Nie ma miesiąca, by w rosyjskich mediach nie pojawiała się informacja o kolejnej śmierci starszej osoby z rąk tzw. czarnych agentów nieruchomości. Pod wpływem oszustw, a często szantażu, przepisują swoje mieszkania na zupełnie obce osoby. Później szybko znikają, a lokale trafiają na sprzedaż. Ofiarą podobnego procederu padła w marcu reżyserka polskiego pochodzenia Tamara Jakżyna, autorka dokumentów m.in. o Janie Pawle II.
12 marca b.r. 69-letnia Tamara Elżbieta Jakżyna, reżyserka polskiego pochodzenia, spieszyła się na spotkanie. Kilka dni wcześniej wróciła z trzymiesięcznej zagranicznej delegacji. Właśnie przygotowywała rosyjską premierę swojego dokumentu "Papież, który nie umarł..." o Janie Pawle II, która miała odbyć się 30 marca w prestiżowym centrum kulturalnym "Pokrowskije Worota" w Moskwie. Była zdenerwowana, bolała ją głowa z powodu dymu papierosów, który przedostawał się do jej mieszkania z klatki schodowej, na której palił jej sąsiad - Igor Drozdow.
Kłótnia o dym z papierosa
Spotkała go na podwórku, gdy wyszła z domu. Mężczyzna widział, że reżyserka się spieszy, zaproponował więc podwiezienie do stacji metra. Kobieta niechętnie zgodziła się - bała się, że nie dotrze na czas na ważne dla niej spotkanie.
W trakcie jazdy Tamara Jakżyna miała poskarżyć się na uciążliwe zapachy.
Jak zeznał podczas przesłuchania Igor, "tyrada" starszej pani rozwścieczyła go. Pierwotnie twierdził, że z całej siły zaczął bić ją po głowie i ciele, aż straciła przytomność. Wtedy miał zatrzymać się przy najbliższym sklepie monopolowym, kupić butelkę wódki i siłą wlać ją w gardło nieprzytomnej kobiety. Zadzwonił do znajomego, który pomógł mu zakopać ciało.
Później jednak Drozdow zmodyfikował swoje słowa. Stwierdził, że miał pod ręką strzykawkę, którą wbił w serce kobiety. Gdy zobaczył, że Tamara Jakżyna nie żyje, wywiózł jej ciało za granice Moskwy i samodzielnie, bez pomocy innych osób, zakopał jej zwłoki na poboczu mało uczęszczanej drogi.
Polowanie na mieszkanie
Krewni i przyjaciele Tamary Jakżyny nie wierzą w tę wersję wydarzeń. Uważają, że znana reżyser padła ofiarą "polowania na mieszkanie".
Jako pierwsza zniknięcie Tamary Jakżyny odnotowała jej przyjaciółka, z którą reżyser rozmawiała niemal codziennie. Zaalarmowała kuzynkę kobiety, która 16 marca zgłosiła zaginięcie krewnej na policję. Policja odmówiła jednak obejrzenia i opieczętowania mieszkania.
Zamknięte okna
21 marca sąsiedzi zauważyli, że w mieszkaniu Jakżyny, ktoś pozamykał wszystkie - wcześniej otwarte - okna i zaciągnął zasłony. Wtedy do policji trafiło kolejne zgłoszenie o zaginięciu, które napisała zdenerwowana krewna Jakżyny. Również to nie przyniosło rezultatu - policja nie wszczęła poszukiwań, choć przyjęła zgłoszenie. Nie sprawdziła też logowań telefonu zaginionej, choć działał on jeszcze przez trzy dni od dnia, w którym krewni odnotowali jej zniknięcie.
28 marca sąsiedzi Tamary Jakżyny znaleźli na jednym z portali ogłoszenie o sprzedaży jej mieszkania. Policja weszła do niego i opieczętowała je dopiero 31 marca. Śledczy przyspieszyli działania dopiero po tym, jak 7 kwietnia popularna pieśniarka Jelena Kamburowa napisała list do rządowej "Rossijskiej Gaziety" z prośbą o pomoc w odnalezieniu przyjaciółki.
Zatrzymanie
Śledczy szybko zatrzymali dwóch mężczyzn, których podejrzewano o udział w zaginięciu kobiety. 52-letni Elman Kariakin i były policjant, 31-letni Roman Firsow przygotowywali dokumenty, niezbędne do sprzedaży mieszkania Tamary Jakżyny.
Firsow poznał Igora Drozdowa podczas pobytu w szpitalu. Drozdow miał mu zaproponować dorobienie na sprzedaży nieruchomości. Firsow, który właśnie odsiedział wyrok za oszustwo, potrzebował pieniędzy. W marcu Igor Drozdow zaproponował mu sprzedanie "czystego" mieszkania - właśnie tego które należało do zamordowanej Tamary Jakżyny.
Mężczyźni po dwóch dniach przesłuchań wskazali swojego wspólnika. 15 kwietnia, ponad miesiąc od zaginięcia, policja znalazła ciało Tamary Jakżyny. Trwa śledztwo w sprawie zabójstwa, a sprawcom zabójstwa grozi dożywocie.
"Banda dzielnicowych"
Zagarnięcie mienia starszej osoby - przede wszystkim mieszkania - nie jest jednak w Rosji rzadkością. Zdarza się, że w sprawę zaangażowani są stróże prawa - policjanci, dzielnicowi, prokuratorzy, skorumpowani notariusze. Często takie osoby - starsze, samotne lub zapomniane przez krewnych - znikają.
Pod koniec lat 90. w jednej z dzielnic Moskwy działała grupa przestępcza, nazwana przez media "bandą dzielnicowych". 12-osobowa szajka, kierowana przez byłego inspektora drogówki GAI Aleksandra Astapowa, składała się niemal z samych policjantów. "Banda dzielnicowych" wybierała samotne starsze osoby, alkoholików. Kazała im przepisywać mieszkania na podstawione osoby, po czym doprowadzała do eksmisji byłych właścicieli na bruk. W ten sposób zagarnęła ok. 30 lokali, zarabiając ponad 1,5 miliona dolarów. Przestępcy zostali skazani dopiero w 2008 roku, po ślimaczącym się śledztwie.
W 2012 roku zatrzymano dwóch policjantów z wydziału śledczego w dzielnicy Siewierne Butowo. Brali udział w oszustwie, w którego wyniku 83-letnia emerytka przepisała swoje warte ponad 11 milionów rubli mieszkanie na zupełnie obcą osobę i zaginęła.
Starsi na celowniku
Starsze osoby, których przybywa w starzejącym się społeczeństwie, coraz częściej stają się ofiarami oszustów. Wiele z takich spraw nigdy nie wyjdzie na jaw - nie ma krewnych, którzy zaalarmują policję, często nie ma też dowodów na oszustwo.
Schemat działania oszustów jest prosty. Jeśli właściciel mieszkania jest alkoholikiem lub narkomanem, na jego drodze pojawia się miła osoba, która przez kilka tygodni dostarcza mu nieograniczone ilości "towaru". Po pewnym czasie gwałtownie przestaje częstować upragnioną substancją, a gotowy na wszystko właściciel mieszkania za niewielką porcję "działki" podpisuje wszystkie podłożone mu dokumenty. Ofiara zostaje wymeldowana z już nie należącego do niej mieszkania i trafia np. do baraku w podmoskiewskiej dzielnicy. Często pomieszczenie, w którym ma zamieszkać, istnieje tylko na papierze. Były właściciel mieszkania powiększa liczbę bezdomnych.
Osaczanie ofiary
Gdy sprawa nieruchomości dotyczy starszej, schorowanej osoby, oszuści zaczynają otaczać ją wyjątkowo troskliwą "opieką". Roztaczają przed nią wizje życia w malowniczo położonym domu spokojnej starości, w którym zajmą się nią wykwalifikowani lekarze - wystarczy tylko przepisać prawo własności mieszkania, a nowi właściciele zapewnią poprzedniemu komfortowe życie do końca jego dni. Jak kończą się takie przypadki?
Przykładem niech będzie historia 90-letniej Jeleny Kuzniecowej, której wnuczka zmarła w 2012 roku w szpitalu. W 2013 roku w mieszkaniu starszej pani w podmoskiewskiej miejscowości Nowo-Pieriediełkino pojawiła się kobieta, która podała się za cudem ocaloną wnuczkę. Powiedziała, że musi się "ukrywać", dlatego zmieniła wygląd i chce zamieszkać z ukochaną babcią. Gdy po pewnym czasie do mieszkania Kuzniecowej trafili zaalarmowani przez sąsiadów policjanci, starsza pani przypominała więźnia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. W mieszkaniu nie było nic do jedzenia, a oszustka już przygotowywała dokumenty upoważniające ją do sprzedaży mieszkania. Co gorsza, w tym przypadku zawiodły służby opiekuńcze, które zajęły się "spychologią" i zajęły sprawą starszej pani dopiero po tym, jak policja wprost oskarżyła je o zaniechanie.
Zamieszani urzędnicy
Często w sprawę oszustw zamieszani są notariusze, którzy współpracują z przestępcami poświadczając "legalność" transakcji. Inni przymykają oko na to lub nie chcą zauważać, że przedkłada się im fałszywe upoważnienia do sprzedaży nieruchomości. Często nie sprawdzają zdolności do czynności prawnych osoby, która przepisuje swój majątek na kogoś, kto nie ma z nią nic wspólnego.
Oszuści współpracują również z innymi "specjalistami", których winę trudno udowodnić.
"Znane są przypadki, gdy lekarze psychiatrzy wykorzystują ufność chorych umysłowo pacjentów. Są też sytuacje, w których uznają zdrowego właściciela nieruchomości za osobę chorą, doprowadzając do pozbawienia jej zdolności do czynności prawnych. Ofiara po rozprawie, o której może nawet nie wiedzieć, zostaje pozbawiona prawa do zawierania jakichkolwiek umów. Wyznacza się jej "opiekuna", który pozbawia ją dachu nad głową" - czytamy w artykule "Zabici bez wieści" na portalu lenta.ru.
Groźni najbliżsi
Oszustami nie zawsze są obce osoby. Najbliżsi też polują na mieszkania i to właśnie oni najczęściej nie mają litości dla swoich ofiar.
Kilka lat temu Rosją wstrząsnęła sprawa 17-letniej Kati Silinej i jej matki, Jewgienii. Latem 2010 roku Jewgienia wyszła do sklepu i zniknęła. Pół roku później zaginęła jej córka, która mówiła przyjaciołom, że obawia się o swoje życie.
Ojczym Kati, mąż Jewgienii Stiepan Gonczaryk, szalał z niepokoju. Jednocześnie pozbywał się z mieszkania osobistych rzeczy zaginionych. Sąsiedzi znajdowali w okolicznych śmietnikach zdjęcia, dokumenty, ubrania.
Sekta
Po pewnym czasie z całego kraju zaczęły przychodzić listy, napisane rzekomo przez Jewgienię i Katię, w których miały uspokajać, że nic im nie jest, a ich zniknięcie związane jest z przynależnością do tajemniczej sekty, która nie pozwala im na częste kontakty ze światem zewnętrznym. W jednym z listów Katia miała napisać, że jej mama wyszła ponownie za mąż, jest bajecznie bogata i nie potrzebuje już byłego męża.
W 2012 roku śledczy, który na żądanie przyjaciół dziewczyny zaczęli jej szukać, ustalili, że w listach, pisanych rzekomo przez zaginioną, jest wiele błędów ortograficznych i nieścisłości.
Okazało się, że przed zawarciem małżeństwa z Jewgienią Gonczaryk był dwukrotnie żonaty, jednak jego pierwsza żona zginęła tragicznie (rzekomo od porażenia prądem podczas kąpieli w wanie, jak się jednak okazało podczas ekshumacji, została uduszona), a druga zaginęła. Gonczarykowi nigdy nie postawiono jednak żadnych zarzutów.
Problemy mieszkaniowe
Po wielogodzinnych przesłuchaniach Stiepan Gonczaryk przyznał się do zamordowania żony i pasierbicy. Zabił Jewgienię i zakopał jej ciało w lesie, po kilku miesiącach, gdy nastolatka zaczęła zbyt często dopytywać o matkę, zabił również ją. Motywem zabójstwa było warte kilka milionów rubli trzypokojowe mieszkanie kobiety.
Przed sądem w Jekaterynburgu toczy się właśnie rozprawa nad członkami wyjątkowo brutalnej grupy morderców, oskarżonych o co najmniej 14 zabójstw i pięć prób usiłowania zabójstwa, których mieli dokonać w ciągu ostatnich pięciu lat. Syn miejscowego prokuratora Wasilij Fiedorowicz i kilkoro jego "przyjaciół" zabijało m.in. w celu zagarnięcia mienia. Jeden z członków "bandy" Daniił Potasznikow zamordował własną matkę, by "rozwiązać swoje problemy mieszkaniowe". Po pewnym czasie, gdy pokłócił się ze swoim "szefem", sam również zginął.
Najwyższe dobro
W rosyjskich mediach często pojawiają się ostrzeżenia przed tzw. "czarnymi agentami nieruchomości" i wymuszeniami mieszkań.
"Trzeba starać się nie trafiać do grupy ryzyka. Znać swoje prawa i obowiązki jako właściciela nieruchomości, prowadzić normalny, w miarę zdrowy styl życia i podtrzymywać kontakty z bliskimi" - radzi portal lenta.ru.
"Trudno jednak walczyć z oszustami w czasach rozwarstwienia więzi społecznych, gdy najwyższym dobrem jest zainteresowanie i kontakt z innym człowiekiem" - smutno komentują internauci.
Autor: Agnieszka Szypielewicz//gak / Źródło: lenta.ru, newsru.com, "Rossijskaja Gazieta", "Nowaja Gazieta", meduza.io