Niespodzianek nie było, bo w Turkmenistanie o niespodzianki trudno. Dlatego też nikt nie powinien się dziwić, że Kurbankuły Berdymuchammedow zapewnił sobie w niedzielnych wyborach kolejną, trzecią już, kadencję na fotelu prezydenta. Według oficjalnych danych zdobył 97,69 proc. głosów.
Jak pisze w analizie znawca regionu Wojciech Jagielski, kiedy przywódcy pustynnego Turkmenistanu w Azji Środkowej ogłaszają wybory, wszystkim wiadomo, że robią to jedynie po to, by je wygrać i dopełnić formalnego rytuału uprawomocniającego ich dyktatorskie rządy. Nie inaczej było w niedzielę.
Ze wszystkich środkowoazjatyckich państw powstałych w 1991 roku po upadku Związku Radzieckiego żadne nie przerodziło się w satrapię tak bezwzględną i karykaturalną jak Turkmenistan - pisze w analizie publicysta Wojciech Jagielski.
Już pierwszy prezydent tego kraju, były komunistyczny sekretarz Saparmurad Nijazow ogłosił się prezydentem dożywotnim, a dodatkowo "turkmenbaszą", przywódcą wszystkich Turkmenów świata. Dotychczasową partię komunistyczną Nijazow kazał przemianować na demokratyczną, nielicznych rywali i dysydentów wsadził do więzienia albo wypędził z kraju, pozostałych zaś pięć milionów rodaków zmusił do absolutnego posłuszeństwa i wiary, że sama Opatrzność zesłała im "turkmenbaszę" jako przywódcę.
Turkmeńska odwilż
Urodziny "turkmenbaszy" obchodzono jako narodowe święto, jego myśli zebrano w "Ruchnamę" - księgę, której studiowanie wprowadzono jako obowiązek w turkmeńskich szkołach i akademiach. W turkmeńskich miastach wznoszono pomniki "turkmenbaszy", jego imieniem nazywano główne ulice, place, a nawet miesiące w kalendarzu. Dopełniając wymaganego na przełomie wieków demokratycznego ceremoniału, "turkmenbasza" przeprowadzał regularnie elekcje, podczas których pozwalał obywatelom jednogłośnie wybierać siebie na kolejne kadencje.
Kiedy w 2006 r. Nijazow umarł niespodziewanie na serce, przeżywszy zaledwie 66 lat, frakcyjną wojnę o prezydenturę wygrał jego minister zdrowia i osobisty lekarz, 59-letni dziś dentysta Kurbankuły Berdymuchammedow.
Pierwsze lata panowania nowego turkmeńskiego przywódcy zdawały się zapowiadać, że w pustynnej, odciętej od reszty świata satrapii, porównywanej jedynie do Korei Północnej, zapanuje odwilż. Berdymuchammedow kazał rozbierać pomniki "turkmenbaszy" i polecił, by więcej nie czcić dawnego przywódcy jako półboga. Zezwolił nawet na istnienie niezależnych partii politycznych i obiecał, że będą one mogły startować w wyborach, a nawet ubiegać się o przejęcie władzy.
Z czasem jednak okazało się, że turkmeńska "odwilż" oznaczała jedynie zastąpienie kultu "turkmenbaszy" Nijazowa kultem Berdymuchammedowa, który teraz sam sobie wznosił pomniki. Wywodząc się z młodszego i nowocześniejszego niż "turkmenbasza" pokolenia, nie ogłosił się dożywotnim prezydentem, ale w zeszłym roku kazał wykreślić z konstytucji nie tylko zapisy ograniczające liczbę prezydenckich kadencji, ale także limit wieku przywódcy, co w praktyce umożliwia mu panowanie do końca jego dni.
Wzorowanie na Putinie
W przeciwieństwie do wyniosłego i oficjalnego "turkmenbaszy", Berdymuchammedow, wzorując się na rosyjskim prezydencie Władimirze Putinie, uwielbia występować w państwowej telewizji. Rodacy Berdymuchammedowa mogą podziwiać, jak dźwiga ciężary w sali gimnastycznej, jeździ konno, pływa, wygrywa wyścigi rowerowe i samochodowe rajdy.
W 2009 roku przed kamerami telewizyjnymi przeprowadził nawet operację usunięcia guza z ucha pacjenta. W styczniu podczas kampanii wyborczej przed niedzielnymi wyborami pokazano w telewizji, jak Berdymuchammedow spotyka się z robotnikami, gra na gitarze i śpiewa ułożone osobiście (tak zapewniały telewizyjne wiadomości) pieśni. Prezydent zapowiedział też, że skomponuje specjalnie nową piosenkę na Dzień Kobiet.
Filarem dyktatorskich rządów obu turkmeńskich przywódców był nie tylko zaprowadzony w kraju terror ich tajnej policji, ale przede wszystkim manna, jaką przyniosły pustynnemu Turkmenistanowi zyski ze sprzedaży przebogatych złóż gazu ziemnego. Dzięki nim Nijazow, a po nim Berdymuchammedow mogli nie tylko wznosić złote pomniki i miasta na pustyni, ale fundować swoim rodakom darmowe mieszkania, ogrzewanie, wodociągi, kanalizację, a nawet podstawowe towary, jak sól.
Kryzys gospodarczy
Trwający od kilku lat kryzys na rynkach surowców energetycznych i spadek o połowę ich cen sprawiły jednak, że od dwóch lat gospodarka turkmeńska znalazła się w najgłębszym od 1991 r. kryzysie. Dodatkowo Turkmenistan stracił dwóch podstawowych dotąd odbiorców gazu ziemnego – Rosję i Iran. Rosja sama wypowiedziała umowę na kupno turkmeńskiego gazu, nie mogąc się porozumieć z Aszchabadem w sprawie cen, Irańczycy zaś zerwali w tym roku porozumienie z Turkmenami, kiedy przestali oni wysyłać gaz, domagając się najpierw spłaty należności za wcześniejsze dostawy.
Co gorsza, trzeci z najważniejszych odbiorców turkmeńskiego gazu, Chiny, chce go otrzymywać za darmo, jako raty od wielomiliardowych kredytów udzielonych Aszchabadowi na budowę energetycznej infrastruktury. A gazociąg do Indii i Pakistanu przez Afganistan, na który liczyli Turkmeni, z powodu afgańskiej wojny jeszcze długo nie będzie gotowy.
Według szczątkowych informacji, napływających z tego celowo izolowanego przez władze kraju, jego gazowe kłopoty spowodowały gospodarczą stagnację i dewaluację turkmeńskiego manata i sprawiły, że w sklepach zaczęło brakować podstawowych towarów, jak olej, cukier, sól, a nawet chleb. Na bazarach ceny wzrosły tak gwałtownie, że władze posyłają między stragany policyjne patrole, by zmuszać kupców do ich obniżki.
Według znawców turkmeńskiej polityki, nie będąc w stanie zapewnić rodakom chleba, prezydent postanowił zadbać o igrzyska. Dlatego, mając zapewnioną wygraną, zadał sobie tyle trudu podczas kampanii wyborczej, by zjeździć kraj wzdłuż i wszerz, nie znikając niemal z telewizyjnych ekranów. Temu mają również służyć pozory wyborczej rywalizacji. W wyborach w 2007 r., w których zdobył 89 proc. głosów, Berdymuchammedow dopuścił do rywalizacji pięciu konkurentów. W 2012 r. w wyborach, w których zdobył 97 proc. głosów, rywalizował z siedmioma przeciwnikami. W niedzielę stanął przeciwko ośmiu rywalom, których po raz pierwszy w historii niepodległego Turkmenistanu zgłosiły nominalnie niezależne partie – chłopska oraz Partia Przemysłowców i Przedsiębiorców.
"W Turkmenistanie żadne jeszcze wybory nie były wolne ani uczciwe i te niedzielne nie będą wyjątkiem od reguły" – orzekła jeszcze przed wyborami organizacja Human Rights Watch. Jedyna różnica w porównaniu z poprzednimi elekcjami polega na tym, że zgodnie z poprawioną w zeszłym roku konstytucją kadencje nowego prezydenta liczyć będą nie pięć – jak dotąd – lat, ale siedem - konkluduje Wojciech Jagielski.
Autor: tas//rzw,mtom / Źródło: Wojciech Jagielski, PAP