Armatki wodne i gaz łzawiący powstrzymały kilka tysięcy skrajnie prawicowych demonstrantów, którzy chcieli szturmem zdobyć gmach budapesztańskiej opery, w której przemawiał znienawidzony przez nich socjalistyczny premier Ferencs Gyurcsany.
Pod czas gdy szef rządu w operze wygłaszał przemówienie na uroczystości z okazji rocznicy rewolucji 1956 r., tysiące zwolenników prawicy, m.in. Węgierskiego Ruchu Samoobrony, biło się z policją na pobliskim Placu Wolności.
"Do broni! Gyurcsany, zmywaj się!" i "Śmierć izraelskim armatkom wodnym!" - skandowali młodzi ludzie w większości ogoleni na łyso, w czarnych ubraniach i wojskowych butach. Portal inforadio.hu podał, że protestujący obrzucali policjantów kamieniami i koktajlami Mołotowa. Poustawiali też barykady z przewróconych samochodów, a następnie podpalili je przy użyciu nasączonych benzyną szmat.
Ostatecznie sytuacja została opanowana. - Dzięki szybkiej i zdecydowanej interwencji policji rozproszyli się po mieście(...), a obecnie sytuacja w centrum Budapesztu wydaje się uspokajać. Gyurcsany bez przeszkód wygłosił przemówienie - donosił dziennik "Nepszabadsag".
Mija rok od wielkich protestów
Rok temu na ulice Budapesztu wyszły tysiące przeciwników socjalistycznego rządu. Rozsierdziły ich taśmy z nagraniem premiera Gyurcsaniego, na których przyznawał się on do oszukiwania społeczeństwa w kwestiach ekonomicznych i do porażki polityki własnego gabinetu. Kilkudniowe zamieszki, które zbiegły się z 50. rocznicą rewolucji 1956 roku, nie doprowadziły jednak do dymisji rządu. Gyurcsany za swoje słowa przeprosił, ale nie chciał odejść z urzędu.
Źródło: Reuters, PAP, tvn24.pl