Tureckie wojsko ostrzelało pozycje kurdyjskich bojowników i dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego (IS) w Syrii - podała turecka telewizja NTV. Zdaniem anonimowego przedstawiciela władz ma to pomóc w "otwarciu korytarza" dla umiarkowanych rebeliantów.
Turecka artyleria ostrzelała 20 razy obszary zajmowane przez kurdyjskich bojowników w mieście Manbidż w północnej Syrii. Wojsko atakuje także punkty obrony IS w mieście Dżarabulus w północno-zachodniej Syrii. Do ataku wykorzystano haubice.
- Celem (ostrzału artyleryjskiego - red.) jest otwarcie korytarza dla umiarkowanych rebeliantów - powiedział anonimowy rozmówca agencji Reutera. Przedstawiciel kurdyjskich bojowników powiedział Reuterowi, że wspierani przez Ankarę syryjscy rebelianci planowali odbić z rąk IS Dżarabulus, zamykając tym samym Kurdom drogę na te obszary. Szacuje się, że atak na to miasto nastąpi z terytorium Turcji w najbliższych dniach. Przeprowadzić go mają oddziały Wolnej Armii Syryjskiej.
Łącznie wojsko tureckie wystrzeliło 40 pocisków na cztery pozycje tzw. Państwa Islamskiego - podała NTV. Dwa pociski moździerzowe spadły na położone obok granicznego Dżarabulus tureckiego miasta Karkamis. Nikt nie został ranny. Bomby po uszkodzeniu linii energetycznych spadły na posesję powiązaną z meczetem w Karkamis - podała państwowa agencja Anadolu.
"Czyszczą" granicę
Wcześniej tego dnia minister spraw zagranicznych Turcji Mevlut Cavusoglu zapowiadał, że Ankara zapewni wszelką możliwą pomoc w celu "wyczyszczenia" turecko-syryjskiej granicy z ekstremistów. Natomiast w zeszłym tygodniu szef tureckiej dyplomacji wyrażał oczekiwanie, że po odbiciu wcześniej w tym miesiącu z rąk IS syryjskiego miasta Manbidż kurdyjscy rebelianci wycofają się na wschód od rzeki Eufrat. Odpowiedzialne za zdobycie miasta Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF), w których skład wchodzi kurdyjska milicja YPG (Ludowe Jednostki Samoobrony), były wspierane z powietrza przez międzynarodową koalicję dowodzoną przez USA.
Atak w Gaziantep
Turcja zapowiedziała w poniedziałek całkowite oczyszczenie z bojowników tzw. Państwa Islamskiego regionu granicznego z Syrią po tym, jak zamachowiec podejrzany o powiązania z grupą dokonał zamachu w trakcie kurdyjskiego ślubu. Na jego skutek zginęły 54 osoby, w tym 22 dzieci.
Do ataku doszło w południowo-wschodniej części miasta Gaziantep. Był to najbardziej krwawy zamach w Turcji w tym roku. Prezydent Tayyip Erdogan powiedział w niedzielę, że dokonał go zamachowiec-samobójca w wieku od 12 do 14 lat. Jak dodał, wstępne dowody wskazują na to, że był powiązany z tzw. Państwem Islamskim.
Premier Turcji Binali Yildrim podkreślił, że jest zbyt wcześnie, by potwierdzić, że atak został przeprowadzony przez dziecko. Szef tureckiego rządu zapewnił, że służby cały czas próbują ustalić, kto odpowiada za akt terroru, którego ofiarą padli uczestnicy kurdyjskiego wesela.
Jak powiedział agencji Reutera wyższy urzędnik ds. bezpieczeństwa, w zamachu z soboty użyto tego samego urządzenia co w ataku samobójczym w lipcu 2015 r. na granicy miasta Suruc oraz w październiku 2015 r. na wiecu działaczy pro-kurdyjskich w Ankarze.
- Daesh (pejoratywne określenie tzw. Państwa Islamskiego - red.) powinno zostać całkowicie usunięte spoza naszych granic, a my jesteśmy gotowi zrobić wszystko, by do tego doprowadzić - powiedział minister spraw wewnętrznych Turcji Efkan Ala.
W poniedziałek do sobotniego zamachu odniósł się również szef tureckiej dyplomacji Mevlut Cavusoglu. Zapowiedział, że Ankara zapewni wszelką możliwą pomoc w celu "wyczyszczenia" turecko-syryjskiej granicy z ekstremistów. Minister spraw zagranicznych podkreślił, że Turcja stała się głównym celem ataków tzw. Państwa Islamskiego (IS). Przyczyną takiego stanu rzeczy mają być wysiłki Ankary w celu powstrzymania napływu islamistów do Syrii, a także liczne aresztowania osób podejrzanych o przynależność do IS.
Autor: mw,kło/kk,gak / Źródło: Reuters,PAP