Kilka tysięcy osób demonstrowało w Berlinie i kilku innych miastach Niemiec przeciwko nowemu prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi. Podobne protesty odbyły się w Londynie, gdzie domagano się również poszanowania praw człowieka, godności kobiet oraz podjęcia działań mających zapobiec zmianom klimatycznym.
Przed ambasadą USA w Berlinie zebrało się kilkaset osób, które skandowały po angielsku: "No justice, no peace" (Nie ma sprawiedliwości, nie ma pokoju) i "I'm a feminist" (Jestem feministką), a także "Trump nie jest berlińczykiem", co było nawiązaniem do słów Johna F. Kennedy'ego, który podczas wizyty w Berlinie Zachodnim w 1963 roku, chcąc podkreślić solidarność z zagrożonym przez ZSRR miastem, powiedział "Jestem berlińczykiem". Największa demonstracja odbyła się we Frankfurcie nad Menem. Przez centrum miasta przeszło, domagając się praw dla kobiet i mniejszości, około dwóch tysięcy osób. W Monachium przed konsulatem USA zgromadziło się około 600 osób. Uczestnicy przeszli następnie do śródmieścia. Na ulice Heidelbergu wyszło 800 przeciwników Trumpa - podała agencja dpa. Celem demonstracji było okazanie solidarności z kobietami demonstrującymi w Waszyngtonie.
Zwycięstwo Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich i jego przemówienie podczas zaprzysiężenia na Kapitolu zostało przyjęte przez obywateli Niemiec i niemieckie media w większości krytycznie.
Demonstracja w Londynie
Tysiące osób demonstrowało również w sobotę w Londynie przeciwko nowemu prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi, domagając się poszanowania praw człowieka, godności kobiet oraz podjęcia działań mających zapobiec zmianom klimatycznym. Protestujący w ramach "Marszu Kobiet" zebrali się przed ambasadą Stanów Zjednoczonych w Londynie i przeszli na centralny plac brytyjskiej stolicy, Trafalgar Square. Według londyńskiego radia LBC demonstrantów było kilkanaście tysięcy. - To niezwykle ważne. Nie chodzi tylko o Trumpa, ale o szereg tematów o znaczeniu globalnym, które wymagają globalnej odpowiedzi - przekonywała w rozmowie z telewizją Sky News jedna z organizatorek londyńskiego marszu, Kimberley Espinel. - Znajdujemy się w sytuacji przełomu: albo się poddamy i wycofamy, albo zaangażujemy. To jest odpowiedni moment, żeby się zaangażować, zabrać głos publicznie, być aktywnym - przekonywała. - Sprawy, w imię których protestujemy, nie dotyczą tylko liberałów, ale wszystkich ludzi - dodała. Espinel zaznaczyła jednocześnie, że "choć to ruch powołany i prowadzony przez kobiety, jest on otwarty na wszystkich". - Kontaktowało się z nami wielu rodziców, którzy chcieli pokazać swoim dzieciom, że zaangażowanie w politykę jest ważne; jest (na proteście - red.) wielu mężczyzn - podkreśliła.
Protesty przeciwko Trumpowi
Na całym świecie na sobotę zaplanowanych było ok. 670 marszów, w których - według organizatorów - miało uczestniczyć łącznie ponad dwa miliony ludzi.
Dzień protestów rozpoczęły wiece w Australii: w Sydney ok. trzech tysięcy ludzi manifestowało przed konsulatem USA w centrum miasta, w Melbourne zebrało się ok. pięciu tysięcy osób.
Autor: mb/adso / Źródło: PAP