Wieczorem było jeszcze względnie spokojnie, ale poranny szczyt w Londynie przyniósł niemal paraliż komunikacyjny. Od poniedziałkowego popołudnia strajkują pracownicy tamtejszego metra.
Strajk ma potrwać trzy doby, a jego celem jest wywalczenie gwarancji socjalnych dla zatrudnionych. Chodzi także o plotki dotyczące masowych zwolnień, jakie rzekomo szykuje swoim pracownikom spółka Metronet. Kolejny 3-dniowy strajk zapowiedziany został już na 10 września.
Spółka Metronet jest odpowiedzialna za podziemne linie Bakerloo, Central, Victoria, Waterloo & City oraz Metropolitan, District, Circle, Hammersmith & City and East, które przebiegają częściowo na powierzchni.
Strajk objął dziesięć linii metra - dwie trzecie sieci. W praktyce działają tylko dwie linie, co wywołało w godzinach szczytu w poniedziałek wieczorem i we wtorek rano chaos komunikacyjny. Władze Londynu zaapelowały do korzystających z metra by rezygnowali z komunikacji miejskiej na rzecz spaceru. Od rana we wtorek londyńskie autobusy pękały w szwach, trudno było też złapać taksówkę.
Burmistrz Londynu Ken Livingstone skrytykował organizatorów strajku, twierdząc że "bez powodu narazili na kłopoty miliony mieszkańców miasta". - Ten strajk to najbardziej bezsensowna akcja o jakiej słyszałem. Wszystkie sporne sprawy zostały już uzgodnione - powiedział burmistrz.
Szacuje się, że strajk kosztować będzie miasto miliony funtów dziennie, nie licząc strat związanych z turystyką i gospodarką. Londyńskie metro - mające w sumie długość około 400 kilometrów - dziennie przewozi ponad trzy miliony pasażerów.
Źródło: Reuters, PAP, tvn24.pl