- W samochodzie był zamontowany GPS. Cała trasa była pokazana. Ten, kto wsiadł do tego samochodu, zachowywał się tak, jakby dopiero uczył się nim jeździć - relacjonował w rozmowie z TVN24 BiS Ariel Żurawski, właściciel firmy transportowej, do której należała ciężarówka. - Samochód był odpalany o 15:45, podjeżdżał do przodu, do tyłu. Później do wieczora nie było żadnych ruchów - dodał.
Ciężarówka wyładowana stalowymi belkami wjechała w poniedziałek wieczorem w tłum ludzi na jarmarku świątecznym w Berlinie. Samochód miał polskie tablice rejestracyjne, należał do polskiej firmy transportowej. Kontakt z jej kierowcą, Polakiem, utracono na kilka godzin przed prawdopodobnym zamachem.
We wtorek niemieckie media, powołujące się na MSW landu Brandenburgii, podały, że zwłoki znalezione w ciężarówce na miejscu tragedii należały do polskiego kierowcy. Prawdopodobnie został on zastrzelony przed tragedią, a pojazd skradziony w poniedziałkowe popołudnie.
We wtorek Ariel Żurawski - dyrektor firmy transportowej, dla której pracował polski kierowca i do której należała ciężarówka - potwierdził, że miał kontakt z kierowcą jeszcze w poniedziałek w południe, przed tragedią. Jak relacjonował, w samochodzie był zamontowany system GPS, który pokazywał położenie pojazdu.
- Aktualizacja sygnału jest co 10 minut, cała trasa (przejazdu - red.) była pokazana - mówił.
Kontakt z kierowcą
Jeszcze o godz. 15 polski kierowca rozmawiał z żoną, jednak, według słów Żurawskiego, o 15:45 było już na rejestrze z GPS-a "widać pewne ruchy, tak jakby ktoś, kto kierował tym samochodem, uczył się dopiero jeździć".
Jego zdaniem polski kierowca, który jeździł od lat i miał duże doświadczenie, w miejscu rozładunku towaru, w którym już wtedy przebywał, nie wykonywałby takich ruchów pojazdem.
Jak opisywał właściciel firmy, ciężarówka ruszała "do przodu i do tyłu", a "samochód był odpalany i gaszony". Potem nastąpiła "cisza". Potem, po godz. 19. pojazd "ruszył i stało się to, co się stało" - opowiadał Żurawski.
Pytał, czy wróci na święta
Jak stwierdził, po obrażeniach kierowcy "można stwierdzić, że walczył". - Policja też mi to potwierdziła - zaznaczył, dodając, że w trakcie przesłuchania, na jakie został wezwany, musiał zidentyfikować zabitego i widział jego zdjęcia z poniedziałku. Dodał, że polskiej policji przesłali je funkcjonariusze z Niemiec.
Żurawski mówił też, że jego pracownik wracał z Włoch. Po rozładunku w Berlinie miał wrócić do Polski i wykonać jeszcze jeden kurs przed świętami do Danii. - Pytał tylko, czy wróci do czwartku do wieczora, bo musi kupić żonie prezent - powiedział.
Wyjaśnił, że kierowca miał 180 cm wzrostu i 120 kg wagi i w jego opinii "jedna osoba na pewno nie dałaby mu rady". - Chyba że po prostu wchodził do kabiny i został zaatakowany - mówił do dziennikarzy.
Jak powiedział Żurawski, jest w kontakcie z żoną zabitego. Ona też była na komendzie i składała zeznania, ale "zdjęcie (męża - red.) było na tyle drastyczne, że nie zostało okazane żonie". - Ja je widziałem i widziała policja - wyjaśnił.
Autor: KB/adso / Źródło: tvn24bis