Samolot pasażerski linii United Airlines krótko po starcie z Hawajów zaczął gwałtownie spadać do oceanu, pilotom udało się wyrównać lot zaledwie 250 metrów nad taflą wody - informują amerykańskie media. Do niebezpiecznego zdarzenia z udziałem Boeinga 777 doszło w grudniu, ale nie ujawniono wyników dochodzenia przeprowadzonego w jego sprawie. Stacja CNN dotarła do pasażerów, którzy przeżyli ten dramatyczny lot.
Do incydentu z udziałem samolotu linii United Airlines lecącego z Hawajów do San Francisco doszło 18 grudnia 2022 roku. Boeing 777 minutę po starcie z lotniska w Kahului na wyspie Maui zaczął nagle gwałtownie tracić wysokość. Samolot spadał z wysokości 670 metrów nad powierzchnią oceanu, a pilotom dopiero po 18 sekundach udało się poderwać jego nos i wyrównać lot. Byli wówczas zaledwie około 250 metrów (800 stóp) nad wodą - wynika z danych dostępnych na stronie FlightRadar24.
Boeing spadał do oceanu
Ani przewoźnik, ani amerykańska Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) nie poinformowały, by ktokolwiek na pokładzie został ranny w wyniku incydentu. Nie wiadomo również, co było jego przyczyną. Linie United Airlines w odpowiedzi przesłanej portalowi Business Insider oświadczyły jedynie, że piloci Boeinga 777 mieli łącznie 25 tys. godzin nalotu, a po tym zdarzeniu odbyli dodatkowe szkolenie. FAA przeprowadziła oficjalne dochodzenie w tej sprawie, jednak nie upubliczniła jego wyników. Stacja CNN we wtorek 14 lutego przekazała wiadomość od FAA, w której poinformowano, że wyniki dochodzenia nie mogą zostać udostępnione publicznie, ponieważ "poufność tego programu ma kluczowe znaczenie dla jego sukcesu".
Tego samego dnia Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu (NTSB) poinformowała na Twitterze o wszczęciu własnego dochodzenia w sprawie grudniowego incydentu z udziałem Boeinga 777 linii United Airlines. Wstępny raport ma ujrzeć światło dzienne w ciągu najbliższych 2-3 tygodni.
ZOBACZ TEŻ: Które miejsca w samolocie są najbezpieczniejsze? Ekspert wskazuje konkretne rzędy i fotele
Pasażer wspomina krzyki na pokładzie
Tymczasem stacja CNN dotarła do pasażerów, którzy przeżyli ten dramatyczny lot. Jednym z nich był Rod Williams, mężczyzna podróżujący razem ze swoją żoną oraz dwójką dzieci: 7-letnim synem i 10-letnią córką. Jak wspominał, samolot tuż po starcie wydawał się lecieć normalnie, ale po chwili zaczął przez kilka sekund wznosić się z "niepokojącą prędkością". - Czułem, jakbyśmy wjeżdżali się na szczyt kolejki górskiej. Pojawiły się krzyki. Wszyscy wiedzieli, że coś jest nie w porządku - powiedział Williams.
Następnie samolot przestał się wznosić i zaczął gwałtownie spadać. Williams przyznał, że zaczął się modlić, kiedy samolot "dramatycznie nurkował nosem w dół". - To rodzaj napięcia, kiedy naprawdę nie masz szansy na powiedzenie czegokolwiek, po prostu chwytasz siedzenie i się modlisz - dodał. Pilotom w końcu udało się poderwać nos maszyny i gwałtownie wyrównać lot. Według Roda Williamsa po ok. 10 minutach personel pokładowy miał przekazać pasażerom, że "wszystko będzie dobrze", a samolot bez zmian kontynuował swój lot. Do San Francisco dotarł bez dalszych problemów.
O tym, że samolot spadając był tak blisko powierzchni oceanu, Williams dowiedział się dopiero osiem tygodni później, kiedy jego ojciec przekazał mu raport z incydentu. - Teraz, gdy wiem, że byliśmy około 5 sekund od uderzenia w wodę, zdecydowanie liczę moje szczęśliwe dni. Przypomina mi się, że kiedy razem z żoną modlimy się przed lotami, to wiesz, jest w tym Bóg - ocenia Williams.
Źródło: NTSB, CNN, Business Insider
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock