Szef polskiego zespołu medyków w Ukrainie: przez siedem kilometrów nieśliśmy chłopców, nie wiedząc, czy doniesiemy ich żywych

Źródło:
TVN24
Duda: przez siedem kilometrów nieśliśmy na własnych rękach chłopców, nie wiedząc, czy doniesiemy ich żywych
Duda: przez siedem kilometrów nieśliśmy na własnych rękach chłopców, nie wiedząc, czy doniesiemy ich żywychTVN24
wideo 2/2
Duda: przez siedem kilometrów nieśliśmy na własnych rękach chłopców, nie wiedząc, czy doniesiemy ich żywychTVN24

Bardzo często idziemy ramię w ramię do szturmów. Idąc na takie działania, wiemy i ukraińscy żołnierze wiedzą, że nie wrócimy w całości, że nie wrócą wszyscy - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Damian Duda, szef polskiego zespołu medyków pola walki "W międzyczasie". - Razem ze słońcem, które wstaje, automatycznie zaczynają się ostrzały. Zaczyna wokół głowy latać wszystko. Odłamki zaczynają siekać przestrzeń, liście - relacjonował.

Damian Duda, który wrócił tydzień temu z Ukrainy mówił w czwartkowych "Faktach po Faktach" w TVN24 o kontrofensywie ukraińskich żołnierzy i pracy zespołu medyków. - My jesteśmy dość specyficzną grupą medyków, dlatego że my pracujemy na pierwszej linii. Razem z chłopakami bardzo często idziemy ramię w ramię do szturmów. Idąc na takie działania, my wiemy i chłopcy wiedzą, że nie wrócimy w całości, że nie wrócą wszyscy - powiedział.

Dodał, że tak też było podczas ostatniego pobytu. - Nie wszyscy wróciliśmy. Część z naszych kolegów poległa, część z naszych kolegów była ranna. Akcja ewakuacji była dość dramatyczną akcją, dlatego, że przez siedem kilometrów nieśliśmy na własnych rękach chłopców, nie wiedząc, czy doniesiemy ich żywych - relacjonował.

Mówił, że ukraińscy żołnierze "mają świadomość tego, że tak się wydarzy". - Skąd biorą w sobie siłę? Wiedzą, że nie mogą inaczej. Wiedzą, że niezależnie od tego, czy przyjdzie zwycięstwo, czy nie przyjdzie zwycięstwo, oni nie mają innego wyjścia. Jeżeli nie zatrzymają Rosjan, jeżeli Rosjanie będą szli do przodu, Irpień, Bucza i Izum - to się będzie powtarzać - dodał, przypominając nazwy ukraińskich miejscowości, w których rosyjscy żołnierze dopuszczali się zbrodni na ludności cywilnej.

RELACJA W TVN24.PL: Atak Rosji na Ukrainę >>>

Duda: Razem ze słońcem, które wstaje, zaczynają się ostrzały

Duda podkreślał, że w takich warunkach medycy muszą mieć emocje na wodzy. - My musimy z chwilą, kiedy od naszych rąk zależy, czy ta osoba przeżyje, czy nie przeżyje, skupić się na zadaniu i pracować w trybie zadaniowym - powiedział. - Na szczęście do tej pory się udawało. Na szczęście do tej pory emocje nie wzięły góry. I dopiero z chwilą, kiedy podczas ostatniej akcji przekazaliśmy poszkodowanego do karetki pogotowia, kiedy wiedzieliśmy, że żyje, mogliśmy siąść pod drzewem, mogliśmy zdjąć hełm i po prostu się rozpłakać. Dać ujść tym emocjom - mówił.

Pytany, jak zaczyna się jego dzień, kiedy jest tam na służbie, gość "Faktów po Faktach" odparł, że "nie ma jednego stałego schematu". - Bardzo często te działania mają miejsce w nocy. Bardzo często te działania mają miejsce w dzień. Bardzo często wcześniej w nocy wychodzimy na pole walki, po to, by być na nim już z chwilą, kiedy wstaje dzień, żeby podejść skrycie, niezauważonym przez rosyjskie drony. Razem ze słońcem, które wstaje, automatycznie zaczynają się ostrzały. Zaczyna wokół głowy latać wszystko. Odłamki zaczynają siekać przestrzeń, liście - opowiadał Duda.

- My wyczekujemy wtuleni w ziemię aż do tego sygnału, kiedy wiemy, że kolega jest poszkodowany, że jest żołnierz, który potrzebuje naszej pomocy - dodał.

"Podczas ostatniej akcji zawartość plecaka medycznego straciliśmy w pół godziny"

Mówił, że dynamika akcji jest uwarunkowana tym, jak działa przeciwnik. - Jeżeli już się zacznie, to wszystko dzieje się bardzo szybko. Podczas ostatniej akcji zawartość plecaka medycznego, którą skalkulowaliśmy na dzień działania, straciliśmy w pół godziny. Po pół godziny okazało się, że nie mamy w plecaku praktycznie nic, a mamy dalej rannych, mamy dalej poszkodowanych. Nie było możliwości, by ktoś nam przywiózł nowy sprzęt, dlatego że Rosjanie niszczyli wszystko, co podjeżdżało i palili wszystko. Doszliśmy już do takiego etapu, że na jednym poszkodowanym kilkoma lekami musieliśmy pracować jedną igłą, bo więcej środków nie mieliśmy - relacjonował szef polskiego zespołu medyków pola walki. - Ta akcja trwała 12 godzin, a dla nas to było jak rok - dodał.

Damian Duda w "Faktach po Faktach" w TVN24TVN24

Duda: zdarzyło nam się nieść pomoc przeciwnikowi

Gość TVN24 pytany był, czy zdarzyło mu się nieść pomoc rannemu Rosjaninowi. - Zdarzyło nam się nieść pomoc przeciwnikowi, zdarzyło nam się nieść pomoc tym, którzy być może chwilę temu do nas strzelali. Ukraińcy udzielają tej pomocy, Ukraińcy dbają o jeńców - powiedział.

- Dalej są emocje, dalej jest złość, dalej ma się świadomość tego, że nie opatruje się przyjaciela, ale umiejętność pomocy przeciwnikowi, umiejętność pomocy temu, kto jeszcze chwilę temu do ciebie strzelał, dla nas jest wymiernym sygnałem, że dalej jesteśmy ludźmi - dodał.

Ukraińcy "decydowali się na zostanie w mieście, które było dla nich grobem"

Mówił także o tym, jak z trudną sytuacją radzą sobie cywile. - Z cywilami miałem do czynienia w Bachmucie, dopóki ten nie padł. Praktycznie wyszliśmy z Bachmutu pod sam koniec i tam spotkaliśmy dużą liczbę cywilów, którzy mimo wszystko decydowali się na zostanie w mieście, które umierało, które było dla nich grobem - powiedział.

- Nawet dochodziło do takich sytuacji, że my tych cywilów, żeby ich ciała nie rozkładały się na ulicy, zakopywaliśmy na trawnikach. Ciężko nam powiedzieć, co motywowało tych ludzi, by zostać, by decydować o zostaniu w miejscu, które może być dla nich grobem. Staraliśmy się pomagać jak tylko mogliśmy i medycznie, i środkami, żywnością, wodą - dodał.

Duda: bez samochodu, transportera opancerzonego poszkodowany umrze w polu

Duda wymieniał także to, czego potrzebują Ukraińcy. - Przede wszystkim środki techniczne, samochody, samochody z (napędem-red.) 4x4, transportery opancerzone. Bez sprzętu opancerzonego, bez samochodów nie ma możliwości ewakuacji medycznej, nie ma możliwości szybkiego przemieszczania się pododdziałów - podkreślił.

- Wiem, że jesteśmy zmęczeni już pomocą. Wiem, że wydaje nam się, że skoro przez rok odpowiednia ilość samochodów, pomocy została wysłana, to powinno to załatwić sprawę. Ale przeżywalność samochodu na pierwszej linii to jest jakieś pół godziny do godziny, jeżeli trwają intensywne walki. A ta walka cały czas tam trwa. Bez samochodu, bez transportera opancerzonego poszkodowany umrze w polu, bo nie zostanie ewakuowany - mówił.

Dodał, że "jest potrzebna ciągłość zaopatrzenia armii ukraińskiej w środki techniczne, w środki bojowe, w medycynę pola walk".

Autorka/Autor:js//now

Źródło: TVN24

Źródło zdjęcia głównego: TVN24

Tagi:
Magazyny:
Raporty: