Stewardesa: Katastrofa Tu-134, bo oszczędzali na paliwie

Aktualizacja:

Stewardesa Julia Skworcowa przeżyła - jako jedyny członek załogi - katastrofę rosyjskiego Tu-134 w dniu 20 czerwca. Dwa dni temu opuściła oddział intensywnej terapii. Rosyjski portal Lifenews.ru przedstawił relację z rozmowy ze Skworcową. Jej zdaniem, do katastrofy mogłoby nie dojść, gdyby samolot odszedł na drugi krąg, ale nie zrobił tego, bo piloci nie chcieli zużyć więcej paliwa, nad przewidzianą normę.

Z relacji Skworcowej wynika także, że za sterami w momencie awaryjnego lądowania siedział nie dowódca załogi, a drugi pilot.

Oszczędzali?

Stewardesa twierdzi, że piloci nie odeszli na drugi krąg, bo nie chcieli zużyć więcej paliwa, niż przy normalnie przeprowadzonym locie. Jak zauważają eksperci, w niewielkich rosyjskich liniach lotniczych, liczących 10-15 samolotów (a taką jest RusAir, do której należał Tu-134), często karze się finansowo tych pilotów, którzy zużywają paliwo ponad wyznaczoną na określony lot normę.

Skworcowa dziwi się też, dlaczego samolot w ogóle wypuszczono z moskiewskiego lotniska Domodiedowo. Pogoda na lotnisku docelowym była fatalna: mgła, kiepska widoczność. Z jej relacji wynika, że mgła była tak gęsta, iż niemal do samego końca nie było widać ziemi.

Ja sama zrozumiałam, co się dzieje, dopiero wtedy, gdy skrzydłem ścięliśmy jedno drzewo, potem drugie... I w tym momencie całe życie stanęło mi przed oczami. Julia Skworcowa

Ścinali drzewa

- To nie było przygotowane awaryjne lądowanie, kiedy pasażerów uprzedza się wcześniej, rozsadza w fotelach i sprawdza czy mają zapięte pasy. To była prawdziwa katastrofa - wspomina 23-letnia stewardesa. - Ja sama zrozumiałam, co się dzieje, dopiero wtedy, gdy skrzydłem ścięliśmy jedno drzewo, potem drugie... I w tym momencie całe życie stanęło mi przed oczami. I tylko była ta jedna myśl: No to koniec.

Masakra w samolocie

Uratowała się dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Przy lądowaniu fotele składają się. Skworcowa w momencie uderzenia w ziemię była w ogonie samolotu. Miała szczęście - fotel przed nią nie złożył się, tworząc w ten sposób osłonę.

Pierwsze, co zobaczyła po odzyskaniu świadomości, to ciała. Wiele ciał w resztkach samolotu.

Podeszłam do jakiegoś mężczyzny, sprawdziłam puls. Był martwy, zamknęłam mu oczy. Potem do drugiego - też martwy, potem do trzeciego... Potem zobaczyłam rozerwane na pół dziecko i więcej niczego nie pamiętam. Julia Skworcowa

- Podeszłam do jakiegoś mężczyzny, sprawdziłam puls. Był martwy, zamknęłam mu oczy. Potem do drugiego - też martwy, potem do trzeciego... Potem zobaczyłam rozerwane na pół dziecko i więcej niczego nie pamiętam - opowiada Skworcowa.

Straciła przytomność po raz drugi. Ale już kilka chwil później ze szczątków samolotu wyciągnął ją taksówkarz, który był jedną z pierwszych osób, które dotarły na miejsce wypadku.

Katastrofa w Karelii

Julia Skworcowa jest jedną z pięciu rannych osób, które z ciężkimi obrażeniami przebywają nadal w szpitalach w Moskwie i Pietrozawodsku. Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła w niedzielę do 47 osób, po tym, jak zmarło dwoje pasażerów.

Tu-134 rozbił się 20 czerwca. Runął na drogę w pobliżu miejscowości Biesowiec, w odległości ok. 700 metrów od lotniska w Pietrozawodsku. Po uderzeniu w drogę rozpadł się na wiele części i stanął w ogniu. Maszyna należała do rosyjskich linii lotniczych RusAir. Leciała z Moskwy.

Przyczyny katastrofy nie są jeszcze znane. Wiadomo jednak, że Tu-134 podchodził do lądowania w trudnych warunkach meteorologicznych, w deszczu i mgle. Kontroler lotu, który prowadził samolot z ziemi, utrzymuje, że nakazał załodze odejście na drugi krąg, jednak kapitan zdecydował, iż posadzi maszynę na własne ryzyko. O błędzie pilota jako najbardziej prawdopodobnej przyczynie wypadku mówił też wicepremier Rosji Siergiej Iwanow.

Źródło: news.ru, lifenews.ru, PAP