Putin zrywa ostatnie hamulce


Dymisja Siergieja Iwanowa to polityczny "news" roku w Rosji. Władimir Putin strąca kolejną gwiazdę na nieboskłonie rosyjskiej polityki. Wcześniej odsunął na boczny tor Igora Sieczina, o którym mawiano, że jest tak naprawdę "numerem 2" w Rosji. Teraz to samo – nawet w jeszcze bardziej spektakularny sposób – robi z Iwanowem. Tym samym Iwanowem, który jesienią 2007 roku rywalizował z Dmitrijem Miedwiediewem o pozycję tymczasowego następcy Putina na Kremlu.

Wtedy uważany za "jastrzębia" Iwanow przegrał z "liberałem" Miedwiediewem i na jakiś czas znalazł się na bocznym torze. Ale wraz z powrotem Putina na Kreml, Iwanow też awansował na pozycję – tu nie ma wątpliwości, gdy mowa o stanowisku szefa administracji prezydenckiej – "numer 2" w Rosji.

Skąd nagła dymisja i przesunięcie na odcinek ochrony środowiska (trudno o większe poniżenie)? Eliminacja Iwanowa nie jest jakąś nagłą operacją Putina. Przeciwnie, prezydent postępuje konsekwentnie. Odsuwa starych towarzyszy niczym Stalin w latach trzydziestych XX wieku.

Oprócz wspomnianego Sieczina, na boczny tor trafili m.in. Władimir Jakunin, przez wiele lat szef potężnego przedsiębiorstwa Rosyjskich Kolei Żelaznych (nieformalnie lider tzw. stronnictwa prawosławnych czekistów) oraz Igor Iwanow, do niedawna szef federalnej agencji antynarkotykowej (przypadkowa zbieżność nazwisk z Siergiejem). Putin konsekwentnie eliminuje ludzi, z którymi budował obecny reżim, ludzi wywodzących się z KGB, i stawia na młodsze pokolenie. Pokolenie ludzi absolutnie lojalnych i wychowanych politycznie w duchu putinizmu. Mniej samodzielnych, jeśli chodzi o poglądy, niż tacy starzy towarzysze, jak Siergiej Iwanow, wieloletni oficer sowieckiego wywiadu, znakomicie obeznany z zachodnimi realiami, rezydent Pierwszego Zarządu Głównego KGB w Skandynawii i Wielkiej Brytanii.

Jak pisałem niedawno w Magazynie TVN24, obecne kadrowe decyzje Putina można w pewnym sensie porównać do polityki Stalina: cykliczna wymiana kadr, czasem związana z krwawymi czystkami, służąca umocnieniu osobistej władzy dyktatora. Dziś oczywiście nikt nie mówi o rozstrzelaniu Iwanowa, ale bez wątpienia możemy mówić o umacnianiu osobistej władzy Putina. Mógłby ktoś rzec: przecież od lat Putin trzyma Rosję za twarz. Nie do końca tak. Władimir Władimirowicz został prezydentem decyzją grupy ludzi z otoczenia Jelcyna. Szybko wyrwał się spod ich kontroli, a nawet niektórzy z nich źle skończyli (na przykład Borys Bieriezowski), ale tak naprawdę nigdy nie był – odwołując się do historii – carem-samodzierżcą. Był raczej kimś w rodzaju prezesa spółki, gdzie spółką było państwo rosyjskie, zaś zarządem grupa byłych kagiebistów wysokiego szczebla.

Iwanow to jeden z członków tego zarządu. Mógł być następcą Putina. Dużo rozsądniejszym, dużo lepiej rozumiejącym Zachód i konieczność realnego dialogu z tymże Zachodem. Co wynika chociażby z osobistego doświadczenia. Putin ze swym epizodem w NRD był nikim w porównaniu z Iwanowem i jego pracą w zachodniej Europie. I choć przylgnęła do Iwanowa łatka "jastrzębia" i lidera siłowików (zupełnie niesłusznie), to właśnie on był na dworze Putina postacią powstrzymującą cara od najbardziej szalonych kroków. Takich chociażby jak wojna z Ukrainą. Trudno określić, kto jakie intrygi snuje dziś na Kremlu (zwłaszcza ważną postacią jest tu minister obrony Siergiej Szojgu), ale spektakularny upadek Siergieja Iwanowa zwiększa prawdopodobieństwo zaostrzenia kursu przez Putina w polityce zewnętrznej. Wygląda to szczególnie niepokojąco w świetle ostatnich napięć na linii Moskwa–Kijów.

Na dworze Putina ubywa samodzielnie myślących dostojników, przybywa klakierów i ślepo oddanych sług. Tak władca broni się przed pałacowym przewrotem, choć w dalszej perspektywie skończy się to dla niego źle. Dymisja Iwanowa może świadczyć o desperacji Putina i o tym, że czuje się on bardzo niepewnie. Dużo bardziej, niż się wszystkim wydawało. Oby nie uznał, że najlepszym sposobem na umocnienie pozycji w kraju będzie "mała zwycięska wojna".

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24