Solidarni z Tybetem rozpędzani przez policję

Aktualizacja:

W piątkowych protestach w Lhasie zginęło 10 osób - podają chińskie agencje informacyjne, powołując się na przedstawicieli lokalnych władz tybetańskich. Chińczycy postawili demonstrującym ultimatum - obiecują im "łagodne traktowanie", jeśli dobrowolnie zgłoszą się do władz.

Większość ofiar to przedsiębiorcy - właściciele sklepików, które znalazły się w strefie zamieszek. Wśród zabitych nie ma cudzoziemców.

W sobotę trwające od początku tygodnia zamieszki zostały po raz pierwszy pokazane w chińskiej telewizji. Relację z Lhasy zamieściła agencja Xinhua, a także dziennik "China Daily".

Jak podała Xinhua, władze miejskie tybetańskiej stolicy oskarżyły demonstrantów o rozmyślne podpalanie szkół, szpitali, sklepów i domów. Na nich ma także spadać odpowiedzialność za śmierć dziesięciu osób, które prawdopodobnie spłonęły żywcem.

W stolicy Tybetu manifestowało w piątek 10-20 tys. ludzi. Pokojowa demonstracja przerodziła się w zamieszki, podczas których protestujący atakowali m.in. budynki rządowe. Tybetański portal Phayul.com informował, że do uczestników protestów strzelano.

Zajścia dotknęły starą część miasta, zwłaszcza okolice słynnego klasztoru Dżokhang, gdzie mieszczą się liczne kramy.

Władze zapowiedziały surowe represje wobec uczestników protestów. W miejscowości Xiahe na zachodzie kraju policja rozpędziła protybetańską manifestację za pomocą gazów łzawiących. Mieszkający tam buddyjscy mnisi wyszli z klasztorów i zebrali w centrum miasta w geście solidarności z manifestującymi w Lhasie.

Australia: antychiński protest rozpędzony przez policję

Relacje świadków zamieszek w Lhasie
Relacje świadków zamieszek w LhasieReuters

W Sydney policja pałkami rozpędziła antychińską demonstrację. Zareagowała, gdy zachowujący się agresywnie demonstranci, protestujący przeciwko łamaniu praw człowieka w Tybecie przez chińskie władze, usiłowali dotrzeć przed konsulat ChRL w Sydney. Rzecznik stanowej policji poinformował, że sytuacja pod konsulatem została szybko opanowana.

W sobotę australijski minister spraw zagranicznych Stephen Smith, w oświadczeniu, poświęconym sytuacji w Tybecie, zaapelował do władz chińskich o "wstrzemięźliwość w działaniu" i "pokojowe" potraktowanie manifestujących.

(PRZECZYTAJ WIĘCEJ O WYDARZENIACH W TYBECIE)

Uchodźcy chcą wrócić do ojczyzny

Mimo zakazu i aresztowań przez indyjską policję, tybetańscy uchodźcy podjęli w sobotę pokojowy marsz, mający zaprowadzić ich z północnych Indii do Tybetu.

Dwa dni po tym, jak indyjska policja zatrzymała ponad stu emigrantów, kilkuset innych uchodźców podjęło w sobotę pokojowy marsz do Tybetu. Jak do tej pory, indyjska policja nie interweniowała. Marsz, planowany na sześć miesięcy, rozpoczął się w poniedziałek - w 49. rocznicę krwawo stłumionego antychińskiego powstania w Tybecie i ucieczki z kraju duchowego przywódcy Tybetańczyków Dalajlamy XIV.

Świat się niepokoi

Kanclerz Niemiec Angela Merkel zaapelowała w sobotę o nawiązanie "bezpośredniego i pokojowego" dialogu między Pekinem a duchowym przywódcą Tybetańczyków dalajlamą. Pani Kanclerz wyraziła też zaniepokojenie z powodu wydarzeń w Lhasie.

- Rząd Niemiec popiera prawo Tybetańczyków do autonomii religijnej i kulturowej, popierając jednocześnie zasadę "jednych Chin" - napisano w oświadczeniu.

W piątek do podjęcia przez Pekin dialogu z dalajlamą i do wykazania "powściągliwości" w Tybecie wzywały także Departament Stanu USA oraz Unia Europejska.

Źródło: PAP, tvn24.pl