Tegoroczna defilada na placu Czerwonym była widowiskiem, które miało przekonać obserwatorów w kraju i za granicą, że Rosja jest nowoczesną militarną potęgą. Jeśli chodzi o nowoczesność, był to jednak blef. Wszystkie "rewolucyjne" i "wyjątkowe" maszyny bojowe prosto z parady wróciły do fabryk i na próby. Zanim w większych ilościach dostaną je żołnierze, minie jeszcze wiele lat.
Tegoroczna parada z okazji Dnia Zwycięstwa musiała być wyjątkowa i to nie tylko z okazji okrągłej 70. rocznicy zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. W obliczu napięć z Zachodem i wojny na Ukrainie, siła militarna stała się znacznie ważniejszym narzędziem Kremla. Rosja musiała pokazać swoim rywalom, że jej wojsko jest potężne i należy się go bać, a swoim obywatelom, że powinni być z niego dumni.
Nie było lepszego sposobu na wywarcie odpowiedniego wrażenia, jak pokazanie na placu Czerwonym nowych typów uzbrojenia określanego jako "przełomowe", "nowej generacji" i "bez odpowiedników na całym świecie". W tym celu pod Kreml ściągnięto sprzęt, który jeszcze przez wiele lat nie trafi w zauważalnych ilościach do żołnierzy. Narzędziami tego propagandowego blefu były cztery nowe wozy bojowe, które mają w przyszłości być nowoczesnym obliczem rosyjskiej armii: czołg T-14, ciężki transporter opancerzony T-15, transporter opancerzony Kurganiec, oraz kołowy transporter opancerzony Bumerang.
Z parady powrót do fabryki
Pierwszy z tych wozów jest największą dumą Rosjan, którzy od II wojny światowej są przekonani o wyjątkowości swoich czołgów. Tak jak niegdyś dla Brytyjczyków źródłem wiary w potęgę ich królestwa były okręty Royal Navy, tak teraz w Rosji podobną funkcję pełnią siły pancerne. T-14 wyjątkowo nadaje się jako przedmiot dumy, bowiem jest pierwszą od końca zimnej wojny zupełnie nową konstrukcją, która znacząco odstaje od dotychczasowych standardów.
Rosjanie nazywają go "czołgiem nowej generacji", oczywiście "bez odpowiedników na świecie". Na pewno jest w tym wiele racji, bowiem T-14 jest pierwszym czołgiem z bezzałogową wieżą, który wyszedł poza fazę eksperymentu. Nie wiadomo jednak wiele o jego parametrach, bowiem do wiadomości publicznej są podawane jedynie ogóle informacje. Jest prawdopodobne, że pod wieloma względami przewyższa on najnowsze konstrukcje zachodnie. Niezależnie od wyjątkowości T-14, kluczowe znaczenie ma jedna kwestia: wszystkie pokazane w Moskwie wozy to egzemplarze z serii przedprodukcyjnej, które mają służyć tylko i wyłącznie do prób oraz testów. I jak się okazało, również do parad. Według informacji zakładów odpowiedzialnych za T-14, Uralwagonozawod w Niżnym Tagile, wszystkie T-14 z placu Czerwonego wróciły do zakładów. Do końca tego roku mają zostać wyszykowane i przekazane na oficjalne próby wojskowe, które zajmą cały przyszły rok. Produkcja seryjna nowych wozów ma zostać uruchomiona na przełomie lat 2016/2017.
Powolne tempo dostaw
Do terminów podawanych przez fabrykę należy podchodzić ostrożnie, bowiem cały program Armata, w ramach którego powstał T-14, ma już ponad rok opóźnienia. Jest też bardzo prawdopodobne, że próby nie pójdą bezproblemowo. Zupełnie nowe uzbrojenie ma to do siebie, że cierpi na wiele tak zwanych "chorób wieku dziecięcego" i wymaga mozolnych poprawek. Problemy było widać podczas przygotowań do samej parady. Rosyjskie media donosiły, że T-14 ma problemy z napędem i się psuje. Producent temu ostro zaprzeczał, ale jeden z czołgów jak na złość zepsuł się podczas próby generalnej na placu Czerwonym i ruszył dopiero po 30 minutach pracy mechaników. Znamienne było też to, że podczas właściwej defilady zaprezentowano tylko siedem T-14, a według dokumentów dotyczących przygotowań do Moskwy miało przybyć ich 12. Na sam plac Czerwony standardowo rusza natomiast po 10 wozów. Oznacza to, że część albo nie nadawała się do wyjazdu z fabryki, albo się popsuła podczas prób, albo zostały z niej wyjęte części, aby utrzymać w ruchu pozostałe. Tak czy inaczej, T-14 są dalekie od gotowości bojowej. Żołnierze ze zwykłych jednostek być może zobaczą je w 2017 roku, choć niemal na pewno w symbolicznych ilościach. T-14 jest bowiem drogi. W rosyjskich mediach pojawiają się nieoficjalne informacje, jakoby nowy czołg kosztował dwa razy więcej od obecnie najnowszego T-90A. Oznacza to, że nowe maszyny będą produkowane po kilkanaście-kilkadziesiąt sztuk rocznie i pełne przezbrojenie w nie choć jednej brygady może nastąpić po roku 2020.
Mniej zaawansowany krewniak T-14
Podobnie ma się rzecz z kolejną premierą, czyli ciężkim transporterem opancerzonym T-15, który powstaje w ramach programu Armata razem z czołgiem T-14. Oba wozy mają wspólną znaczną część napędu, zawieszenia oraz kadłuba. Priorytet w programie Armata mają jednak nowe czołgi i pierwotnie przypuszczano, że transporter zostanie pokazany w późniejszym terminie, bowiem jest na znacznie wcześniejszym etapie prac. Dla efektu propagandowego najwyraźniej zdecydowano się jednak wyciągnąć ile tylko się dało z fabryki w Niżnym Tagile i wysłać na plac Czerwony. Ostatecznie wyjechało nań zaledwie pięć T-15 (podczas próby generalnej było siedem, a plan zakładał przysłanie do Moskwy 12 egzemplarzy) i kamery w zaskakujący sposób praktycznie je ominęły, tak że w oficjalnej transmisji było je widać tylko przez chwilę i to z dalekiego planu. Można to interpretować jako brak zaufania do niezawodności i gotowości nowych wozów. Zwłaszcza, że jeden też zepsuł się podczas próby generalnej, choć nie na placu Czerwonym jak T-14 i pozostało to niezauważone. Nie ma szczegółowych informacji na temat tego, kiedy żołnierze mogą się spodziewać T-15. Biorąc pod uwagę, że to czołg miał być priorytetem w ramach programu Armata, to ciężki transporter opancerzony może wejść do służby jeszcze później niż T-14, choć T-15 jest mniej skomplikowany i być może jego próby pójdą szybciej. Niezależnie od tego, pojawienie się większej ilości tych ciężkich transporterów w szeregach rosyjskiego wojska to perspektywa co najmniej kilku lat.
Kurgańce lepiej, ale pytania pozostają
Najprawdopodobniej lepiej jest z kolejnym źródłem dumy Rosjan, czyli transporterami opancerzonymi budowanymi w ramach programu Kurganiec-25. To lżejsze pojazdy niż T-15, które mają zastąpić stare poradzieckie wozy BMP-2 i nowsze rosyjskie BMP-3. Jak na standardy rosyjskie kurgańce są wozami bardzo nowoczesnymi, w znacznej mierze zrywającymi ze starymi wzorcami. Jednak na tle świata nie jest to już rewolucja jak w przypadku T-14. Armie NATO mają porównywalne maszyny.
Na paradzie pokazano kurgańce w dwóch wersjach - jedna to słabiej uzbrojony transporter piechoty, a druga to silniej uzbrojony wóz wsparcia. Obie kolumny liczyły standardowe 10 pojazdów i nie było żadnych doniesień o psuciu się nowych transporterów. Jest to zbieżne z pojawiającymi się już od zeszłego roku nieoficjalnymi informacjami, że spośród wszystkich programów budowy nowych wozów bojowych, to z kurgańcami idzie najlepiej.
Na tym tle zastanawiająca jest informacja z ostatnich dni o tym, że rosyjskie wojsko zamówiło w fabryce Kurganmaszzawod "kilkaset" nowych transporterów BMP-3, które w przyszłości mają zostać zastąpione przez kurgańce opracowywane w tym samym zakładzie. Oznacza to, że prace nad nowymi transporterami też nie idą gładko i z powodu opóźnień rosyjskie wojsko jest zmuszone kupować stary model, czego miano już nie robić.
Termin rozpoczęcia seryjnej produkcji kurgańców nie jest znany, ale najwyraźniej jest dość odległy. Wyprodukowanie "kilkuset" BMP-3 może zająć kilka lat, co oznacza, że więcej ich następców może się pojawić dopiero w okolicach roku 2020.
Największa zagadka
Najwięcej niejasności otacza czwartą dużą premierę z placu Czerwonego, czyli kołowy transporter opancerzony Bumerang. To odpowiednik polskiego rosomaka, wóz lżejszy i szybszy niż kurgańce. Dla Rosjan jest zupełnie nową jakością, bowiem na razie w tej samej kategorii muszą się zadowalać wozami BTR-80/82, które tkwią korzeniami głęboko w ZSRR i mocno odstają od podobnych wozów zachodnich. Bumerang ma być sposobem na nadgonienie wojsk NATO, choć producent (grupa GAZ i Arzamska Fabryka Maszyn) zapewnia, że "nie ma on odpowiedników na świecie".
Według nieoficjalnych informacji z bumerangiem są jednak poważne problemy. Głównie z układem napędowym, który jest pierwszym tego rodzaju w rosyjskich wozach opancerzonych. Na paradzie w Moskwie pokazano zaledwie trzy egzemplarze, które ukryto na samym końcu. Gdy wjechały na plac Czerwony, wioząc sztandary i zamykając kolumnę sprzętu lądowego, kamery koncentrowały się już na strumieniu śmigłowców oraz samolotów rozpoczynających swój pokaz.
Choć pierwotnie zakładano, że produkcja seryjna bumerangów ruszy już w 2015 roku, to obecnie jest jasne, że to zupełnie nieprawdopodobne. Nie wiadomo, jak wygląda harmonogram prób transportera. Można jednak ostrożnie zakładać, że tak jak owoce programu Armata i Kurganiec, pojawią się w większych ilościach dopiero za kilka lat.
Odległe wizje potęgi
Widać więc wyraźnie, że parada na placu Czerwonym była głównie propagandą sukcesu. Wszystkie nowe pojazdy opancerzone trafią do wojska być może za kilka lat. Ze względu na cenę nie należy się też spodziewać masowej produkcji liczonej w setkach sztuk rocznie. Jeszcze przez wiele lat zwykłe oddziały rosyjskiego wojska będą się posługiwać sprzętem rodem z ZSRR lub w ogóle wyprodukowanym w czasach imperium.
Staje się też jasne, że zakładana niemal kompletna modernizacja wojska w ramach Państwowego Programu Zbrojeniowego zakończy się bolesną porażką. Plan zakładał, że do końca 2020 roku 70 procent rosyjskiego uzbrojenia będzie nowoczesne. Ze względu na problemy gospodarcze program został już okrojony, ale ponieważ wszystko wskazuje na to, że nowych pojazdów uda się wyprodukować do końca 2020 roku najwyżej kilkaset, to skala modernizacji wojsk lądowych będzie niewielka. W celu polepszenia statystyk najpewniej wojsko będzie zaliczać do kategorii "nowoczesnych", na przykład zamówione właśnie BMP-3, które zaprojektowano w latach 80.
Działań Rosjan nie można jednak całkowicie bagatelizować. Choć wizja całkowitego przezbrojenia rosyjskiego wojska w nowe pojazdy jest bardzo odległa, to rosyjski przemysł zbrojeniowy zdołał przełamać niemoc po rozpadzie ZSRR i prowadzi zaawansowane prace nad nowoczesnym uzbrojeniem. To ważny sygnał dla państw zachodnich, które po zakończeniu zimnej wojny w dziedzinie broni pancernej spoczęły na laurach.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia CC-BY-SA 3.0 | Vitaly V. Kuzmin