Przedstawiciele 27 krajów Unii Europejskiej spotykają się w bunkrze i to tam często podejmują kluczowe decyzje w sprawach międzynarodowych. Kulisy pracy unijnych ambasadorów zdradza gościni podcastu "Szczyt Europy" - ambasador stałego przedstawicielstwa Polski przy Unii Europejskiej Agnieszka Bartol.
Do stałego przedstawicielstwa trafiła na kilka tygodni przed tym, jak rozpoczęła się polska prezydencja. Zwykle unika kontaktów z prasą. To jej pierwsza rozmowa z mediami w nowej roli.
W rozmowie z Beatą Płomecką z Polskiego Radia i Maciejem Sokołowskim, korespondentem TVN24 w Brukseli, podzieliła się doświadczeniami pierwszych miesięcy polskiej prezydencji na tym stanowisku i zdradziła, jak wygląda jej praca "od kuchni".
Zamknięci w bunkrze
To nie są łatwe dni dla Unii Europejskiej. Agnieszka Bartol – jak sam przyznaje - wiele rozmów odbywa w specjalnym bunkrze. - Znajduje się on w jednym z budynków rady. Nie ma okien. Nie jest najbardziej przyjaznym pomieszczeniem. Nie ma tych wszystkich kolorów, które widzimy w normalnych salach rady, ale spełnia swoją funkcję – mówi.
– Są rzeczy, o których się nie rozmawia w niezabezpieczonych pomieszczeniach. Zazwyczaj dotyczą dziedziny relacji zagranicznych, spraw zewnętrznych i właśnie do tego miejsca chodzimy, żeby rozmawiać o relacjach między Unią a Stanami Zjednoczonymi – tłumaczy Bartol, dodając, że na szczęście na razie muszą reagować na zapowiedzi, a nie na działania USA.
Bunkier, w którym się spotykają unijni ambasadorowie, to pomieszczenie tak odizolowane, by nie można było podsłuchiwać rozmów, które tam się toczą.
Uczestnicy dyskusji wchodzą do środka bez telefonów komórkowych i nie mają potem kontaktu ze światem zewnętrznym. - Szczerze mówiąc, to jest chyba najtrudniejszy aspekt przebywania w tym pokoju. Tam niektórym się trzęsą ręce od tego, że nie mają swojego telefonu. Nie ma telefonów, nie ma żadnych elektronicznych urządzeń i tam się odbywają rozmowy najczęściej dotyczące sytuacji międzynarodowej. Kwestia wojny na Ukrainie, oczywiście też obronności, to wszystko jest dyskutowane – mówi Bartol.
CZYTAJ TEŻ: Premier zapowiada, co Unia zrobi 6 marca. Miliardy między innymi "na obronę polskiej granicy z Rosją"
Informacja dotycząca tego, co się dzieje na sali, odbywa się przez tak zwane raportowanie. - Troje urzędników Sekretariatu Rady notuje to, co mówią liderzy i wychodzi do drugiej sali, w której opowiada o tym, co się dzieje na sali. To system taki dosyć powiedziałabym, średniowieczny, ale na razie działa - mówi Bartol.
Mimo tych obostrzeń, regularnie informacje i decyzje podejmowane na tych spotkaniach wyciekają. - Bruksela przecieka od zawsze, bo trudno wskazać jest źródło przy tylu osobach uczestniczących w spotkaniu, nawet jeśli to są tylko ambasadorowie i tylko na tym poziomie to się odbywa - podkreśla.
200 procent normy
Zazwyczaj spotkania Coreper, czyli Komitetu Stałych Przedstawicieli Rządów Państw Członkowskich przy Unii Europejskiej, odbywały się raz w tygodniu, w środy. Od początku polskiej prezydencji jest ich więcej – co najmniej dwa w tygodniu. - W środy i w piątki, a czasami jeszcze nam się zdarza dodatkowy dzień – mówi Bartol.
Podczas polskiej prezydencji w UE to ona przewodniczy spotkaniom ambasadorów.
- Podobno trochę za ostro prowadzę te Corepery - śmieje się. I wyjaśnia, z czego to wynika: - Staram się utrzymywać czas. Od 20 lat okropnie mnie irytują dyskusje o niczym.
Jeden z priorytetów to Ukraina w UE
Hasło główne polskiej prezydencji "Bezpieczeństwo, Europo!" okazało się trafione. - Rada Europejska w przyszłym tygodniu zajmie się Ukrainą i obroną, czyli bezpieczeństwem. Dwa tygodnie później zajmie się konkurencyjnością, czyli bezpieczeństwem gospodarczym. Nieformalna rada zorganizowana przez prezydenta Costę (Antonio Costa, przewodniczący Rady Europejskiej) we współpracy z premierem Tuskiem, która była trzeciego lutego, też zajmowała się bezpieczeństwem – wylicza Agnieszka Bartol.
Jak mówi, przez te dwa miesiące prezydencji nie brakowało trudnych sytuacji. - Jedną z trudniejszych było przekonanie moich kolegów do odblokowania finansowania dla nowego budynku Frontexu w Warszawie. Ja wiem, że to brzmi zupełnie niepoważnie, ale na grupie roboczej, na komitecie budżetowym była mniejszość blokująca i gdybyśmy tego nie rozwiązali to nie byłoby nowego budynku Frontexu, który będzie się w Warszawie budował. (...) W ciągu kilku dni właściwie trzeba było wykonać pracę, która skończyła się tym, że 26 z 27 krajów zagłosowało za tym. Specjalnie używam tego przykładu, bo to nie zawsze są wielkie rzeczy w rodzaju sankcji, przyjęcia programów obronnych i tak dalej. Czasami to są rzeczy, które z punktu widzenia człowieka na ulicy nie są być może istotne. A trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że nowy budynek Frontexu to oznacza po prostu zwiększenie środków na walkę z nielegalną emigracją - tłumaczy.
Zapytana o najważniejsze plany na czas polskiej prezydencji, wymienia przedłużanie sankcji indywidualnych, siedemnasty pakiet sankcji dla Rosji i Białorusi i rozszerzenie Unii Europejskiej o Ukrainę, Mołdawię i kraje Bałkanów Zachodnich. - To jest stabilizacja regionu. (…) Sam fakt dążenia do akcesji, do rozszerzenia, pozwala ustabilizować region, wprowadzić reformy, zyski gospodarcze dla obu stron. To jest niesłychanie ważny element bezpieczeństwa zewnętrznego. Tym bardziej, że Rosja i Chiny nie śpią i chętnie by położyły swoje ręce w tym regionie - podsumowuje.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Daniel Gnap/PAP