Siódmy dzień protestów w Armenii


Każdego popołudnia od siedmiu dni na Placu Wolności w centrum stolicy Armenii gromadzi się ponad 20 tysięcy osób. Domagają się anulowania wyników wyborów prezydenckich z 19 lutego i rozpisania nowego głosowania.

Żąda tego Lewon Ter-Petrosjan, kandydat opozycji na prezydenta, Jak twierdzi, w dzień wyborów wielu jego zwolenników zostało pobitych, a głosy często były oddawane pod przymusem i po kilka razy.

Petrosjan zapowiada walkę do końca. Tymczasem armeńskie służby bezpieczeństwa poinformowały we wtorek, że udaremniły przejęcie przez uzbrojoną grupę opozycjonistów gmachu telewizji państwowej. Jak podoano, skonfiskowano broń, materiały wybuchowe i amunicję, aresztowano kilkudziesięciu opozycjonistów. Według służb zapobiegło to zamachowi stanu.

Wiec poparcia dla władz

Oficjalny prezydent-elekt Serż Sarkisjan też nie próżnuje. We wtorek zorganizował na Placu Republiki w Erewanie wiec swoich zwolenników. Wystąpił na nim, apelując do ugrupowań politycznych o utworzenie rządu koalicyjnego. Powiedział, że cierpliwość władz jest już na wyczerpaniu.

- Będę chronił prawo do zgromadzeń, lecz nie można pozwolić, aby życie w stolicy było sparaliżowane. Jesteśmy zdeterminowani, by w mieście zaprowadzić porządek - ostrzegł.

Wybory "zasadniczo demokratyczne"

Według Centralnej Komisji Wyborczej Sarkisjan uzyskał w wyborach 52,82 proc. głosów, a Ter-Petrosjan - 21,5 proc. Obserwatorzy z ramienia Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie uznali, że głosowanie zasadniczo spełniło standardy demokracji.

Źródło: PAP, tvn24.pl