- Nie wiedzieliśmy, co się dzieje z naszym najstarszym synem. Na szczęście wszystko jest w porządku - relacjonował w TVN24 Marek Sycha, Polak, którego dziecko uczy się w szkole w Winnenden. I dodał: - Tragedia stała się. Nie wiadomo dlaczego.
Stała się tragedia. Nie wiadomo dlaczego. Wszędzie gdzie spojrzałem była policja, zjawili się też psychologowie, byli lekarze. Karetki pogotowia odwoziły najprawdopodobniej rannych
Chłopak miał ogromne szczęście. - To bardzo duża szkoła. Był w zupełnie innym miejscu. Oni nawet nie słyszeli strzałów - mówi.
Policja była wszędzie
Kiedy Sycha był w drodze na miejsce tragedii, "miasto było już praktycznie zablokowane". Pod szkołą roiło się od policjantów i lekarzy. - Stała się tragedia. Nie wiadomo dlaczego. Wszędzie gdzie spojrzałem była policja, zjawili się też psychologowie, byli lekarze. Karetki pogotowia odwoziły najprawdopodobniej rannych - relacjonuje Polak.
- Nie dało się dojść w kierunku szkoły. Dzieci zostały ewakuowane - części została zamknięta w klasach, część została skierowana w kierunku basenu i hali sportowej - opowiada Sycha. Uczniowie mogli zostać odebrani tylko i wyłącznie przez rodziców.
Kim był napastnik?
Sycha potwierdza, że docierają sprzeczne informacje w sprawie samego napastnika. Wiadomo, że ma 17 lat i pochodzi z miejscowości położonej nieopodal Winnenden. Nie do końca pewne jest czy był absolwentem szkoły, do której wdarł się środowego poranka czy został z niej wyrzucony.
W wyniku ataku 17-letniego chłopca zginęło 15 osób. Sam napastnik został zastrzelony przez policję.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. PAP/EPA