Władze amerykańskiej uczelni Middlebury College zdecydowały o odwołaniu środowego wykładu europosła Prawa i Sprawiedliwości, profesora Ryszarda Legutki. Decyzję uczelnia tłumaczyła względami bezpieczeństwa, gdyż przeciwko wystąpieniu polskiego polityka zaprotestowała część studentów. Zdaniem Legutki sytuacja ta dowodzi, że w amerykańskich szkołach wyższych jest coraz mniej wolności słowa. Eurodeputowany zdołał wygłosić swój wykład podczas zajęć prowadzonych przez innego naukowca.
Ryszard Legutko (PiS) jest w Parlamencie Europejskim współprzewodniczącym frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Obecnie przebywa w USA, gdzie w środę miał wygłosić wykład na Middlebury College w stanie Vermont w związku z wydaniem w Stanach Zjednoczonych jego książki "The Demon in Democracy". Wystąpienie polityka i profesora nauk humanistycznych miało dotyczyć totalitarnych pokus w wolnym społeczeństwie.
W ciągu ostatniego roku wykłady nawiązujące do swojej książki wygłosił m.in. na Harvardzie i w Yale.
Kontrowersje wokół wizyty Legutki
Planowana wizyta Polaka wywołała gorącą debatę na uczelni. Przeciwnicy zarzucili Legutce radykalne prawicowe poglądy i homofobię oraz "nienawistną retorykę". Argumentowali, że jest różnica między wolnością słowa a mową nienawiści.
Zapowiedzieli "pokojowy" protest. "Nie mamy zamiaru uniemożliwić Legutce wygłoszenia wykładu ani uniemożliwić naszym kolegom uczestnictwa w nim" - przekonywał w oświadczeniu jeden z organizatorów. Jak wyjaśnił, chodziło o osadzenie wystąpienia w pewnym kontekście, przez przypomnienie "nienawistnych wypowiedzi Legutki przeciwko społeczności LGBTQ+, muzułmanom, Żydom, a także kobietom".
Na dowód zacytowano słowa, jakie Legutko wypowiedział w 2011 roku w rozmowie z brytyjskim "Guardianem": - Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby być dumny z bycia homoseksualistą. Bądź dumny z tego, co robisz, nie z bycia homoseksualnym.
"Obawy związane z bezpieczeństwem"
Kilka godzin przed zaplanowanym na środę wykładem władze uczelni poinformowały o jego odwołaniu. Decyzję tłumaczyły kwestiami bezpieczeństwa, zwracając uwagę, że duża grupa studentów zapowiedziała protesty w związku z wizytą Legutki.
Przedstawicielka uczelni do spraw kontaktów z mediami, Sarah Ray, sprecyzowała, że "zagrożenie bezpieczeństwa", wynikało ze spodziewanej "niezdolności" do opanowania dużej grupy ludzi, którzy zadeklarowali udział w proteście. "Obawy związane z bezpieczeństwem wynikały z szybko rosnącej liczby osób, które wyraziły zainteresowanie uczestnictwem w obu wydarzeniach [wykładzie i proteście - red.]. Po prostu nie mieliśmy odpowiedniego personelu, aby zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom" - wyjaśniła Ray w mailu do pisma akademickiego "The Middlebury Campus".
Legutko: rektor nie była uprzejma mnie powiadomić
Na argumenty uczelni odpowiedział prof. Legutko.
- Dzień przed moim przyjazdem dostałem informację, że na uczelni w związku z moim wykładem szykuje się jakiś protest - powiedział Polskiej Agencji Prasowej.
- Kiedy dotarłem wczoraj do Middlebury, dotarła do mnie informacja, że wykład został odwołany. Rektor uczelni nie była uprzejma mnie o tym powiadomić - przekazał w czwartek Legutko.
Nie pierwszy taki przypadek
Legutko przypomniał, że "dwa lata temu doszło tu do głośnego wydarzenia". - Jeden ze znanych autorów piszących na tematy społeczne został zaatakowany. Ludzie z jego otoczenia nawet zostali pobici. W rezultacie jego wykład został zerwany – zaznaczył.
Dlatego – jak stwierdził – prawdopodobnie pojawiły się obawy, że może dojść do podobnego wydarzenia.
Dwa lata temu studenci Middlebury College przerwali spotkanie z konserwatywnym amerykańskim politologiem i pisarzem Charlesem Murrayem. Jest on m.in. autorem kontrowersyjnej książki "Bell Curve", za którą oskarżano go o promowanie naukowego rasizmu.
Wykład odwołany, ale wygłoszony
Mimo decyzji władz uczelni, Legutko zdołał wygłosić wykład. Głos zabrał podczas seminarium profesora politologii Matthew Dickinsona, który zaprosił go na swoje zajęcia. Jak stwierdził Dickinson, była to jego spontaniczna decyzja, poprzedzona głosowaniem wśród uczestniczących w zajęciach studentów. Legutko wszedł do sali w połowie zajęć. Całe spotkanie było improwizowane - opisywał Dickinson, cytowany przez uczelniany portal internetowy.
- Profesor Dickinson zaprosił mnie na swoje seminarium - potwierdził Legutko. - Ci młodzi ludzie przewieźli mnie na to spotkanie, a na uczelnię dostałem się tylnymi drzwiami. Zostałem, nazwijmy tak, przeszmuglowany na salę wykładu, co uznałem nawet za dość zabawne. Wykład wygłosiłem – relacjonował. "Przemowa, która początkowo miała zostać wygłoszona do dziewięciu studentów na zajęciach Dickinsona przerodziła się w pseudopubliczne wydarzenie" - pisze portal Middlebury Campus. Dickinson stwierdził, że nie zaprosił na spotkanie studentów spoza jego zajęć, gdyż nie chciał, by przybrało ono charakter publiczny. Mimo to, jak napisał portal, w trakcie spotkania do sali wchodziły kolejne osoby. Studenci, którzy zapowiadali oprotestowanie wykładu Legutki, nie zgromadzili się tego dnia - zauważył portal. Dziekan wydziału politologii Jeff Cason powiedział, że nie wiedział o decyzji Dickinsona i ocenił ją krytycznie. Dodał, że gdyby wykładowca zwrócił się do niego w tej sprawie, odradziłby mu goszczenie Legutki "ze względów bezpieczeństwa". Zapewnił jednak, że "nie mamy polityki uciszania polityków zapraszanych na zajęcia. Regularnie przychodzą na nie mówcy, bez potrzeby odgórnej zgody".
Co mówił Legutko?
Główne zastrzeżenia, jakie podnosili przeciwnicy wizyty Legutki, dotyczyły jego wypowiedzi o homoseksualistach. Na tym temacie skupiła się także część pytań podczas spotkania z europosłem.
Dickinson zapytał go o pogląd na poszerzenie definicji małżeństwa o związki osób tej samej płci. - Jestem bardzo przeciwny manipulowaniu znaczeniem słów - odpowiedział Legutko, cytowany przez Middlebury Campus. - Kiedy zmienisz ich znaczenie, pojawiają się problemy - przekonywał. Jak dodał, "małżeństwo, w naszym rozumieniu, zawsze było między mężczyzną a kobietą". Jego zdaniem "to, co wydarzyło się w ostatnim czasie, to radykalna zmiana". - Moim zdaniem nie powinniśmy posuwać się tak daleko, jak zmiana jednej z najbardziej podstawowych instytucji świata - stwierdził europoseł. Legutko odpowiadał także na pytania dotyczące demokracji liberalnej oraz jego poglądów na tradycję.
Jeden ze studentów zapytał, co sądzi o kontrowersjach wokół jego wizyty, przywołując incydent sprzed dwóch lat z udziałem Charlesa Murraya. - Charles Murray był pierwszym, o czym pomyślałem, gdy zostałem zaproszony. To nie była miła informacja, ale potwierdza to, o czym piszę w swojej książce - odpowiedział, według uczelnianego portalu, Legutko.
Nagranie z wykładu zostało zamieszczone na oficjalnym profilu uczelni na Facebooku.
Fala krytyki
Decyzja władz uczelni o odwołaniu wykładu spotkała się z krytyką nawet ze strony studentów, którzy planowali protest. Organizatorzy ponownie podkreślili, że ich celem nie było uniemożliwienie politykowi wygłoszenia przemówienia.
Legutko podkreślił, że rektor uczelni, informując o odwołaniu wykładu i powołując się na względy bezpieczeństwa, napisała, "że bardzo żałuje, iż ci, którzy chcieli wejść ze mną w krytyczny dialog, nie mieli tej okazji". - Nie było ani słowa w tym piśmie, że była grupa studentów i naukowców, którzy chcieli posłuchać mojego wykładu. Nie było słowa o tym, że przecież zostałem poszkodowany tą sytuacją – wskazał Legutko.
Ocenił, że cała sytuacja jest dowodem na to, iż na amerykańskich uczelniach jest coraz mniej wolności słowa. - Oczywiście, jestem przekonany, że nikt z protestujących nie czytał mojej książki. Na Facebooku pojawiały się obraźliwe informacje w związku z wykładem, że jestem homofobem i seksistą. To standardowe litanie lewicowych bojówkarzy – oświadczył. Jego zdaniem opór na uczelni wobec jego wykładu wynikał z tego, że w książce zawarł krytykę politycznej poprawności, którą zestawił z komunizmem. Zdaniem Legutki władze uczelni zachowały się "tchórzliwie".
Wolność słowa czy mowa nienawiści?
Amerykański dziennik "USA Today", opisując zdarzenie z udziałem Legutki, przypomniał, że sytuacje, gdy studenci oprotestowują wykłady gości o kontrowersyjnych poglądach od dawna są przedmiotem burzliwej publicznej debaty w Stanach Zjednoczonych. Pojawiają się głosy, że zgodnie z zasadą wolności słowa nawet radykalne poglądy mówców nie powinny usprawiedliwiać uniemożliwiania im wystąpień na uniwersytetach. Inni przekonują zaś, że granica między wolnością słowa a mową nienawiści jest bardzo cienka i że na to drugie nie powinno być przyzwolenia. W marcu prezydent Donald Trump podpisał rozporządzenie, które - jak uzasadniano - ma gwarantować, że uniwersytety będą szanowały wolność słowa. Jego nieprzestrzeganie ma skutkować cięciami w federalnych funduszach na badania - opisuje "USA Today". Portal gazety dodaje jednak, że szczegóły realizowania tej polityki nie zostały dotąd sprecyzowane.
Autor: momo / Źródło: Middlebury Campus, pap, USA Today