Niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere powiedział w poniedziałek, że część osób, która protestowała w czasie szczytu G20 w Hamburgu to "wzniecający chaos kryminaliści". Ich zachowanie porównał do neonazistów i islamskich terrorystów.
W czasie zakończonego w sobotę szczytu G20 większość demonstrantów protestowała pokojowo. Niemieckiej policji wiele problemów sprawiła jednak grupa agresywnych osób, która w nocy z piątku na sobotę w hamburskiej dzielnicy Schanzenviertel podpalała samochody, plądrowała sklepy, czy rzucała koktajlami Mołotowa oraz kamieniami. W sumie do pilnowania porządku i bezpieczeństwa na ulicach Hamburga podczas szczytu zmobilizowano ponad 20 tysięcy policjantów. Rannych zostało 476 funkcjonariuszy.
"Nikczemni i brutalni ekstremiści"
W poniedziałek zamieszki skomentował szef niemieckiego MSW Thomas de Maiziere. - To nie byli demonstranci. To byli wzniecający chaos kryminaliści - powiedział. Minister podkreślił, że osoby te świadomie atakowały innych ludzi, niszczyły mienie i wzniecały pożary.
Według szefa MSW ci z demonstrantów, którzy palili samochody lub plądrowali sklepy, nie byli aktywistami czy zwykłymi przeciwnikami G20, a "nikczemnymi i brutalnymi ekstremistami, dokładnie takimi samymi, jak neonaziści i terroryści islamscy".
Według niektórych komentatorów wybór Hamburga na miejsce spotkania przywódców największych gospodarek świata nie był trafny. W mieście prężnie działają bowiem lewicowe ruchy, a szczyty G20 tradycyjnie wywołują protesty.
De Maiziere zwrócił uwagę, że ponad stu uczestników zamieszek to osoby z zagranicy. Dodał także, że kilkaset osób zawrócono z granicy.
Zaznaczył, że także w przyszłości szczyty tego rodzaju będą organizowane w dużych miastach. - Każda inna decyzja oznaczałaby kapitulację państwa prawa (wobec ekstremistów) - tłumaczył.
De Maiziere poparł propozycję swojego kolegi z rządu, ministra sprawiedliwości Heiko Maassa, który opowiedział się za powstaniem europejskiej kartoteki ekstremistów dostępnej dla władz krajów Unii Europejskiej.
Autor: kg/sk / Źródło: reuters, pap