy Mostro di Firenze zaatakował znowu w październiku.
Dokładnie 22 października. Stefano Baldi (26 lat) i Susanna Cambi (24 lata) po skończonej u niego kolacji wyruszyli na przejażdżkę czarnym golfem. Zatrzymali się wśród pól niedaleko Prato, na północny zachód od Florencji.
Scenariusz zbrodni był bliźniaczo podobny do poprzednich: Potwór cztery razy wystrzelił do Stefano, pięć do Susanny. Tym razem, żeby zbezcześcić ciało kobiety, wycinając genitalia, musiał też wyciągnąć z samochodu ciało jej partnera. Udało mu się rozpleść kochanków z miłosnego uścisku. Zwłoki Susanny znaleziono później dziesięć metrów od auta, w strumieniu. Z koszulką podciągniętą aż pod szyję i z licznymi ranami ciętymi lewej piersi.
Policjanci zabezpieczyli na miejscu siedem łusek nabojów winchester kaliber 22, long rifle, seria "H". Wystrzelono je z lufy pistoletu beretta.
Morderca widmo i psychoza w sercu Toskanii
Dokąd pojechać z chłopakiem, dziewczyną? Jak się schować? Gdzie zaparkować, żeby dać się ponieść chwili, drżeć z namiętności, a nie z trwogi przed mordercą?
Początek lat 80. był naznaczony podtrzymującymi atmosferę grozy doniesieniami o mordercy widmo, polującym na kochanków w samochodach. Toskańskie dzienniki wciąż rozpisywały się o szczegółach zbrodni, ale postępów w śledztwie nie było.
- To niesamowite, ale Potwór doprowadził do tego, że zmieniły się nawyki florentczyków. Rodzice zaczęli mówić dzieciom rzeczy w stylu: "wychodzimy na kolację, macie dom dla siebie". Robili wszystko, żeby młodzi nie wyjeżdżali poza miasto - mówi Stefano Brogioni z gazety "La Nazione". Pierwsze zbrodnie Potwora najpilniej śledził jego starszy kolega z redakcji - Mario Spezi, który po kilkudziesięciu latach zebrał swoje ustalenia w książce "Potwór z Florencji".
Jak mówi Brogioni, powstawały nawet specjalne "parkingi miłości", gdzie młodzi mogli auto w auto (z oknami zasłoniętymi gazetą) bez stresu wymieniać czułości.
- Mieszkańcy bali się siebie nawzajem. Jeśli sąsiad miał przeszłość kryminalną albo w pracy posługiwał się ostrym narzędziem - jak chirurdzy, lekarze, rzeźnicy, kaletnicy - automatycznie padały na niego podejrzenia - wylicza Stefano Brogioni.
Zabójca zapewne pękał z dumy. Ale po kolejnym mordzie miało dojść do przełomu.
Nieudany fortel i zaskakujący anonim
Paolo Mainardi miał 22 lata, był mechanikiem. Antonella Migliorini - zaledwie 19, pracowała w firmie odzieżowej. Byli zgraną parą, takie papużki nierozłączki. Podobno znajomi nazywali ich związek "vinavil" - od marki kleju.
W sobotę, 19 czerwca 1982 roku, po skończonej kolacji u znajomego rodziny wsiedli do fiata 147. Zaparkowali przy gęstych zaroślach obok dość ruchliwej ulicy Virginio Nuova w Baccaiano (około 25 kilometrów od Florencji) i padli sobie w ramiona.
W Antonellę Potwór wycelował dwa razy. Pierwszy strzał był chybiony - kula musnęła głowę, druga trafiła, zadając śmierć. W stronę Paola wystrzelił czterokrotnie.
Samochód pary znalazły chwilę po ataku cztery osoby przejeżdżające trasą. Ruch był całkiem spory, ponieważ w pobliskiej miejscowości trwał festyn. Początkowo świadkowie myśleli, że chodzi o zwykły wypadek - fiat stał kołami w rowie. Później jednak dostrzegli ślady po pociskach na ciałach ofiar. I wtedy nagle okazało się, że Paolo jeszcze oddycha.
Mężczyzna trafił do szpitala, był nieprzytomny. Śledczy liczyli, że przeżyje, że powie im coś, na co czekali od kilku lat. Ale Paolo nie odzyskał przytomności. Zmarł nazajutrz rano.
Fakt, że chłopak żył jeszcze kilka godzin, postanowiła wykorzystać Silvia Della Monica, prokurator prowadząca sprawę zabójstwa. Wezwała do siebie dziennikarzy i poprosiła o publikację krótkiej wzmianki, która sugerowałaby, że Paolo przed śmiercią zdążył ujawnić kilka szczegółów na temat mordercy. Jednak fortel ten się nie powiódł.
Śledczy musieli pokornie pogodzić się z brakiem przełomu. Jedyne, czego mogli być pewni, to rodzaj broni, jaką posługuje się sprawca. Wokół Antonelli i Paola pozbierali kolejne dziewięć łusek kalibru 22 z wybitym "H".
Wtedy do komendy policji przyszedł anonim: wycinek z lokalnej gazety "La Nazione", informujący o zabójstwie kobiety i mężczyzny sprzed… 14 lat. "Przyjrzyjcie się tej zbrodni jeszcze raz" - poradził ktoś, bazgrząc na świstku, jak pisze Spezi w "Potworze z Florencji".
Śledczy odkurzyli akta z 1968 roku. I kiedy zbadali pięć łusek, które czekały na nich w policyjnym magazynie, przeżyli szok. Pochodziły od nabojów winchester, seria H, pasujących do beretty 22.
Tylko że to była zamknięta sprawa, a morderca się przyznał i poszedł do więzienia.
W co więc bawi się Potwór?
Spał z tyłu, gdy Potwór strzelał do jego mamy
W 1968 roku gminą Signa (10 km od Florencji) wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci pary kochanków.
Antonio Lo Bianco i Barbara Locci raczej nie chcieli zostać zdemaskowani. Murarz z Palermo, 29-latek, miał żonę i trójkę dzieci. Na 32-letnią Barbarę czekał w domu mąż robotnik, Stefano Mele.
21 sierpnia kochankowie poszli razem do kina. Po wyjściu wsiedli w białą alfę romeo giuliettę i dojechali do polnej drogi, gdzie zaparkowali auto. Nie byli sami. Na tylnym siedzeniu spał mały Natalino, sześcioletni syn Barbary.
"Kiedy się obudził, zaczął szarpać ramię mamy, która siedziała z przodu. Wołał: 'Mamma, mamma!' - bezskutecznie. Zwrócił się też do mężczyzny, ale od niego również nie usłyszał odpowiedzi" - czytamy w dzienniku "La Stampa" z 23 sierpnia 1968 roku.
Jego mama i Antonio zginęli - każde od czterech strzałów. Zabójca celował z bliskiej odległości.
Chłopiec dotarł do gospodarstwa oddalonego o dwa kilometry, gdzie powiedział nieznajomemu rolnikowi, że "mama i wujek Antonio leżą martwi w aucie". Po czym zaprowadził go do ciał.
O to zabójstwo oskarżono Stefana Mele, męża Barbary. Początkowo się nie przyznawał, jednak po wielu godzinach przesłuchań zrobił to, przy okazji oskarżając swojego znajomego, Francesca Vinciego, o współudział. Wyrok: 14 lat. Po odbytej karze Mele zamieszkał w domu opieki.
Jedno było pewne: to nie Mele zabijał pary między 1974 a 1982 rokiem. Ale podczas każdego z tych morderstw użyto tej samej broni, co w Signi w 1968.
Natalino, syn Barbary, wciąż żyje, w sierpniu 2018 roku udzielił wywiadu dziennikarzowi florenckiej "La Nazione". Twierdzi, że z samej masakry prawie nic nie pamięta, ale gdyby to jego ojciec strzelał, na pewno by go rozpoznał.
W 1982 roku Potwór z Florencji zatriumfował więc podwójnie. Nie dość, że znowu udało mu się zniknąć z miejsca zbrodni, to bezczelnie podał w wątpliwość wynik śledztwa sprzed 14 lat.
Do śmierci słuchali "Blade Runnera"
Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, morderca "przyzwyczaił" Włochów do tego, że na jego celowniku znajdowały się pary mieszane, zaskakiwane w najbardziej intymnych momentach.
9 września 1983 roku odstąpił od tej reguły. Tylko czy świadomie?
Horst Wilhelm Meyer i Jens-Uwe Rüsch przyjechali do Toskanii na wakacje po skończeniu studiów na wydziale sztuk pięknych w niemieckim Osnabrücku. 24-latkowie zatrzymali się swoim kamperem w bardzo malowniczym miejscu - Giogoli - skąd rozpościera się widok na całą Florencję.
Kiedy odkryto ich półnagie ciała, z wnętrza kampera wciąż dochodziły dźwięki muzyki. Przed śmiercią słuchali soundtracku z "Blade Runnera". Dziennikarze wspominają, że magnetofon, włączony w trybie samoodtwarzania, przygrywał im i policjantom na miejscu zbrodni.
W Meyera zabójca strzelił trzy-, w Rüscha czterokrotnie. Policjanci podejrzewali później, że Potwór mógł pomylić Rüscha z kobietą - chłopak miał długie blond włosy. 24-latkowie najprawdopodobniej byli homoseksualistami, o czym mogły świadczyć gejowskie pisma pornograficzne znalezione przy ich volkswagenie.
Łuski znalezione na miejscu zbrodni: winchester kalibru 22, long rifle. Z wybitą literą "H", oczywiście.
Śmierć dwóch Niemców pozwoliła oczyścić z zarzutów i wypuścić na wolność Francesca Vinciego. To były kochanek Barbary Locci. Wyciągnięty z przeszłości, z 1968 roku, podejrzany o zbrodnie Potwora, został aresztowany dwa miesiące po morderstwie Paola i Antonelli w 1982.
W zamian za to śledczy zamknęli dwóch krewnych Stefana Mele (tego, który odbył karę 14 lat za zabicie Barbary i Antonia). Zostaną oczyszczeni z zarzutów po kolejnej zbrodni.
Ciała Pii Rontini (18 lat) i Claudia Stefanacciego (21 lat) odkryli 30 lipca 1984 roku o świcie ich przyjaciele, którzy szukali pary przez całą noc.
Poprzedniego wieczoru młodzi zaparkowali błękitnego fiata pandę na łące pod miasteczkiem Vicchio (tym, skąd pochodził słynny średniowieczny artysta Giotto).
"Panda wjechała w ścieżkę na wstecznym biegu, przodem zwrócona była w stronę głównej drogi, jakby gotowa ruszyć. Tylne siedzenia były złożone, żeby było więcej miejsca. Claudio miał na sobie slipy i skarpetki, Pia tylko bieliznę" - pisał dziennikarz "La Repubbliki" 31 lipca 1984 roku.
Zabójca strzelił do chłopaka cztery razy, do dziewczyny dwa. Kiedy przestali się ruszać, znowu posłużył się nożem: wbijał ostrze w oba ciała, Claudia i Pii. Później wyciągnął zwłoki kobiety z auta i okaleczył je - tym razem oprócz łona "amputował" także lewą pierś.
"Kiedy policjanci odnaleźli okrwawione ciało Pii, w prawej ręce ściskała swój własny stanik" - informowała "La Repubblica".
Policjanci z obowiązku zbadali znalezione łuski nabojów, choć od początku musieli wiedzieć, jaki będzie wynik analizy. Tak, morderca strzelał z beretty 22.
Grupa do Potwora
Zimą 1984 roku sprawa Potwora miała już status jednej z najgłośniejszych nierozwiązanych spraw kryminalnych w Europie. Do Florencji zjeżdżali dziennikarze z różnych krajów, wydawano o Potworze książki, dwóch reżyserów nakręciło filmy inspirowane historią morderstw. Jeden z nich robił ujęcia w miejscach zbrodni.
Działania zdwoili śledczy: policja i karabinierzy po ostatniej tragedii powołali Squadra Anti-Mostro - jednostkę specjalną, prowadzącą śledztwo w sprawie Potwora.
Policjanci przeprowadzili kolejne analizy balistyczne. Badania potwierdziły, że Potwór za każdym razem używał pistoletu beretta 22, która miała być stara i nieco zużyta, ponieważ iglica pozostawiała po sobie ślad na łusce każdego wystrzelonego pocisku. Ustalono też, że wszystkie naboje pochodziły tylko z dwóch pudełek (litera "H" wybita na spodzie miała te same skazy, co wskazywało na to, że naboje oznaczono, jeden po drugim, tym samym stemplem).
Śledczy założyli również, że morderca był praworęczny (w taki sposób posługiwał się nożem) i raczej działał sam (zwłoki były wleczone, nie niesione). Unikał dotykania ofiar, bieliznę rozcinał ostrzem noża. Nigdy nie znaleziono śladów gwałtu ani u kobiet, ani u mężczyzn.
Kochankowie z namiotu
Znaleziono za to następną parę.
Lato 1985 roku było w Toskanii szczególnie gorące. Nie dawało się spać. Noce tętniły życiem. I Potwór czuwał.
Ostatnią parą na liście ofiar Mostro di Firenze byli turyści z Francji. On miał 25 lat, był muzykiem, lekkoatletą amatorem i miał gruzińskie korzenie. Ona - 36-latka, żyła w separacji z mężem. Zostawiła we Francji dwie córki, które po powrocie miała zaprowadzić do szkoły. Nadine była najstarszą ofiarą Potwora.
Dokładnego dnia śmierci Jeana-Michela Kraveichvilego i Nadine Mauriot nie udało się śledczym ustalić do dziś. Zginęli albo w sobotę, albo w niedzielę 8 września.
Byli pierwszymi, którzy nie zmarli w aucie, ale obok niego. Bo Jean-Michel i Nadine nie zaparkowali, żeby nacieszyć się sobą tylko przez moment, chcieli spędzić upojną noc w plenerze. Rozbili namiot. Trudno wymarzyć sobie bardziej romantyczny kemping: ustronna polana, zasłonięta od drogi Scopeti, prowadzącej do San Casciano, przez cyprysy i sosny. Miejsce to leży w samym sercu regionu Chianti, nieopodal był kamienny dom, w którym Niccolo Machiavelli pisał "Księcia".
Jak zauważył Mario Spezi w swojej książce: "Wszyscy młodzi ludzie znali to miejsce i wiedzieli, że jest dobre do uprawiania seksu".
Spezi był jednym z nielicznych, którzy mieli dostęp do śledztwa. Tak opisał przebieg zdarzenia, jaki ustalili policjanci:
Morderca zbliżył się do namiotu, w którym kochali się Jean-Michel i Nadine. Żeby dać o sobie znać, naciął lekko nożem część tropiku. Kiedy para rozpięła suwak wejścia do namiotu, żeby zobaczyć, co się dzieje, Potwór zaczął strzelać. Kobieta zginęła w namiocie, rannemu mężczyźnie udało się uciec kilkanaście metrów w głąb lasu, gdzie Potwór złapał go, dobił nożem i podciął gardło. Zwłoki przykrył śmieciami. Wrócił później do Nadine, żeby okaleczyć jej ciało.
Wyciął jej lewą pierś i narządy płciowe. "Cięcie było dość szybkie, zdecydowane i precyzyjne. Nie było widać śladów wgnieceń, wgłębień" - komentował biegły doktor Mauro Maurri podczas procesu w 1994 roku (o którym już za chwilę).
Później zabójca zapiął za sobą suwak namiotu i ulotnił się.
Po raz pierwszy odnalezienie ciał i ujawnienie zbrodni zajęło florentczykom tyle czasu. Ukryte zwłoki znalazł grzybiarz - zaintrygowany fetorem i dużą ilością much - dopiero w poniedziałek, 9 września.
Jednak nie leżałyby tam zapewne w nieskończoność. Potwór, po siedemnastu latach, po raz pierwszy zamierzał się pochwalić prokurator Silvii Della Monica tym, co zrobił. Po zbrodni zaadresował na jej nazwisko przesyłkę, którą wysłał do siedziby prokuratury we Florencji. Kiedy otworzyła kopertę, jej oczom ukazał się makabryczny widok: w środku znajdował się kawałek kobiecej piersi.
Jeśli chciał w ten sposób poinformować służby o kolejnej zbrodni - to nie udało mu się. Grzybiarz przyszedł na polankę kilka godzin wcześniej niż list dotarł do prokuratury. Ale tego dnia Silvia Della Monica (jedyna kobieta w Squadra Anti-Mostro) zrezygnowała z uczestnictwa w śledztwie i nigdy już do niego nie wróciła.
Trzystu podejrzewanych
Śledczy wiedzieli, że czas najwyższy dać Potworowi twarz i nazwisko. Czekały na to całe Włochy.
Specjaliści z jednostki ścigającej mordercę robili, co mogli, ale lata pracy wciąż nie przynosiły rezultatów. Pocieszający był jedynie fakt, że Potwór przestał atakować.
W 1989 roku samo FBI, na specjalną prośbę florenckiej prokuratury, stworzyło profil mordercy. Wynikało z niego, że agresor dobrze znał miejsca, w których atakował, że jest średnio inteligentny i mało dojrzały seksualnie.
"Policja i carabinieri przez ostatnie pięć lat dokonali co najmniej stu tysięcy różnych ustaleń. Funkcjonariusze wytypowali trzysta osób podejrzewanych o dokonanie zbrodni. Działania zlecone przez prokuratora Piera Luigiego Vignię i Paola Canessę obejmują nieustanną kontrolę trzystu wytypowanych, na wypadek gdyby potwór zaatakował ponownie" - czytamy w "La Repubblice" z 24 sierpnia 1990 roku. Jednostka miała na wyposażeniu dwa komputery na stałe połączone z ówczesną bazą danych ministerstwa spraw wewnętrznych.
Na adres Squadra Anti-Mostro, zajmującej piętro florenckiej komendy policji, docierały tysiące anonimów, w tym takie, w których autorzy oskarżali samych siebie. Jak donosiła prasa, sprawa była wciąż na tyle głośna, że latem 1990 roku potrafiło miesięcznie przyjść pięćdziesiąt takich listów.
Przed sądem stanął rolnik…
Poszukiwania wciąż trwały. Metodą eliminacji podejrzewanych, którzy mieli alibi lub kompletnie nie pasowali do profilu mordercy, w 1991 roku śledczy Ruggero Perugini wytypował Pietra Paccianiego. Dlaczego on? Żył, pracował i odwiedzał przyjaciół w okolicach miejsc, gdzie Potwór zabijał pary kochanków.
Śledczy uznali też, że mógł mieć motyw: zemstę za zdradę sprzed lat. - W 1951 roku zabił kochanka swojej dziewczyny. Kiedy zobaczył ich razem, jej nagą lewą pierś, wpadł w furię i zamordował mężczyznę. Potwór okaleczał niektóre ofiary, wycinając im pierś... - przypominał Stefano Brogioni.
Niewyleczony ból z przeszłości?
Sąd ukarał go za to morderstwo, spędził 13 lat w więzieniu. Kiedy w 1991 roku podejrzenia padły na niego, właśnie odsiadywał kolejną karę za inne przestępstwo - gwałty na swoich dwóch córkach.
Paccianiego wskazywał też jeden anonim z 1985 roku, który dotarł do komendy 11 września (trzy dni po śmierci ostatniej pary).
Policjanci przeszukali jego dom. "Mydelniczka, blok rysunkowy z Niemiec, dwie kurtki. Według prokuratora z Florencji, Piera Luigiego Vigni, te rzeczy - odnalezione w domu wtedy już 67-letniego rolnika, skazanego za zabójstwo i gwałty - są przedmiotami o charakterze obiektywnym, które zostały poddane analizie, bo mogą mieć wartość dowodową" - donosi "La Stampa" 21 lipca 1992 roku. W ogrodzie Pietra Paccianiego odnaleziono też nabój kalibru 22.
Paccianiego aresztowano 17 stycznia 1993 roku pod zarzutem zabójstwa wszystkich ośmiu par. Prokurator Paolo Canessa w akcie oskarżenia nie omieszkał przypomnieć, jak okrutny potrafi być 67-latek. Kiedy w wieku 26 lat zobaczył swoją 16-letnią dziewczynę, jej nagą lewą pierś w objęciach innego mężczyzny, zabił, ale na tym nie poprzestał: odbył z partnerką stosunek obok zwłok kochanka – pisały gazety.
Proces ruszył 19 kwietnia 1994 roku i ściągnął do Florencji setki dziennikarzy z całego świata, a nawet filmowców. Wśród publiczności "przedstawienia", jak nazwały proces włoskie media, pojawił się też pisarz Thomas Harris, późniejszy autor "Milczenia owiec" i "Hannibala".
Zeznawały dziesiątki świadków, a kanały telewizyjne codziennie w porze kolacji zdawały Włochom relację z kolejnych rozpraw. Jednymi z najbardziej poruszających były zeznania córek Paccianiego, które opowiadały, jak ojciec je bił, gdy nie chciały z nim współżyć.
1 listopada 1994 roku sędzia zaczął odczytywać wyrok. Stacje telewizyjne przerwały nadawane programy, żeby transmitować jego słowa. Pietro Pacciani został uznany za winnego czternastu zabójstw.
Sędziowie zwolnili go z zarzutu dotyczącego morderstwa z 1968 roku, ponieważ oskarżyciele nie przedstawili żadnych dowodów, oprócz tego, że podczas zbrodni użyto tej samej broni.
Kiedy padł wyrok czternastokrotnego dożywocia, Pacciani złożył ręce w geście modlitwy i zaszlochał: - "Tak umiera niewinny". Jego adwokat po wyjściu z sali nie mógł powstrzymać łez, był roztrzęsiony. Skazanego wyprowadzili policjanci, na których napierał tłum ludzi wykrzykujących przekleństwa.
Jednak po piętnastu miesiącach i długich analizach nowo powołanego śledczego, który wykazał błędy, braki i pomyłki w postępowaniu (i prokurator, i obrońca w końcu zgodnie stwierdzili, że dowody przeciwko oskarżonemu są nic niewarte), sąd drugiej instancji orzekł: Pacciani nie jest Potworem z Florencji.
12 grudnia 1996 roku Corte Suprema di Cassazione - włoski sąd najwyższy - anuluje ten wyrok i zarządza nowy proces apelacyjny, który jednak nawet się nie rozpocznie. Pietro Pacciani umiera 22 lutego 1998 roku na zawał serca.
…i jego "piknikowi" koledzy
Kiedy sąd uniewinniał Paccianiego po pierwszym procesie, policjanci aresztowali jego znajomego, Maria Vanniego. Były listonosz - podczas procesu posługujący się mocno "miejscowym" językiem - powtarzał jak mantrę , że był tylko "piknikowym" kolegą Pietra. Zdarzyło mu się też wykrzyczeć na sali "Viva il duce!", wyrażając tym samym sympatię dla polityki Mussoliniego. Sąd uznał go za winnego współudziału w czterech zabójstwach Potwora i skazał na dożywocie.
Znajomi Paccianiego podczas jego procesu oskarżali się nawzajem i podawali kolejne nazwiska kolegów, którzy - według nich - pomagali w zabójstwach. Dzięki tym podpowiedziom prokuratura dotarła do Giancarla Lottiego, alkoholika, kolegi Paccianiego, który przyznał się, że był z nim podczas trzech jego zabójstw. Sąd skazał go na 26 lat pozbawienia wolności.
***
33 lata od ostatniego mordu, w grudniu ubiegłego roku, sprawa wróciła na pierwsze strony toskańskich gazet. W poduszce z namiotu francuskiej pary znaleziono pocisk, o którym dotąd nie wiedziano. Został wystrzelony z pistoletu zabójcy, ale nie ranił Nadine ani Jeana-Michela. Ponowne dokładne zbadanie rzeczy Francuzów zlecił prokurator Luca Turco, który na nowo analizuje sprawę Potwora.
Chce sprawdzić, czy nabój mógł należeć do Giampiera Vigilantiego, u którego w 1994 roku znaleziono ponad 150 nabojów winchester kalibru 22. Wtedy śledczy uznali, że Vigilanti nie ma nic wspólnego z zabójstwami.
Dziennikarze z napięciem czekają na wyniki badań. - Prawdopodobnie już są, ale śledczy jeszcze nas o tym nie poinformowali - mówi Stefano Brogioni.
***
Przeklętej beretty, której kule zabiły szesnastu kochanków, do dziś nie odnaleziono.