Na okupowanych terenach Ukrainy mieszkańcy oddawali głos na Władimira Putina pod czujnym okiem żołnierzy. Zajęte terytoria zostały potraktowane jako "odległe regiony" Rosji, gdzie "wybory" ruszyły znacznie wcześniej, a przedstawiciele okupacyjnych władz chodzili od drzwi do drzwi i zbierali głosy. Towarzyszyli im uzbrojeni żołnierze. Udział w takich "wyborach" to była kwestia przetrwania - podkreśla ukraiński rzecznik praw człowieka Dmytro Łubinec.
Na okupowanych terytoriach obwodów donieckiego i ługańskiego w Donbasie aktywna "kampania informacyjna" rozpoczęła się na długo przed "wyborami" prezydenckimi. Główne przesłania były dwa: jak ważne jest przyjście na wybory oraz jak istotne jest, aby głosować na obecnego prezydenta Rosji Władimira Putina.
Putin zgłosił chęć kandydowania w grudniu zeszłego roku. Wkrótce potem w Doniecku i Ługańsku pojawiły się namioty do zbierania podpisów pod jego kandydaturą. Na oknach budynków zawisły plakaty w kolorach rosyjskiej flagi z wizerunkiem Putina, w miejskim transporcie, centrach handlowych i urzędach pojawiły się materiały agitacyjne - relacjonowała ukraińska sekcja Radia Swoboda, dodając, że w kampanii przedwyborczej kluczowe stało się wykorzystanie tematyki wojennej.
"Odległe regiony Rosji"
Władze na Kremlu potraktowały okupowane terytoria w Ukrainie jako "odległe regiony", gdzie "przedterminowe głosowanie" zaczęło się dużo wcześniej. Służyło ono także celom propagandowym. Urzędnicy opowiadali przed kamerami rosyjskich federalnych kanałów telewizyjnych, jak bardzo "jest to dla nich ważne".
Billboardy zachęcające do głosowania mieszkańców okupowanej części obwodu ługańskiego w Donbasie pojawiły się kilka kilometrów od linii frontu. "Głosujcie na naszego prezydenta. Razem jesteśmy silni" - brzmiały napisy na tle kolorów rosyjskiej flagi.
Putina na billboardzie nie było, ale dla mieszkańców okupowanych terenów przesłanie było jasne: jest on jedynym kandydatem w tegorocznym wyścigu wyborczym.
Pod lufą karabinów
Na okupowanych terenach, podobnie jak w "odległych regionach" Rosji, przedstawiciele okupacyjnych władz chodzili od drzwi do drzwi i zbierali głosy. Towarzyszyli im uzbrojeni żołnierze.
"Drodzy wyborcy, dbamy o wasze bezpieczeństwo! Aby zagłosować, nie musicie nigdzie chodzić" - informowała na portalach społecznościowych powołana przez władze rosyjskie zaporoska komisja wyborcza.
"Rosyjscy żołnierze pełnią służbę we wszystkich lokalach wyborczych. Mieszkańcy Mariupola głosują pod lufą karabinów" - informował radny okupowanego Mariupola, urzędujący poza granicami tego miasta.
- Udział w takich "wyborach" to była kwestia przetrwania - mówił ukraiński rzecznik praw człowieka Dmytro Łubinec.
W "głosowaniu" na Putina można było wziąć udział zarówno okazując dokument rosyjski, jak i ukraiński.
Przewidywalny rytuał
Putin od dawna zamienił wybory w Rosji w przewidywalny rytuał mający na celu uprawomocnienie jego rządów. Na terytoriach okupowanych praktyka ta służy dodatkowym celom: ukazaniu okupacji jako faktu dokonanego i identyfikacji przeciwników władz – ocenia "New York Times", powołując się na opinie rosyjskich analityków i ukraińskich urzędników.
- Wybory w tych regionach utwierdzają w przekonaniu, że obowiązują w nich te same prawa i procedury co w pozostałej części Rosji – mówi Ilja Graszczenkow, moskiewski politolog.
Nieznana liczba wyborców
Według danych z jesieni 2023 roku, Rosja kontroluje w Ukrainie 98 procent obwodu ługańskiego, 73 procent - zaporoskiego, 72 procent chersońskiego i 57 procent - donieckiego.
Niewiele wiadomo jednak o rzeczywistej liczbie wyborców z okupowanych terytoriów. "Ciągłe przesuwanie się linii frontu, ucieczka lokalnych mieszkańców oraz napływ setek tysięcy rosyjskich żołnierzy i pracowników radykalnie zmieniły demografię okupowanych regionów. Pełny efekt tej transformacji pozostaje w dużej mierze nieznany ze względu na ścisłą rosyjską cenzurę i trwające walki" - zauważa "New York Times".
Nieliczne dostępne szacunki wskazują na gwałtowny spadek liczebności okupowanej populacji. Z danych rosyjskiej komisji wyborczej wynika między innymi, że okupowana część obwodu chersońskiego straciła w ostatnich trzech miesiącach ubiegłego roku 13 procent zarejestrowanych wyborców, czyli 75 tysięcy osób.
Głosy potępienia
Sposób przeprowadzanie rosyjskich "wyborów" od niedzieli krytykują zachodnie demokracje. Podkreślają m.in., że naruszona została suwerenność Ukrainy.
"Przeprowadzenie wyborów na (czasowo okupowanym) terytorium Ukrainy - jak zrobiła to Rosja na Krymie, w obwodzie donieckim, chersońskim, ługańskim i zaporoskim - jest odrażającym naruszeniem Karty Narodów Zjednoczonych i suwerenności Ukrainy. Te obwody zawsze będą ukraińskie. Przeprowadzenie w nich rosyjskich wyborów prezydenckich nie zmienia tego faktu. Wielka Brytania nadal stoi po stronie Ukrainy. Rosja musi dotrzymać zobowiązań, które dobrowolnie podpisała, i zakończyć agresję poza swoimi granicami oraz represje w ich obrębie" - zaznaczył szef brytyjskiego MSZ David Cameron.
"Nielegalne zorganizowanie przez Rosję tak zwanych 'wyborów' na terytorium Ukrainy stanowi kolejne pogwałcenie prawa międzynarodowego" - podkreśliło MSZ w Paryżu. Francja "nigdy nie uzna" ich przeprowadzenia i wyników oraz potwierdza także swoje zaangażowanie na rzecz "suwerenności, niepodległości, jedności i integralności terytorialnej Ukrainy.
"Na szczególne potępienie zasługuje nielegalna decyzja władz Kremla o organizacji wyborów na tymczasowo okupowanych ukraińskich terytoriach. Jest to ostentacyjne złamanie prawa międzynarodowego, w tym Karty Narodów Zjednoczonych, i nie może być traktowane inaczej, jak kolejna próba podważenia ukraińskiej niepodległości, suwerenności i integralności terytorialnej. Polska nie uznaje i nigdy nie uzna organizacji oraz rezultatów 'wyborów' na tych terytoriach. Rosja powinna zostać pociągnięta do odpowiedzialności za ich organizację i przeprowadzenie na ukraińskich terytoriach" - zaznaczyło polskie MSZ.
Według oficjalnych danych reżimu, na Putina zagłosowało ponad 87 procent wyborców.
Źródło: New York Times, BBC, suspilne.media, PAP, tvn24.pl