Prezydent "jak Berlusconi" i turystyczny boom. Pięć lat pokoju na Sri Lance

Prezydent Rajapaksa przejechał odcinek drogiKlaudia Derebecka/tvn24.pl

Był maj 2009 roku, kiedy prezydent Sri Lanki Mahinda Rajapaksa oznajmił światu, że w jego kraju zakończyła się wojna. W ciągu pięciu lat po zwycięstwie nad Tamilskimi Tygrysami Sri Lanka odbudowała infrastrukturę, rozwinęła gospodarkę i ściągnęła do siebie tłumy turystów. Teraz, po ponad dwóch dekadach, przywrócono zawieszone połączenie kolejowe między Colombo a Jaffną na północy kraju. Władze wierzą, że da to impuls do prawdziwej jedności między syngaleską większością a Tamilami.

"Królowa Jaffna", pociąg łączący przed wojną domową Colombo z północą wyspy, kilkanaście dni temu powróciła na tory. Przybrana girlandami kwiatów, wśród wiwatów i błyskających fleszy wjechała do zamieszkanej przez Tamilów Jaffny.

- To nie jest po prostu kolejna podróż. To pomost między północą a południem - mówił prezydent Mahinda Rajapaksa, który wsiadł do pociągu kilkadziesiąt kilometrów od Jaffny, by pokonać ostatni odcinek drogi.

Trasa Colombo-Jaffna z powodu toczącej się na Sri Lance wojny przez ponad dwie dekady była zamknięta. W styczniu 1985 roku rebelianci z organizacji Tygrysów-Wyzwolicieli Tamilskiego Ilamu (LTTE) wysadzili pociąg, zabijając 22 żołnierzy, 11 cywilów i raniąc 44 inne osoby. Pięć lat później, gdy Tamilskie Tygrysy przejęły kontrolę nad tą częścią kraju, połączenie kolejowe między Colombo a północą zostało zerwane. Przez długi czas ludzie i towary podróżowali do Jaffny tylko drogą powietrzną lub morską. Teraz, pięć lat po wojnie, wszystko się zmienia. Zmienia się też wyspa.

Nie taki dziki kraj

Na Sri Lance wylądowaliśmy we wrześniu tego roku. Z plecakami, aparatem w ręku i przewodnikiem w kieszeni. Już na lotnisku okazało się, że jest bardziej "europejsko" niż się spodziewaliśmy - czysto, funkcjonalnie i przyjemnie. Wokół sklepy, restauracje, darmowy internet, wszechobecne reklamy telefonii komórkowych, a przy wyjściu z portu lotniczego kilka punktów wymiany walut, gdzie u elegancko ubranych panów można było wymienić dolary na lankijskie rupie.

– Ile chce pani wymienić, madame? – zapytał jeden z nich. - Rozumiem, tak, oczywiście - odpowiedział, gdy podałam kwotę. Chwilę później poprosił mnie o paszport, spisał dane, wypełnił jakiś formularz, przybił pieczątkę, popatrzył na mnie bacznie, by w końcu z uśmiechem dać mi moje pierwsze rupie, kupione, jak się później okazało po wyjątkowo niskim kursie.

Miejsca, które odwiedziliśmy podczas naszej podróży (poza Jaffną)CC BY SA Wikipedia

Poland, Holland – nieważne. Ważny kolor skóry

Azjatycki chaos i gwar zobaczyliśmy chwilę później na ulicy. -"Może taxi, sir?", "Znam dobry hotel", "Gdzie pani jedzie, madame?", "Pierwszy raz na Sri Lance?" "Wanna tuk-tuk? Good price" – słyszeliśmy z każdej strony. Przed lotniskiem, podobnie jak na każdym przystanku autobusowym, dworcu, czy głównej ulicy, jakie później widzieliśmy, kwitnie prawdziwy biznes. Transport, zakwaterowanie, wycieczki z przewodnikiem, atrakcje turystyczne - kierowcy tuk-tuków są w stanie załatwić wszystko. Kwitnie też oszustwo, bo ceny za przejażdżkę dla białego przybysza rosną o kilka, czasem kilkanaście razy. Zasada ta nie obowiązuje jedynie w autobusach i pociągach, gdzie wszyscy są traktowani równo. Ale już bilety wstępów, ceny w mniejszych sklepach i na bazarach czy nawet posiłek w lokalnym barze – tu kolor skóry ma znaczenie.

Przedsiębiorczy Lankijczycy dla białej twarzy zawsze podniosą cenę. Bo przecież turysta kasę ma i przyjechał, by ją wydawać. Nieważne czy to Niemiec, Litwin, Czech czy Amerykanin. Zresztą nawet między Poland i Holland nie ma większej różnicy. Biały to biały – pieniądze ma, więc cena musi być odpowiednio wyższa.

– Ale wiecie, że Niemiec zarabia więcej niż Polak? – pytamy w trakcie kolejnego targowania się, próbując wyjaśnić, czemu dla nas cena produktu jest za wysoka. - Wcale nie jesteśmy bogatym krajem – dodajemy. Do niektórych to dociera, inni są nieufni, ale widzą, że podróżujemy z plecakami, śpimy w tanich guest house'ach i zamiast tuk-tuków wybieramy nieprawdopodobnie tanie autobusy.

Lankijska biznesowa żyłka

Ich biznesowa żyłka nas zachwyca, podobnie jak umiejętności sprzedażowe. I choć często próbują nas naciągnąć, to imponująca jest ich przedsiębiorczość.

Kobiety, które potrafią szyć, sprzedają zrobione przez siebie suknie, spodnie, tuniki i poszewki na poduszki. Inne organizują dla turystów kursy gotowania po lankijsku. Tuk-tukowcy, często jedyni żywiciele rodzin, dorabiają zawożąc turystów do określonych pensjonatów czy atrakcji turystycznych. Jeśli ktoś skorzysta z proponowanych przez nich miejsc – dostają dodatkowe pieniądze. Czasem, jak jeden z poznanych przez nas w Elli kierowców, mają do zaoferowania pokój dla przybyszów w swoich własnych domach. Interesu strzeże wtedy żona, która choć nie zna angielskiego, to wie jak zapytać "czy będziemy chcieli śniadanie", albo chociaż "tea or coffee". To zawsze kilka groszy więcej.

Turyści, inwestycje i wzrost gospodarczy

Zresztą stawianie pensjonatów, guest house'ów, czy choćby wynajmowanie pokoi to popularny biznes na Sri Lance. Nie tylko na wybrzeżu, gdzie wabikiem są ocean, piasek i słońce, ale też w innych chętnie odwiedzanych przez przyjezdnych miejscach. Na brak klientów właściciele raczej narzekać nie mogą. Po pierwsze – to dobra, tańsza alternatywa dla hoteli, po drugie - coraz więcej osób przyjeżdża na wyspę na własną rękę i szuka takich kameralnych miejsc na noc, albo dwie. Po trzecie wreszcie – Sri Lanka po wojnie przeżywa prawdziwy turystyczny boom.

Według rządowych danych, w 2009 roku wyspę odwiedziło 447 890 turystów. W 2010 r. - 654 476, a w 2011 r. – 855 975. Rok później po raz pierwszy liczba cudzoziemskich gości przekroczyła milion (1 005 605). Liczby te ciągle rosną. Zasłużenie, bo wyspa ma do zaoferowania naprawdę wiele. Zabytki wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, niezliczone świątynie, góry, plantacje herbaty, parki narodowe, piękne plaże - to tylko niektóre z atutów Sri Lanki.

Zresztą prezydent Rajapaksa, który w 2009 roku doprowadził do zakończenia trwającej wiele lat wojny domowej, postawił na turystykę. Zaczął też odbudowywać infrastrukturę i gospodarkę, która podupadła w trakcie krwawych walk. Skutecznie. Wzrost gospodarczy w 2010 i 2011 roku wyniósł 8 proc., a w pierwszym kwartale 2012 r. utrzymywał się na wysokim poziomie 7,9 proc.. Według oficjalnych danych spadła też gwałtowanie stopa ubóstwa. Z ok. 20 procent w 2000 roku do ok. 9 proc. w 2013 r.

Rząd zaczął wprowadzać w życie zakrojone na szeroką skalę projekty rekonstrukcji i rozwoju obszarów mało rozwiniętych lub dotkniętych przez wojnę i chętnie korzystał z obcych pieniędzy. Na liście znalazły się m.in. dwa porty, lotniska, elektrownia i drogi ekspresowe. Autostrada, dzięki której z Colombo na międzynarodowe lotnisko można dotrzeć w 40 minut, to kolejna powojenna inwestycja. Podobnie jak otwarte kilka tygodni temu połączenie kolejowe między stolicą kraju a Jaffną.

O wojnie cicho

O samej wojnie na wyspie niewiele się mówi. Pierwszy raz usłyszeliśmy o niej w Kandy, w Świątyni Złotego Zęba. - Teraz bardzo pilnują tego miejsca. Wprowadzili dodatkowe środki ostrożności po zamachu Tamilskich Tygrysów – wyjaśnia nam przewodnik, który kilka chwil wcześniej tłumaczył zasady buddyzmu.

W 1998 roku przed wejściem do budynku eksplodowała ciężarówka z materiałami wybuchowymi. Za zamachem stało właśnie LTTE. Zginęło kilkanaście osób, a ponad dwadzieścia zostało rannych. Zniszczona została też świątynia. Teraz wszyscy, także zagraniczni turyści, wchodzący na teren zespołu świątynnego, podlegają dokładnej kontroli. Kobiety i mężczyźni ustawiają się w osobnych kolejkach.

– Tygrysy zabiły nam też prezydenta. To źli ludzie – dodaje przewodnik, nawiązując do zamachu na Ranasinghe Premadasa, przywódcy kraju, który zginął w 1993 roku.

Drugi raz o wojnie usłyszeliśmy w Tangalle – uroczej miejscowości na wybrzeżu. – Byłeś kiedyś w Jaffnie? – zapytałam któregoś wieczoru menedżera jednej z restauracji. – Tak - odpowiedział. – Ale teraz tam jest niebezpiecznie – dodał. – Dlaczego? – To nie jest dobre miejsce dla turystów. Dużo pozostałości po wojnie, zaminowanych terenów, niewybuchów – tłumaczył.

Więcej mówić nie chciał. Zdradził tylko, że wcześniej pracował przez wiele lat w lankijskiej marynarce wojennej. Podkreślił też, że Tygrysy to "byli terroryści", do Tamilów "Syngalezi nic nie mają", a na Sri Lance "jest teraz pokój".

- Znam wielu Tamilów. Znam też parę słów po tamilsku. Żyjemy z nimi w zgodzie – powiedział.

Przed wejściem do świątyni w KandyKlaudia Derebecka

Prezydent, który pokonał Tygrysy

To właśnie w powiększaniu tej "harmonii" między syngaleską większością a Tamilami ma służyć właśnie uruchomione połączenie kolejowe. Dla lankijskiego rządu przywrócenie łącza to ważny krok w odbudowie kraju. Dosłownie i symbolicznie.

- W przeszłości to był nie tylko środek transportu, ale też most kulturowy pomiędzy syngaleskimi ludźmi tutaj (na południu - red.) a Tamilami tam (w Jaffnie - red.) – tłumaczył Mohan Samaranayake, rzecznik prezydenta. Jak dodał, projekt był "zachętą do zwiększenia wspólnej harmonii i przyjaźni". Z kolei prezydent Rajapaksa stwierdził, że pociąg Colombo-Jaffna to "środek do zdobycia serc".

Rajapaksa już kiedyś pokazał, że potrafi być skuteczny. W 2004 roku objął funkcję premiera, rok później został prezydentem. Za cel postawił sobie pokonanie Tamilskich Tygrysów. Udało się to w maju 2009 roku, po długich walkach między armią rządową a rebeliantami.

Po spektakularnym zwycięstwie nad LTTE Rajapaksa ponownie został prezydentem. W wyborach w styczniu 2010 roku zdobył blisko 58 proc. głosów, pokonując gen. Saratha Fonsekę, uważanego za współautora zwycięstwa nad Tygrysami. - Od dzisiaj jestem prezydentem wszystkich. Bez względu na to, czy głosowali na mnie, czy nie - powiedział do obywateli po wygranych wyborach Rajapaksa.

Wykorzystując falę poparcia szybko rozwiązał parlament i ogłosił wcześniejsze wybory, co pozwoliło jego partii na zdobycie jeszcze większej ilości głosów. Prezydent rozpoczął też walkę ze swoimi przeciwnikami. Do aresztu trafił jego główny konkurent w walce o fotel prezydencki – generał Fonseka. Władza oskarżyła go o "przestępstwa wojskowe" popełnione w czasie, gdy był dowódcą lankijskiej armii i na jej czele ostatecznie rozbił Tamilskich Tygrysów.

Na plakatach głaszcze dzieci i pomaga chorym

- Chyba bardzo lubicie swojego prezydenta? – zapytałam któregoś dnia pracownika jednego z guest house'ów. Bo plakaty z Rajapaksą widzieliśmy na Sri Lance niemal wszędzie – na ulicach, głównych skrzyżowaniach, przy wjeździe do miast, przy urzędach, a nawet w niektórych autobusach. Prezydent uśmiechający się do ludzi, prezydent, który pozdrawia, prezydent z wizytą w szkole i szpitalu, prezydent głaszczący dzieci...

– Czekam na wybory – odpowiedział i dodał, że trzeba zmienić tę władzę. – Dlaczego? - zapytałam. – Normalnym ludziom ciężko się żyje. Dobrze mają tylko bogaci i zachodnie korporacje, które chcą tu robić biznes. Mali przedsiębiorcy mają pod górkę. Rząd utrudnia nam wiele rzeczy – odpowiedział.

Wcześniej przez kilka lat pracował w ambasadzie w Syrii, później mieszkał w Kanadzie. Na Sri Lankę wrócił po wojnie. - Chciałem pomóc wujkowi w biznesie. Prawie dostał zawału, walcząc z urzędnikami o pozwolenia na budowę tego pensjonatu. Teraz otwiera kawiarnię w centrum miasta. Ma plany, pomysł. Ale bez łapówek nie da się nic załatwić – tłumaczył.

Prezydent Rajapaksa (po lewej) na jednym z plakatów w centrum miastaKlaudia Derebecka

"Taki Berlusconi"

Korupcja i nepotyzm to najczęstsze zastrzeżenia Lankijczyków do prezydenta. Rajapaksa zmienił konstytucję, tak by móc zostać przy władzy na następną kadencję, a członkowie jego rodziny pełnią ważne funkcje w kraju. Najstarszy brat Chamal został przewodniczącym parlamentu, młodszego brata Bazylego powołano na stanowisko ministra rozwoju gospodarczego, trzeci – Gotabhaya został sekretarzem Ministerstwa Obrony.

Także inni członkowie rodziny znaleźli dla siebie odpowiednie miejsca – w polityce, ambasadach czy dużych firmach. Jak to możliwe? – Wszyscy zdolni - ironizował pracownik guest house'u w Kandy. – Zakończył wojnę, ale nie jest dobrym człowiekiem – stwierdził z kolei mieszkaniec Tangalle. Dlaczego? – zapytałam. – Taki Berlusconi – odpowiedział.

Zwycięży po raz trzeci?

Zarzuty do Rajapaksy mają także organizacje międzynarodowe. W kwietniu 2011 roku opublikowano raport powołanej przez ONZ komisji ekspertów. Stwierdzono w nim, że w ostatnich miesiącach wojny między Tamilskimi Tygrysami i siłami rządowymi zginęło aż 40.000 cywilów. Autorzy oskarżyli armię o umyślne ostrzeliwanie szpitali, budynków Czerwonego Krzyża, ONZ i o masowe gwałcenie kobiet i rozstrzeliwanie jeńców. Z kolei Tamilskie Tygrysy miały wykorzystać 330 tys. Cywilów w charakterze żywych tarcz. W marcu 2014 roku Rada Praw Człowieka ONZ przyjęła rezolucję, która dała zgodę a wszczęcie międzynarodowego śledztwa. Ma ono ustalić czy siły rządowe zamordowały 40 tys. cywilów podczas ostatniej fazy konfliktu. Władze Sri Lanki od lat kategorycznie zaprzeczają popełnieniu zbrodni wojennych, odrzucając zarzuty ONZ jako "fałszywe" i "stronnicze". Tymczasem prezydent Rajapaksa przygotowuje się do kolejnych wyborów. Jego druga kadencja kończy się dopiero w listopadzie 2016, ale z powodu "blaknącej popularności" zdecydował się na wcześniejsze wybory. Czy wygra, przekonamy się już w styczniu.

Autor: Klaudia Derebecka / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Klaudia Derebecka/tvn24.pl