Mieszkańcy Rostowa nad Donem, gdzie, jak twierdził szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn, najemnicy bez walki zajęli sztab Południowego Okręgu Wojskowego, opowiadali w sobotę, że sytuacja w "okupowanym" kilkanaście godzin mieście była spokojna, choć równocześnie bardzo niejasna - pisał niezależny rosyjski portal Meduza. W relacjach mieszkańców czuć było rezygnację.
Cytowany przez Meduzę Kiriłł powiedział, że mieszkańcy nie mieli wiarogodnych informacji o tym, co się działo. Jego znajomi - jak przekazał - otrzymali rano polecenia od przełożonych, żeby pozostać w domu, a zatem to zrobili.
Kiriłł mówił, że jeśli władze zdecydują się użyć przeciwko wagnerowcom lotnictwa lub broni dalekiego zasięgu, to "będzie strasznie". - Skąd wiadomo, że jeśli człowiek pojedzie do jakiejś dzielnicy, nie zacznie się niekontrolowana strzelanina? - zapytał retorycznie.
Siergiej powiedział Meduzie, że niespecjalnie się boi, ponieważ w ciągu ostatnich kilku lat ludzie po prostu zmęczyli się strachem. - Mam paszport zagraniczny, mam oszczędności i w razie czego siedzę na walizkach - oznajmił. Przyznał, że do Prigożyna odnosi się bardzo ambiwalentnie, gdyż z jednej strony wydaje się, iż "wali prawdę (prosto w oczy - red.)", ale z drugiej, "ręce ma po łokcie we krwi", bo uczestniczył w walkach w Ukrainie.
Według niego nie można wykluczyć, że obecna sytuacja została zaaranżowana przez władze, by uzasadnić wyprowadzenie rosyjskich wojsk z Ukrainy. Niewykluczone też, że skończy się tylko zmianą niektórych osób na stanowiskach - mówił.
- Jeśli on sam (tj. Prigożyn - red.) dojdzie do władzy, to będzie wojskowa dyktatura, czyli jeszcze gorzej, niż dalsze powolne dokręcanie śruby przez Putina - ocenił.
"Już drugi rok w nic nie wierzę i niczego nie oczekuję"
Nikołaj powiedział, że dzwonił po wszystkich znajomych w mieście, żeby dowiedzieć się, jaka jest u nich sytuacja. Z rozmów tych wynikało, że sprzęt wojskowy Grupy Wagnera rzeczywiście znajdował się w centrum, ale było spokojnie.
Także Iwan powiedział, że było bardzo spokojnie, choć z okna widzi policjantów i ludzi w wojskowych mundurach. Według niego nie było wiadomo, co się dzieje, ale "to jest po prostu 'dyskusja' struktur siłowych". - Myślę, że szybko dojdą do kompromisu i rozejdą się. Nikomu nie jest potrzebne napięcie w regionie. (...) Co można zrobić? Siedzimy i czekamy - powiedział wczesnym popołudniem.
- Odnoszę się (do obecnej sytuacji - red.) jak do wszystkiego, co się dzieje: podejrzliwie. Wydaje mi się, że mogą w ten sposób odwracać naszą uwagę od dużo gorszego paskudztwa, które odbywa się gdzieś indziej. Trudno powiedzieć. Już drugi rok w nic nie wierzę i niczego nie oczekuję - powiedziała Anastazja.
Bunt wagnerowców i marsz na Moskwę
W piątek szef Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn powiadomił, że oddziały regularnej rosyjskiej armii zaatakowały obóz wagnerowców, co skutkowało licznymi ofiarami śmiertelnymi. Oznajmił, że zamierza "przywrócić sprawiedliwość" w siłach zbrojnych i wezwał, by nie okazywać mu sprzeciwu.
Władimir Putin nazwał żołnierzy najemniczej Grupy Wagnera zdrajcami i zapewnił, że buntownicy poniosą odpowiedzialność przed prawem i narodem, a Rosja zostanie obroniona. Prigożyn zadeklarował w sobotę po przemówieniu Władimira Putina, że jego bojownicy nie poddadzą się w walce z regularną rosyjską armią.
Wagnerowcy weszli nad ranem do Rostowa nad Donem, kilka godzin później byli już w Woroneżu 500 km od Moskwy, a ostatecznie - wczesnym wieczorem - zatrzymali się dopiero 200 km od stolicy kraju. Wtedy to Prigożyn zarządził odwrót, a równocześnie Białoruś przekazała, że za pośrednictwem Alaksandra Łukaszenki doszło do podpisania porozumienia Kremla z wagnerowcami.
Agencja Ria Nowosti przekazała po godz. 22 czasu moskiewskiego (21. w Polsce), że najemnicy Prigożyna opuścili kwaterę główną wojsk rosyjskich w Rostowie nad Donem, a w mieście było spokojnie.
Źródło: PAP