Od siedmiu lat właściciel sklepu z urządzeniami elektrycznymi z okolic Bergamo na północy Włoch mieszka w tym lokalu, pilnując go wraz z dwoma pitbullami. Zdecydował się na to po serii włamań, gdy okazało się, że zawodzą wszelkie alarmy i zabezpieczenia.
53-letni sklepikarz z miejscowości Fara Olivana urządził w rogu swego lokalu niewielką część mieszkalną z łóżkiem i stołem. Tam przyjmuje rodzinę, by zjeść z nią kolację, tam spędza wszystkie święta i urodziny. W 2005 roku Carlo Moroni postanowił zamieszkać w sklepie i czuwać w nim przez siedem dni w tygodniu, dzień i noc, gdy w rezultacie kilku kradzieży poniósł straty w wysokości ponad 50 tysięcy euro - podały włoskie media. Jego sklep był celem najbardziej zuchwałych włamań. Dwóch pierwszych dokonano przy pomocy żeliwnych pokryw włazu studzienki, którymi złodzieje wybili wzmocnione witryny. Innym razem ktoś furgonem staranował stalowe drzwi, które właściciel zainstalował, by nie dopuścić do kolejnej kradzieży.
Sklep jak twierdza Moroni przekonał się, że żadne urządzenia alarmowe i pancerne blokady, które zamieniły jego sklep niemal w twierdzę, nie są w stanie uchronić go przed włamywaczami. Dlatego postanowił go pilnować osobiście. Pomagają mu w tym dwa groźne psy. Czasem na warcie zmieniają go synowie. - W niedzielę udaje mi się wyjść na kilka godzin, ale tylko, gdy ktoś może mnie zastąpić - powiedział Moroni włoskiej prasie. Od chwili, kiedy zamieszkał w sklepie, nikt nie próbował się do niego włamać.
Autor: mac//bgr/k / Źródło: PAP