15-letnia Amerykanka rosyjskiego pochodzenia miała odwiedzić w Rosji krewnych, a trafiła do klasztoru starowierców w Kraju Krasnojarskim na Syberii, gdzie została uwięziona. Udało jej się stamtąd uciec dopiero po 15 latach.
Historię 15-letniej Jelizawiety w marcu tego roku opisał dziennikarz rosyjskiego portalu Mediazona. Otrzymał za publikację nagrodę fundacji, która wspiera niezależne media w Rosji. Historia Amerykanki, więzionej w klasztorze staroobrzędowców na Syberii, ukazała się także na łamach angielskojęzycznego portalu dziennika "The Moscow Times".
Jelizawieta urodziła się w Oregonie w USA. Jej matka była Rosjanką, ojciec - Amerykaninem. W czasach stalinowskich rodzina matki, należąca do Cerkwi starowierców (powstała po rozłamie w rosyjskim Kościele prawosławnym) uciekła do Chin, później do Ameryki Łacińskiej, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych.
"Płynęliśmy dwa dni łódką"
Po rozwodzie rodziców pięcioletnia Jelizawieta była wychowywana głównie przez ciotkę należącą do Cerkwi starowierców. Matka miała problem z alkoholem i narkotykami, trafiła na jakiś czas do więzienia. - Kiedy miałam 13 lat, ciotka wysłała troje swoich dzieci do klasztoru starowierców na Syberii. Mówiła mi, żebym pojechała je odwiedzić. Nie chciałam. W tajemnicy przede mną wyrobiła mi paszport. Już wcześniej musiała zaplanować, że odeśle mnie do Rosji – opowiadała Jelizawieta.
Dziewczyna trafiła do klasztoru starowierców w Kraju Krasnojarskim na Syberii w lecie 2000 roku. Najpierw została przywieziona do Moskwy, później do Krasnojarska. Nie znała języka rosyjskiego, nie wiedziała, co się dzieje. Była przekonana, że jedzie do klasztoru, by odwiedzić swoich krewnych. Z Krasnojarska do wioski Sandakczes, gdzie mieszkali starowiercy, było ponad tysiąc kilometrów.
– Najpierw lecieliśmy helikopterem, później płynęliśmy dwa dni łódką. Szliśmy także na piechotę, około czterdziestu kilometrów. Wokół był gęsty las. Droga prowadziła też przez bagna. W miejscu, gdzie zostałam, było siedem klasztorów, oddalonych od siebie o kilka kilometrów – wspominała dziewczyna.
Życie w klasztorze i ucieczka
Ci, którzy przywieźli dziewczynę do klasztoru, po kilku dniach wrócili do USA. Bez niej. Zostawili dziewczynę samą. Nie miała pieniędzy na powrót, nie wiedziała, co począć. Utknęła w gronie starowierców syberyjskich na długie lata.
– Musiałam żyć według ich zasad. Często pościłam. Wszystkie prace trzeba było wykonywać ręcznie. Uprawialiśmy ziemię motyką. Później w klasztorze pojawił się pług, ale nie było koni. Musieliśmy ciągnąć pług sami. Sami też woziliśmy sankami drewno na opał - wspominała.
Po 15 latach pobytu w zakonie Jelizawieta postanowiła uciec. W nocy wymknęła się z klasztoru i ruszyła do sąsiedniego, gdzie nie było takiego rygoru. Później dotarła do jednej z wiosek nad rzeką Dubczes, gdzie zamieszkała przez jakiś czas. Następnie udało się jej dotrzeć do Krasnojarska. Stamtąd zadzwoniła do krewnych w Stanach Zjednoczonych i podała adres, prosząc, by wysłali jej jakieś pieniądze.
Powrót do USA
W Krasnojarsku Jelizawieta mieszkała przez trzy miesiące. Po pobycie na Syberii była osłabiona, źle się czuła, spędziła jakiś czas w szpitalu. Jej bracia, których odnalazła na Facebooku, namawiali ją, by wracała do USA.
Z Krasnojarska Jelizawieta wyjechała do Moskwy. W ambasadzie amerykańskiej wyrobiła paszport, później kupiła bilet do Seattle. W styczniu 2016 roku wróciła do Stanów Zjednoczonych. - Wszystko zakończyło się szczęśliwie, chociaż w klasztorze mówili mi, że nie będzie miała szczęścia i nie będę długo żyła, jeśli opuszczę wspólnotę - podsumowała swoją niezwykłą opowieść.
Autor: tas\mtom/jb / Źródło: zona.media, themoscowtimes.com
Źródło zdjęcia głównego: I CC BY SA Wikipedia