54 proc. Szkotów nie życzy sobie opuszczenia Zjednoczonego Królestwa, wynika z sondażu cytowanego przez "Daily Telegraph". Jednocześnie między Edynburgiem a Londynem trwa próba sił o formę przyszłego referendum niepodległościowego.
Za niepodległością w przeprowadzonym przez Ipsos Mori sondażu (próba 2320 respondentów, w tym 497 w Szkocji) opowiedziało się 29 proc. Szkotów. Niepodległej Szkocji nie chcą jednak również sami Anglicy (27 proc. poparcia dla niezależności sąsiadów z północy), a także Walijczycy (29 proc.).
Niemniej szkocji rząd zabiega o niepodległość, a z drugiej strony Londyn stara się do niej nie dopuścić. W wywiadzie dla telewizji Sky premier David Cameron oskarżył szkockich nacjonalistów o dążenie do niepodległości "tylnymi drzwiami" i podkreślał, że "Szkotom należy się jasność", jeśli chodzi o sytuacje prawną. Zaprzeczył, jakoby "dyktował Szkotom warunki referendum".
- Separacja wymaga (porozumienia) obu stron - uważa Cameron, który zaproponował przyjęcie przez brytyjski parlament przepisów przyznających Szkotom prawo rozpisania referendum konsultacyjnego w sprawie niepodległości, ale pod ściśle określonymi warunkami. Tymczasem rządząca w Edynburgu Szkocka Partia Narodowa (SNP) uznała to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Szkocji.
Premier chce zachować rolę Londynu
Cameron chce, by proponowana ustawa parlamentu westminsterskiego przekazywała parlamentowi w Edynburgu prawo rozpisania w okresie 18 miesięcy wiążącego referendum, w którym Szkoci ustosunkowaliby się do kwestii: czy są za, czy przeciw niepodległości. - Być może powinnam do tych wypowiedzi odnieść się spokojnie; im bardziej rząd torysów usiłuje ingerować w szkockie procesy demokratyczne, tym większe będzie poparcie dla niepodległości, ale w grę wchodzą kluczowe zasady demokratyczne - skomentowała dla BBC wypowiedź Camerona wicepremier autonomicznego rządu Szkocji Nicola Sturgeon.
Zmuszenie Salmonda do wyłożenia kart jest karkołomnym zadaniem, ponieważ jasno dawał on do zrozumienia, że przeprowadzi referendum na swoich warunkach Matthew Ashton
Minister ds. Szkocji w rządzie Camerona Michael Moore przedstawi w najbliższych dniach w Izbie Gmin stanowisko rządu w sprawie prawnego statusu szkockiego referendum.
W 700. rocznicę bitwy
Plany SNP zakładają zaś, że referendum odbyłoby się w drugiej połowie kadencji parlamentu w Edynburgu upływającej w 2016 roku. Najczęściej wskazuje się na 2014 rok, kiedy przypada 700. rocznica zwycięskiej dla Szkotów bitwy z Anglikami pod Bannockburn.
SNP kalkuluje, że im później odbędzie się referendum, tym większe będą szanse na to, iż Szkoci opowiedzą się za niepodległością. Nacjonaliści chcą też, by Szkoci ustosunkowali się w referendum nie tylko do niepodległości, ale także do kwestii zwiększenia zakresu autonomii wewnętrznej, tak by objęła również sprawy finansowe.
Do czasu referendum nacjonalistyczny szkocki rząd Aleksa Salmonda chce pokazać się jako kompetentny. Szczyci się m.in. zwolnieniem Szkotów od standardowych opłat za leki w publicznej służby zdrowia i z czesnego dla szkockich studentów.
SNP chce rozpisać referendum, gdy dojdzie do wniosku, że jest szansa na pozytywny wynik i sformułować pytania po swojej myśli. Obecnie szkocka opinia w większości nie jest przekonana do niepodległości, choć idea rozszerzenia zakresu samorządności wewnętrznej ma duże wzięcie i większość mogłaby ją poprzeć.
Wiążące czy nie?
Osobny spór dotyczy tego, czy referendum, którego chce SNP, byłoby wiążące, czy nie. Brytyjskie prawo uznaje, że referenda są "konsultacyjne i doradcze", stąd szkoccy nacjonaliści nie widzą powodu, by w przypadku szkockiego referendum miało być inaczej.
SNP kalkuluje, że referendum konsultacyjne, jeśli byłoby po jej myśli oznaczałoby tak czy inaczej poparcie dla niepodległości, a jeśli SNP by je przegrała, to mogłaby twierdzić, że było nieobowiązujące.
Rządzący w Wielkiej Brytanii torysi Camerona nie liczą się w Szkocji jako siła polityczna, a zarządzone przez nich cięcia wydatków podyktowane dążeniem do uzdrowienia finansów publicznych, mające obowiązywać do 2017 roku, grożą im dalszą utratą poparcia.
Ten kij ma dwa końce
Politolog uniwersytetu w Nottingham Matthew Ashton twierdzi, że "Cameron poszedł na duże polityczne ryzyko, niewykluczone, że największe w swej politycznej karierze" i że "stawką jest przyszłość całego Zjednoczonego Królestwa". - Zmuszenie Salmonda do wyłożenia kart jest karkołomnym zadaniem, ponieważ jasno dawał on do zrozumienia, że przeprowadzi referendum na swoich warunkach - zaznaczył.
Zdaniem politologa Cameron wciąż ma argumenty. Kilka lat temu Salmond mógł wskazywać na gospodarczy sukces Irlandii i Islandii - obecnie bankrutów. Idea wejścia Szkocji do UE i wprowadzenia euro także nie jest już tak atrakcyjna jak kiedyś. Cameron może też wprowadzić procentowy próg określający minimum głosów za, niezbędne do tego by referendum miało skutki prawne.
Jeśli Salmond odrzuci propozycje Camerona, brytyjski premier będzie mógł argumentować, że dał mu okazję, z której ten nie skorzystał.
- Zwolennicy utrzymania unii Anglii i Szkocji, zarówno wśród torysów jak i laburzystów, są przekonani, że jeśli zmuszą wyborców, by skoncentrowali się na idei szkockiej niepodległości już teraz, mniej prawdopodobne będzie to, że Szkoci niepodległość poprą. Dlatego przygotowują serię poprawek mających na celu ograniczenie Salmondowi pola do manewru - sądzi polityczny korespondent BBC Nick Robinson.
Źródło: telegraph.co.uk, PAP
Źródło zdjęcia głównego: scottish.parliament.uk