Po dzisiejszym głosowaniu w Radzie Najwyższej Ukraina jest już o krok od zmiany ustawy zasadniczej. Prezydent Poroszenko i zwolennicy poprawek przekonują, że decentralizacja nie zaszkodzi jedności państwa. Przeciwnicy mówią, że forsowane zmiany doprowadzą do utraty Donbasu. A wszystko dzieje się pod dużą presją państw zachodnich. Co zakłada projekt Poroszenki i dlaczego wywołuje tak wielkie emocje? Analiza Grzegorza Kuczyńskiego.
Dzisiejsze przyjęcie projektu zmian w ustawie zasadniczej oznacza, że wykonano już trzy z czterech kroków ku decentralizacji Ukrainy. Najpierw było skierowanie projektu do Sądu Konstytucyjnego (16 lipca), potem uznanie poprawek za zgodne z ustawą zasadniczą (31 lipca), wreszcie przyjęcie projektu w pierwszym czytaniu (31 sierpnia). Pozostało już tylko drugie czytanie.
Burza w Radzie Najwyższej
Za przyjęciem poprawek głosowało dziś 265 deputowanych, przeciwko – 72. Niemal w całości "za" były frakcje Bloku Petra Poroszenki i Frontu Ludowego. Wraz z pełnym poparciem Bloku Opozycyjnego oraz głosami kilku innych mniejszych grup parlamentarnych wystarczyło to z dużym zapasem, by uzyskać konieczną większość 226 głosów.
Przeciwko zagłosowały należące do koalicji rządzącej frakcje Samopomocy oraz Partii Radykalnej. Jurij Szuchewycz (Partia Radykalna) mówił z trybuny wręcz o sprzedaży Ukrainy Rosji przez Zachód, porównując to do konferencji w Monachium w 1938 r. Przewodniczący frakcji Samopomocy Ołeh Bereziuk też mówił o "zdradzie Ukrainy". Stanowisko tych dwóch frakcji należących do koalicji rządzącej nie zaskakuje – tak samo głosowały 16 lipca. Front zmieniła za to Batkiwszczyna Julii Tymoszenko, która w połowie lipca głosowała za zmianami. Natomiast związana z oligarchą Ihorem Kołomojskim grupa Odrodzenie zostawiła decyzję swoim członkom bez narzucania opcji głosowania. To spowodowało, że poparcie dla zmian w parlamencie zmalało.
Po przyjęciu projektu zmian w dzisiejszym głosowaniu dokument trafi do ponownej analizy w Sądzie Konstytucyjnym. Jeśli Sąd nie będzie miał zastrzeżeń – a sądząc po jego decyzji z 31 lipca, gdy oceniał konstytucyjność projektu skierowanego do niego przez parlament 16 lipca – opinia będzie pozytywna. Wtedy projekt wróci do Rady Najwyższej na drugie czytanie. W tym wypadku, aby go przyjąć, potrzeba będzie już nie zwykłej większości, lecz większości konstytucyjnej, czyli nie 226, tylko 300 głosów. Jeśli tyle uda się zebrać, poprawki zostaną przyjęte, a ustawa zasadnicza – zmieniona.
Co przewidują te zmiany i dlaczego budzą tak wielkie emocje? Aby to wyjaśnić, cofnąć się trzeba tak naprawdę aż do 12 lutego i tego, co wydarzyło się wtedy w Mińsku.
Realizacja Mińska
Porozumienie dotyczące uregulowania konfliktu w Donbasie (tzw. Mińsk-2) składa się z dwóch części. Militarnej (postanowienia artykułów 1-3 o zawieszeniu broni i demilitaryzacji strefy konfliktu) oraz politycznej. Ta druga to przede wszystkim art. 4 (wybory lokalne w okupowanym Donbasie), art. 11 (reforma konstytucyjna i specjalny status dla Donbasu), art. 8 (wypłata świadczeń socjalnych przez państwo ukraińskie dla okupowanej części Donbasu – za pośrednictwem budżetów "republik ludowych"). Po przeszło pół roku od podpisania porozumienia widać wyraźnie, że część militarna nie jest realizowana. A właśnie tutaj największe zobowiązania mają rebelianci, czyli Rosja. Za to Kijów od początku jest poddawany ogromnej presji Niemiec i Francji ws. politycznej części porozumienia.
Odpowiedzią na te oczekiwania była inicjatywa Petra Poroszenki ws. zmian w konstytucji pod hasłem decentralizacji państwa. 1 lipca prezydent ujawnił treść poprawek do ustawy zasadniczej. W tej pierwszej wersji wykluczały one legalizację separatystycznych władz w Donbasie w jakiejkolwiek formie. Natomiast przepisy przejściowe przewidywały, że "szczególne procedury funkcjonowania samorządu lokalnego w pewnych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego" mają być definiowane przez odpowiednie zapisy zwykłej ustawy. W ten sposób Kijów unikał bezpośredniego powiązania zakończenia konfliktu zgodnie z mińskimi porozumieniami z wprowadzeniem zmian do ustawy zasadniczej.
Presja zachodnia
Ale to nie zadowoliło pozostałych uczestników formatu normandzkiego. 10 lipca doszło do telekonferencji Merkel i Hollande'a z Poroszenką. Zachodni przywódcy z zadowoleniem przyjęli "start reformy konstytucyjnej mającej na celu decentralizację Ukrainy". Ale – co tutaj najistotniejsze – podkreślili, że reforma musi być "zgodna z pakietem mińskim i odnosić się do specjalnego statusu pewnych obszarów Doniecka i Ługańska w projekcie konstytucji". 14 lipca Merkel i Hollande zadzwonili do Kijowa ponownie, tym razem do przewodniczącego Rady Najwyższej Wołodymyra Hrojsmana (zaufanego człowieka Poroszenki), który przewodniczy też komisji konstytucyjnej w parlamencie. Berlin i Paryż znów naciskały w sprawie reformy konstytucyjnej i nadania Donbasowi specjalnego statusu.
Dlaczego tak ważne jest wprowadzenie zmian do konstytucji? Dlatego, że do samej decentralizacji państwa wystarczą zwykłe ustawy, ale już specjalny status (autonomia) musi być zapisany w ustawie zasadniczej, bo zgodnie z konstytucją Ukraina jest państwem unitarnym. Poroszenko próbował poprzez decentralizację całego państwa wykazać, że spełnia przy okazji jeden z postulatów z Mińska.
Misja Nuland
Poprawki dotyczące decentralizacji w kształcie przedstawionym przez Poroszenkę 1 lipca miały być głosowane po raz pierwszy w parlamencie 16 lipca. Wtedy do gry wkroczyły Stany Zjednoczone. W przeddzień głosowania do Kijowa przyleciała Victoria Nuland, w Departamencie Stanu odpowiadająca m.in. za sprawy Rosji i Ukrainy. Nie ukrywała, że interesuje ją nie tyle cały projekt poprawek zgłoszony przez Poroszenkę, co jeden punkt. Punkt 18.
Po interwencji Amerykanki w projekcie nastąpiła więc tylko jedna zmiana, ale za to zasadnicza. W pierwotnym wariancie z 1 lipca zapis o tym, że szczegóły wdrożenia lokalnego samorządu w pewnych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego są określane oddzielną ustawą, był umieszczony w projekcie ustawy o wniesieniu zmian do konstytucji. W poprawionym wariancie z 15 lipca zapisuje się tę normę już bezpośrednio w ustawie zasadniczej, a dokładniej w jej części pt. "Przepisy przejściowe". Ich punkt 18. mówi o "szczególnych zasadach funkcjonowania samorządu lokalnego w niektórych rejonach obwodu donieckiego i ługańskiego", co będzie określone w oddzielnej ustawie.
Część ukraińskich polityków uznała, że dla takiego zapisu nie może być miejsca w znowelizowanej konstytucji, nawet jeśli znajduje się on tylko w jej przepisach przejściowych. Największe zastrzeżenia wzbudziły słowa "szczególne zasady". Poprawiony projekt poprawek skrytykowali nie tylko radykalnie narodowi deputowani, ale też część koalicji rządowej. Nuland postanowiła osobiście przekonywać do poparcia zmian. Zaprosiła szereg deputowanych na spotkanie w ambasadzie USA. Wiceprzewodnicząca Rady Najwyższej z ramienia frakcji Samopomoc Oksana Syrojed pisała na Facebooku: "W tych godzinach i minutach ma miejsce ogromny nacisk na deputowanych ze strony społeczności międzynarodowej, aby DRL i ŁRL dostały szczególny status w naszej Konstytucji. Argumentują to koniecznością 'zademonstrowania wypełnienia mińskich porozumień'".
Głosowanie 16 lipca
Prezydentowi i Amerykanom zależało na jak najszerszym poparciu zmian, a to wcale nie było pewne. Dlatego 16 lipca rano Poroszenko zorganizował spotkanie z udziałem premiera Jaceniuka, sekretarza Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ołeksandra Turczynowa, przewodniczącego Rady Najwyższej Hrojsmana i szefów frakcji parlamentarnych. Ten lobbing trwał do ostatniej chwili – jeszcze w kuluarach parlamentu, tuż przed głosowaniem, z Hrojsmanem i ważniejszymi deputowanymi rozmawiała Nuland. Potem pojawiła się na sali obrad w towarzystwie ambasadora Geoffreya Pyatta i innych zachodnich dyplomatów.
Prezydencki projekt, z poprawką przeforsowaną przez Zachód, poparło 288 deputowanych, 57 było przeciw, 10 wstrzymało się, 19 nie głosowało. Przeciwko głosowały dwie frakcje należące do koalicji rządzącej: Samopomocy i Partii Radykalnej. Dołączyła garść niezależnych prawicowych deputowanych. "Za" były Blok Petra Poroszenki, Front Ludowy premiera Jaceniuka, Batkiwszczyna (Julia Tymoszenko), dwie mniejsze grupy deputowanych, a także Blok Opozycyjny, który wywodzi się z dawnej partii Janukowycza.
W ten sposób projekt ustawy o wniesieniu zmian do konstytucji trafił do Sądu Konstytucyjnego. Ten bardzo szybko, jak na tę instytucję, rozpatrzył projekt pod kątem zgodności z ustawą zasadniczą. Uznał 31 lipca, że poprawki są zgodne z konstytucją. Projekt wrócił do parlamentu.
Presji Zachodu ciąg dalszy
Tymczasem presja zachodnich uczestników rozmów ws. Donbasu nie malała. Już 17 lipca wieczorem doszło do telefonicznej konferencji Putina, Hollande'a, Merkel i Poroszenki – pierwszej takiej od 30 kwietnia. Z komunikatu Pałacu Elizejskiego wynika, że liderzy kwartetu normandzkiego opowiedzieli się za "ścisłym przestrzeganiem zobowiązań" podjętych w sprawach ukraińskich. Z komunikatu Kremla wynika dodatkowo, że Putin oświadczył w trakcie rozmowy, iż dla uregulowania sytuacji na Ukrainie władze w Kijowie powinny nawiązać bezpośredni dialog z "republikami ludowymi". Także 17 lipca do Poroszenki zadzwonił wiceprezydent USA Joe Biden. Miał poprosić o zaakceptowanie wyborów i ich wyników na terenie okupowanym. Podobne naciski na Kijów pojawiły się parę dni później podczas spotkania grupy kontaktowej w Mińsku. Do kolejnej czterostronnej rozmowy Merkel–Putin–Hollande–Poroszenko doszło 24 lipca. Ponownie w komunikacie podkreślono potrzebę pełnej realizacji porozumień z Mińska.
Ostatnim takim wydarzeniem świadczącym o presji na Poroszenkę był szczyt Niemcy–Francja–Ukraina w Berlinie. Dokładnie tydzień przed głosowaniem. Jeszcze w przeddzień wizyty w Niemczech Poroszenko wezwał wszystkie siły polityczne w kraju do poparcia jego projektu zmian w konstytucji. Temat zmian w konstytucji na pewno był poruszany w Berlinie, bo Poroszenko na konferencji prasowej przypomniał, że wniósł "do parlamentu projekt konstytucji, który w pełni i dokładnie odpowiada wziętym na siebie przez Ukrainę zobowiązaniom". Przy okazji Poroszenko potwierdził, że Niemcy i Francuzi wywierają naciski na Kijów w tej sprawie. Bo okazało się, że – jak mówił ukraiński przywódca - "kilka dni wcześniej tutaj, w Berlinie, eksperccy przedstawiciele Ukrainy, Niemiec i Francji byli zjednoczeni w stanowisku, że te zmiany w konstytucji są stałe i w pełni odpowiadają wziętym na siebie zobowiązaniom".
27 sierpnia w Brukseli Poroszenko powiedział, że ma nadzieję, iż 31 sierpnia parlament poprze przedstawioną przez niego reformę konstytucyjną, której przeprowadzenie również ustalono w ramach procesu pokojowego. - Nie ma znaczenia, jaką cenę zapłacimy, zrobimy co w naszej mocy, by wprowadzić reformę – zapewnił prezydent Ukrainy.
"Koń trojański"?
Niespotykany wcześniej nacisk Zachodu na przyjęcie przez Ukrainę poprawek do konstytucji wywołuje coraz większy opór wśród ukraińskich polityków. Przeciwnicy zmian mówią o "pełzającej federalizacji" państwa – federalizacji, którą usiłuje narzucać Rosja, a którą Kijów oficjalnie wciąż odrzuca. Poroszenko mówi o decentralizacji państwa, ale krytycy wskazują, że w poprawkach jest mowa o szczególnym sposobie ustanowienia lokalnego samorządu nie dla wszystkich obwodów, a tylko dla wydzielonych rejonów dwóch konkretnych obwodów. I to tych okupowanych. Wprowadzone 16 lipca zmiany cytowana wcześniej Syrojed (Samopomoc) określa mianem konia trojańskiego. Stanowią one m.in., że "kształt lokalnego samorządu w określonych rejonach obwodów donieckiego i ługańskiego ustalony zostanie w odrębnej ustawie". Syrojed twierdzi, że projekt "odrębnej ustawy" już jest i daje Rosji wszystko, czego chciała: samorząd dla obszarów opanowanych przez rebeliantów wraz z własną milicją oraz uprzywilejowanymi relacjami z Rosją.
Faktem jest, że sam zapis w konstytucji nie będzie nadawał autonomii, potrzebna będzie do tego specjalna ustawa. Ale to tykająca polityczna bomba, która może eksplodować za rok, dwa, pięć czy nawet 10 lat. Nawet jeśli teraz nie ma w Radzie Najwyższej większości do nadania Donbasowi autonomii, to nikt nie zagwarantuje, jaki układ sił będzie w kolejnych kadencjach. A po przyjęciu obecnego projektu zmian konstytucyjnych do nadania autonomii Donbasowi nie trzeba będzie już zmieniać ustawy zasadniczej (minimum 300 głosów), tylko wystarczy zwykła ustawa (226 głosów).
Obrońcy poprawek podkreślają, że zmiany w konstytucji na obecnym etapie nie niosą żadnych prawnych konsekwencji, są za to sprytnym politycznym wybiegiem, który pokazuje, że Kijów przestrzega porozumień mińskich i wypełnia je, mimo nie robią tego Rosja i rebelianci. Na stronie ambasady USA w Kijowie po głosowaniu 16 lipca opublikowano wypowiedź Nuland o znaczeniu inicjatywy Poroszenki: "Pozwoli ona Ukrainie wywiązać się ze swych zobowiązań zawartych w porozumieniach mińskich w części dotyczącej decentralizacji i szczególnego statusu. A to bardzo, bardzo ważne". Nuland podkreśliła, że to pozwala wspólnocie międzynarodowej na "zadawanie pytań, dlaczego druga strona" nie wypełnia ustaleń z Mińska.
Co dalej?
Dzisiaj odbyło się pierwsze czytanie. Projekt uzyskał większość, więc po ponownej ocenie Sądu Konstytucyjnego trafi pod obrady już na następnej sesji parlamentu. W drugim czytaniu musi go jednak poprzeć większość konstytucyjna, a więc nie mniej niż 300 deputowanych – dopiero wówczas proponowane zmiany zostaną wprowadzone do konstytucji. Dzisiejsze głosowanie pokazało, że o taką większość będzie bardzo trudno. Liczba deputowanych popierających projekt skurczyła się w porównaniu z głosowaniem z lipca z 288 do 265. Nie wiadomo, jak na postawę deputowanych wpłyną tragiczne wydarzenia przed parlamentem. Ważne też będzie, co zrobi Rosja.
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl