Nikołaj Jarst był korespondentem rosyjskiej telewizji publicznej OTR w Soczi. Historia jego zatrzymania przez śledczych pod zarzutem posiadania narkotyków w 2013 roku przypomina obecną sprawę dziennikarza śledczego portalu Meduza Iwana Gołunowa, którego wspierają rosyjskie media. Obydwaj badali zjawisko korupcji w szeregach władz.
"W 2013 roku dziennikarz Nikołaj Jarst był w podobnej sytuacji: policja znalazła narkotyki w jego samochodzie, gdy prowadził własne dochodzenie w sprawie korupcji. Przeciwko niemu została wszczęta sprawa karna. Dziennikarz spędził około dziesięciu miesięcy w areszcie domowym" - napisał w poniedziałek portal Meduza. W rozmowie z tym tytułem Jarst, który wyemigrował z Rosji do Stanów Zjednoczonych, opowiedział o tym, jak wyglądało dochodzenie w jego sprawie.
"Ma przyjechać następnego dnia"
W 2013 roku korespondent pracował w rosyjskiej telewizji publicznej. Był zaangażowany w głośną historię poszukiwania 7-letniej dziewczynki Diany Serdiukowej. W rozmowie z portalem Meduza mówi, że dowody przedstawione przed sądem, zostały sfabrykowane.
Wynikało z nich, że dziewczynka została zabrana i "była przetrzymywana przez partnera zmarłej matki, policyjnego informatora".
Jarst tłumaczy jednak, że organy ścigania praktycznie nie zajmowały się poszukiwaniem dziewczynki. "Prowadziliśmy dziennikarskie śledztwo w tej sprawie i ujawniliśmy ogromną sieć korupcji związaną z handlem dziećmi w Soczi. Zgodnie z naszymi informacjami w proceder byli zamieszani mer, opieka społeczna, sądy i policja" - dowodzi Jarst.
22 maja 2013 roku dziennikarz zamierzał przeprowadzić wywiad na ten temat z urzędnikiem z rosyjskiego Komitetu Śledczego. Pojechał tam z operatorem, jednak rozmowa się nie odbyła. W komitecie Jarst usłyszał, że "ma przyjechać następnego dnia". Kiedy pojechał tam ponownie, został zatrzymany przez policję. "Pięciu policjantów powiedziało nam, że przeszukają samochód. Zacząłem dzwonić do moich znajomych, zrozumiałem, że szykuje się prowokacja. Tak się też stało. Nie pozwolono nam wsiąść do samochodu. Jeden z policjantów podrzucił tam narkotyki. Natychmiast zostały znalezione" - opowiada Jarst.
Noc w komisariacie
Korespondent domagał się już na miejscu pobrania odcisków palców z opakowania z narkotykami, ale spotkał się z odmową. Wraz z operatorem został odwieziony do komisariatu, gdzie spędził całą noc.
"Były przesłuchania, nasze mieszkania zostały przeszukane, ale nic nie znaleźli" - opowiadał Jarst. Sprawa się przeciągała, dziennikarz spędził w areszcie domowym około dziesięciu miesięcy. "Nie mogłem udzielać wywiadów, korzystać z internetu. Byłem całkowicie odcięty od świata. Bez rozmów było bardzo ciężko. Rozmawiałem z garnkiem i z kotem. Kiedy przychodzili prawnicy, pisali mi najnowsze wiadomości na kartce, pytałem ich o coś na piśmie, rozumiałem, że mieszkanie jest podsłuchiwane" - wspominał.
Azyl w USA
W 2014 roku sprawa Jarsta została umorzona. Dziennikarz twierdzi, że nie z braku dowodów, a z powodu zbliżających się igrzysk olimpijskich w Soczi. W mieście przebywało wówczas wielu zagranicznych dziennikarzy i działaczy na rzecz praw człowieka. Skazanie korespondenta telewizji publicznej mogło wywołać rozgłos.
Jarst od 2014 roku mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie uzyskał azyl polityczny. Pracuje w rozgłośni Voice of America. "Myślę, że zarówno w moim przypadku, jak i w sytuacji z Iwanem Gołunowem oni (przedstawiciele władz - red.) boją się rozgłosu. Nie oczekiwali takiego wsparcia. Sprawa zostanie zamknięta, jeśli wsparcie to będzie kontynuowane" - ocenia dzisiaj Jarst.
Autor: tas/adso / Źródło: meduza.io
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock