Juz po raz trzeci ukraińscy deputowani debatowali nad wyborem premiera. Ale i tym razem kandydatury Julii Tymoszenko nie udało się przeforsować. Blokada parlamentu przez niebieskich Janukowycza spowodowała przeniesienie debaty na czwartek.
Pat polityczny na Ukrainie trwa. Minimalnie większościowa (227 głosów w 450 osobowym parlamencie) koalicja w dwóch dotychczasowych głosowaniach nie zdołała wyłonić premiera. Dziś prezydent Juszczenko ponownie przedłożył parlamentowi kandydaturę Julii Tymoszenko.
Do powtórnego głosowania nad tą kandydaturą jednak nie doszło. Wobec okupacji trybuny parlamentarnej przez posłów prorosyjskiej Partii Regionów Ukrainy Wiktora Janukowycza, posiedzenie przeniesiono na czwartek.
Nie wiadomo jednak, czy i wtedy dojdzie do powtórki głosowania nad kandydaturą Tymoszenko. Partia Regionów żąda bowiem wystawienia innego kandydata. - Koalicja musi się zebrać i wysunąć nową kandydaturę na premiera. To będzie mądre - powiedziała deputowana Partii Regionów Hanna Herman.
Zabrakło jednego głosu
We wtorkowym głosowaniu Tymoszenko zabrakło wówczas zaledwie jednego głosu. Poparło ją 225 deputowanych w 450-osobowej Izbie. Po ogłoszeniu wyników głosowania dysponujący 227 mandatami koalicjanci oświadczyli, że nie zadziałały karty do głosowania dwóch spośród nich.
W tej sytuacji przewodniczący parlamentu Arsenij Jaceniuk zarządził głosowanie nad powtórką głosowania na kandydaturę premiera. Kiedy deputowani koalicji zaczęli już naciskać guziki, członkowie Partii Regionów zablokowali trybunę, a jeden z nich wykradł Jaceniukowi jego kartę do głosowania. Na tablicy z wynikami głosowania znowu pojawiła się liczba 225.
Hakerzy czy "znak od Boga"?
Koalicjanci ogłosili wówczas, że wyniki obu głosowań to efekt czyjejś ingerencji w system informatyczny parlamentu. Tymczasem komisja międzyresortowa składająca się m.in. z funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, nie stwierdziła żadnych nieprawidłowości w działaniu systemu.
Źródło: Reuters, PAP, TVN24