Winston Churchill, premier, który przeprowadził Wielką Brytanię przez wojenną zawieruchę, miał kiedyś stwierdzić z charakterystycznym dla siebie przekąsem, że demokracja jest najgorszym z możliwych ustrojów, ale dotychczas nie wynaleziono lepszego. W Europie coraz odważniej podnoszą głowę ci, którzy z demokracją chcieliby wziąć rozwód, a kolejne raporty organizacji międzynarodowych alarmują o postępującej erozji systemów demokratycznych i dalszym przesuwaniu granic w politycznej rywalizacji. Czy europejska demokracja jest w odwrocie?
Pod koniec czerwca 2023 r. Else-Frenkel-Brunswik-Institut z Lipska opublikował wyniki swoich badań przeprowadzonych na reprezentatywnej grupie mieszkańców wschodnich niemieckich landów. Rezultat sondażu szokował. "Dla interesów narodowych w pewnych okolicznościach dyktatura jest lepszą formą rządów" - z takim sformułowaniem zgodziło się niemal 30 proc. ankietowanych Niemców z dawnej NRD. Postawienie obok siebie słów "Niemcy" i "dyktatura" budzi w Europie wyłącznie złe skojarzenia. I chociaż wydawało się, że największa gospodarka Unii Europejskiej jest wyjątkowo odporna na polityczne radykalizmy właśnie ze względu na swoją historię, to w siłę zaczęła rosnąć AfD - Alternatywa dla Niemiec, skrajnie prawicowa partia gotowa do "skończenia z polityką przepraszania i wstydzenia się przeszłości". W lutowych wyborach partia osiągnęła swój historyczny wynik - zagłosowało na nią ponad 20 proc. wyborców.
Jednak Niemcy to niejedyny przykład państwa, w którym instytucje demokratyczne zderzają się z narastającą krytyką bądź otwartą próbą podważenia ich legitymacji. Według raportów organizacji Freedom House, monitorującej poziom demokracji i wolności w poszczególnych państwach, sytuacja na Węgrzech, ale także w Serbii czy Turcji, w ostatnich latach znacząco się pogorszyła (Freedom House zwraca uwagę na takie elementy, jak praworządność, proces wyborczy, wolność mediów, transparentność czy pluralizm).
Wybrani demokratycznymi metodami przywódcy zespalają się z państwem i jego instytucjami, a upływające lata sprawiają, że owa unia personalna wydaje się trudna do przerwania. I choć część społeczeństwa nadal sprzeciwia się dominującej roli lokalnego autokraty, to albo jest skazana na porażkę, stając do nierównego boju, w którym partia rządząca kontroluje media i sączy jedyny słuszny przekaz poprzez publiczne urzędy, albo swoją manifestowaną bezsilnością chce wpłynąć na zewnętrznych obserwatorów, do owego (nie)demokratycznego boju nawet nie stając.
Pierwszy przykład doskonale obrazuje wyborcza porażka zjednoczonej węgierskiej opozycji podczas wyborów parlamentarnych w kwietniu 2022 roku. Wielonurtowa, eklektyczna koalicja, którą łączył jedynie sprzeciw wobec Viktora Orbana nie zbliżyła się nawet do wyniku Fideszu, a jej wewnętrza niejednorodność dawała darmową amunicję rządowym mediom. Drugi z kolei to umocnienie władzy Aleksandra Vučicia w Serbii w roku 2020, kiedy to opozycja zbojkotowała wybory, tłumacząc, że partia urzędującego prezydenta oplotła wszystkie sfery życia publicznego, tym samym uniemożliwiając sprawiedliwą rywalizację polityczną.
I choć współczesnych autokratów łączy pewna forma nacjonalizmu oraz deklaratywnej walki o pierwszeństwo swojego narodu, to wszyscy oni chętnie ze sobą współpracują, pozując z uśmiechem do zdjęć, zapewniając o współpracy i przedstawiając tych drugich jako przykład skutecznego administrowania państwem.
Proste odpowiedzi na skomplikowane pytania
- Widzimy rozczarowanie części obywateli funkcjonowaniem demokracji w ich państwach, instytucjami i podejmowanymi decyzjami politycznymi - tłumaczy dr hab. Maria Wincławska, profesorka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, badaczka systemów politycznych. - W ostatnich latach obserwujemy w Europie pewne przyzwolenie części obywateli na odwrót od standardów demokratycznych. Towarzyszą temu takie zjawiska jak wzrost populizmu i poparcia społecznego dla partii populistycznych, zarówno z prawej, jak i z lewej strony sceny politycznej - dodaje.
W podobnym tonie wypowiada się dr Bartosz Rydliński, założyciel Centrum im. Daszyńskiego i wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie:
- W Europie wciąż dominują chadeckie ugrupowania centroprawicowe oraz socjaldemokratyczna centrolewica. Wybory wygrywają raz jedni, raz drudzy, jednak program rządzenia różni się w minimalny sposób. Miejsce przełomowych reform budzących szereg społecznych emocji zastąpiło technokratyczne zarządzanie, przysłowiowa "ciepła woda w kranie". Nie wszystkim obywatelom to odpowiada.
Populizm jako hasło zagościł w mediach już wiele lat temu. Niejednokrotnie służy również samym politykom jako obuch, którym można okładać przeciwnika w telewizyjnym studiu albo twitterowych wpisach. I choć pojęcie nie jest nowe, to na pewno warte sprecyzowania ze względu na swoją przytłaczającą obecność. Potoczne rozumienie populizmu to ni mniej, ni więcej dążenie do władzy poprzez schlebianie gustom wyborców, proponowanie tego, co akurat chcą usłyszeć, bez względu na koszty.
Wgłębiając się jednak w definicje naukowe, można znaleźć perspektywę Ernesto Laclau, argentyńskiego badacza, który w swoich książkach usprawiedliwiał populistów, twierdząc, że jest to wyłącznie wyborcza strategia, która mobilizuje społeczeństwo przeciwko elitom. Jednak każda grupa potrzebuje jakiegoś przywództwa, dlatego w lwiej części przypadków na czele populistycznego ruchu lub partii stoi lider, z którym owemu "ludowi" łatwo się utożsamić.
- Popularność przywódców głoszących radykalne hasła bierze się przede wszystkim stąd, że oferują oni często proste rozwiązania trudnych kwestii - mówi dr hab. Maria Wincławska. I dodaje, że sednem populizmu jest dzielenie społeczeństwa na "niewinny lud oraz skorumpowane elity".
Po oręż ten szybko sięgnął Viktor Orban, wracając do władzy w Budapeszcie w roku 2010 (wcześniej pełnił urząd premiera w latach 1998-2002). Od tego czasu, mając do dyspozycji rządowe środki, wymierzono kilka kampanii propagandowych uderzających w Komisję Europejską (oskarżając unijnych przywódców m.in. o próbę budowy "imperium brukselskiego") oraz filantropa i bankiera George'a Sorosa, który uchodzi za węgierskiego wroga numer jeden jako przedstawiciel "światowej finansjery" i kosmopolityzmu.
Miliarder stał się łatwym celem ze względu na swoje polityczne zaangażowanie i publiczne komentarze, co w oku Orbana czyniło z Sorosa sponsora globalnych migracji oraz orędownika liberalizmu, tak sprzecznego z orbanowską wizją państwa. Kiedy znalazł się wspólny wróg, można było utrzymywać stan permanentnego - choć wyobrażonego - zagrożenia społeczeństwa i wygrywać kolejne kampanie wyborcze, przejmując przy okazji kolejne instytucje państwa w imię walki z zewnętrznymi przeciwnikami Węgier.
- Populistyczni przywódcy przekonują, że to oni są emanacją woli ludu i gdy zdobędą już władzę, odsuną stare elity i oddadzą ludowi to, co się mu należy.dr hab. Maria Wincławska, badaczka systemów politycznych
Populistyczni liderzy sami stają się jednak elitami, co doskonale pokazała pozycja Alaksandra Vučicia w Serbii. Kiedy postanowił wystartować w wyborach prezydenckich w 2017 roku, od trzech lat pełnił funkcję premiera i cieszył się poparciem zdecydowanej większości parlamentarnej. Efekt? Vučić wykorzystał stanowisko, aby wpłynąć na media, które w trakcie kampanijnego wyścigu pokazywały go dziesięciokrotnie częściej niż rywali - donosiła w swoim raporcie powyborczym OBWE. Już dwa lata później Freedom House określiło Serbię mianem państwa "częściowo wolnego", biorąc pod uwagę coraz szersze kompetencje prezydenta, ataki na media czy wpływanie na decyzje organów sądowniczych. Sam Vučić przez lata prowadził równoległy flirt z putinowską Rosją i Unią Europejską. Moskwa wydała mu się kulturowo bliższa (Belgrad cały czas wzbrania się przed przystąpieniem do sankcji), jednak gospodarczo bardziej przyszłościową inwestycją jawiło się zacieśnianie więzi z Brukselą. Polityczny symetryzm pozwolił serbskiemu prezydentowi zadowalać jednocześnie sympatyków Rosji, jak i obywateli zerkających w kierunku Zachodu.
Organizacje międzynarodowe równie bacznie obserwowały drogę do władzy Andreja Babiša, czeskiego miliardera, który niespodziewanie postanowił pojawić się w polityce, ogłaszając w 2011 roku powstanie swojej inicjatywy sprzeciwu wobec istniejących partii. ANO, bo tak nazywa się partia Babiša, było skrótem od Akcji Niezadowolonych Obywateli, a Babiš kreował się na lidera owego niezadowolenia, chociaż wcześniej z sukcesami prowadził dochodowy koncern rolno-spożywczy, inwestował w media czy telekomunikację. Z rankingów najbardziej bogatych ludzi Czech szybko przeskoczył do zestawienia najbardziej wpływowych person nad Wełtawą, obejmując tekę szefa rządu. Wtedy też Komisja Europejska zaczęła alarmować w swoich rokrocznych raportach dotyczących praworządności, że w Czechach może dochodzić do konfliktu interesów, ponieważ firmy Babiša często i gęsto czerpią z unijnych funduszy. Do ówczesnego premiera należały również dwa poczytne dzienniki oraz informacyjny portal internetowy, co budziło wątpliwości opozycji. Dopiero po zmianie władzy uchwalono ustawę, która zakazała aktywnym politykom posiadać media informacyjne (ustawa doczekała się nawet publicystycznego miana "lex Babiš").
Sam Babiš w swojej politycznej karierze wielokrotnie narzekał na proces legislacyjny, twierdząc, że parlamentarzyści zajmują się "gadaniną", a on "woli załatwiać sprawy na telefon". Na lekceważący stosunek czeskiego premiera do parlamentu często zwracali uwagę komentatorzy. Tymczasem Andrej Babiš, idąc do swoich pierwszych wyborów parlamentarnych w 2013 roku, obiecał Czechom, że "pokieruje państwem jak firmą". Wzbudziło to entuzjazm sporej części elektoratu, która widziała w Babišu znającego się na interesach self-made mana. I chociaż centroprawicowa koalicja pięciu partii ostatecznie odsunęła kontrowersyjnego miliardera od władzy w 2021 roku to… no, właśnie - potrzeba było do tego aż pięciu ugrupowań, a ANO nadal zajmuje pierwsze miejsce w sondażach, ciesząc się poparciem niemal 34 procent Czechów. Populizm byłego premiera zdaje się nie wadzić jednej trzeciej czeskiego społeczeństwa, bo Babiš oferuje radykalne ulgi dla seniorów, wysokie waloryzacje świadczeń socjalnych i "walkę z ekoterroryzmem Brukseli", jak politycy ANO nazywają unijny pakiet dążący do uzyskania neutralności klimatycznej.
Polityczny radykalizm nie jest immanentną cechą jedynie środkowej i wschodniej Europy. Na zachód od Odry, Łaby i Wełtawy również obecne są partie odwołujące się do brunatnej bądź czerwonej historii, a w ostatnich latach udało im się zyskać na sile i nawet utorować sobie drogę na szczyty władzy. O polityczną niedojrzałość oskarżano niewielką partyjkę Bracia Włosi (FdI), kiedy ta nie zdecydowała się dołączyć do technicznego rządu Mario Draghiego. Były szef Europejskiego Banku Centralnego budował gabinet jedności narodowej, stawiając sobie za cel przeprowadzenie Włoch przez obfitujący w kryzysy rok 2021. Zaraz po upadku rządu Giuseppe Contego i w środku starań o finanse z KPO Draghi sklecił większość od prawicy po lewicę. Jedynym liczącym się ugrupowaniem, które odrzuciło zaproszenie do współpracy, była kierowana przez Giorgię Meloni formacja, która zwróciła tym samym na siebie uwagę mediów, a rosnąca popularność liderki przełożyła się na sondażowe skoki Braci Włochów. I tak do 3-proc. poparcia, które FdI utrzymywało przez miesiące, szybko trzeba było dopisać zero, a sama partia dynamicznie parła do władzy, obiecując alternatywę dla elit politycznych rządzących w Rzymie.
Światowe portale niemal od razu wychwyciły, że polityczne korzenie Braci Włochów sięgały Włoskiego Ruchu Socjalnego, partii założonej przez dawnych faszystów związanych z włoskim dyktatorem Benito Mussolinim. FdI zaczerpnęło logo od dawnej kontynuatorki włoskiego faszyzmu, a sama Meloni miała w młodości pozytywnie wypowiadać się o hitlerowskim sojuszniku. Polityczka wywalczyła jednak swoje miejsce na scenie, stając się równorzędną partnerką dla takich wyjadaczy, jak Silvio Berlusconi czy Matteo Salvini, którzy od lat trzęśli włoską polityką.
POSŁUCHAJ TEŻ: PODCAST O ZAGRANICY. KIM JEST GIORGIA MELONI? >>>
Zwraca na to uwagę również dr hab. Maria Wincławska. - Miejsce i rola partii skrajnych, populistycznych czy antydemokratycznych jest różna, a - co więcej - zakres wprowadzanych przez nie zmian, gdy obejmują rządy, także jest inny - mówi. I dodaje:
- Część z nich wprowadza daleko idące zmiany, niszcząc fundamenty państwa demokratycznego, jak uzależnienie mediów od rządu przez Orbana czy ubezwłasnowolnienie Trybunału Konstytucyjnego w Polsce przez Jarosława Kaczyńskiego, gdy inne prowadzą politykę mieszczącą się w kanonach demokracji, jak na przykład premier Giorgia Meloni we Włoszech, która przed objęciem władzy postrzegana była przez wiele środowisk jako przedstawicielka nurtu postfaszystowskiego.dr hab. Maria Wincławska, UMK w Toruniu
Minione lata pokazały jednak, że tendencje populistyczne mogą przygasnąć, kiedy zderzą się z dobrze funkcjonującymi mechanizmami państwa oraz wysoką świadomością społeczną. - O ile w przypadku USA czy Wielkiej Brytanii demokratyczne instytucje zadziały w godzinie próby, o tyle w Polsce czy na Węgrzech władza sądownicza nie tylko przegrała z władzą wykonawczą, a raczej stała się jej łupem - komentuje doktor Bartosz Rydliński.
Demokratyczna rezygnacja z demokracji
"Alternatywa dla Niemiec to wyzwanie systemowe, zagrożenie dla konstytucyjnego porządku" - stwierdzili wiosną 2023 r., po posiedzeniu zarządu, liderzy centroprawicowej koalicji CDU/CSU, macierzystego ugrupowania byłej kanclerz. Niemieccy chadecy po przegranych wyborach w 2021 roku bardzo szybko wrócili na czoło sondaży. Partia Angeli Merkel potrafiła odbudować się bez Angeli Merkel, korzystając ze słabości politycznej trójpartyjnego gabinetu kanclerza Olafa Scholza. Koalicyjne przepychanki między socjaldemokratami, liberałami i zielonymi doprowadziły do wyjątkowej niepopularności rządu, który w 2023 r. źle oceniało aż 79 proc. badanych (sondaż pracowni Infratest dimap dla ARD z początku czerwca). Efektem ubocznym słabości władz był nie tylko wzrost poparcia dla największej partii opozycyjnej, ale przede wszystkim dynamiczna zmiana popularności Alternatywy dla Niemiec, partii pozycjonującej się w kontrze zarówno do rządu Scholza, jak i opozycyjnej centroprawicy.
"Przyczyn powodzenia AfD należy upatrywać w niezadowoleniu wyborców z obecnych władz oraz w nałożeniu się na siebie skutków wojny na Ukrainie z kryzysami inflacyjnym, klimatycznym i migracyjnym" - pisze w swoim opracowaniu dla Ośrodka Studiów Wschodnich Kamil Frymark, analityk OSW i ekspert od spraw Niemiec.
Kiedy w 2019 roku w graniczącym z Polską mieście Goerlitz odbywały się wybory samorządowe, ogólnokrajowe media z wypiekami na twarzy śledziły walkę o fotel burmistrza. Niespełna 37-letni wówczas komisarz policji Sebastian Wippel zajął pierwsze miejsce, notując 36 proc. poparcia. Goerlitz miało szansę stać się pierwszym niemieckim miastem, w którym władzę obejmie polityk wyraźnie radykalizującej się Alternatywy dla Niemiec. Wizja burmistrza z AfD zmotywowała całą scenę polityczną do udzielenia poparcia kandydatowi centroprawicowej CDU, który wybory ostatecznie wygrał.
Alternatywa dla Niemiec powstała kilka lat wcześniej - w 2013 roku - jako konserwatywna partia sprzeciwu wobec unijnej polityki fiskalnej. Chciała reprezentować tych, którzy wcześniej głosowali na partię Angeli Merkel, ale na przestrzeni lat zniechęcili się do niemieckiej kanclerz i jej sposobu uprawiania polityki. Bardzo szybko okazało się jednak, że szeregi AfD zasilają polityczni radykałowie. Chociaż przez lata udawało się utrzymywać ich w ryzach, to partia wyraźnie skręciła w prawo, odwołując się do "chrześcijańskich korzeni", sprzeciwiając się migracji, broniąc "naturalnego porządku" świata przy jednoczesnym sprzeciwie wobec Unii Europejskiej oraz umiarkowanej sympatii do władz na Kremlu.
Podczas kampanii wyborczej przed elekcją do niemieckiego parlamentu jesienią 2017 roku jeden z założycieli AfD Alexander Gauland stwierdził nawet, że Niemcy "mają prawo być dumni z dokonań niemieckich żołnierzy w dwóch wojnach światowych", a celem Alternatywy jest "odzyskanie niemieckiej tożsamości". Inni politycy tej partii dość niejednoznacznie wypowiadali się na temat granic Republiki Federalnej, co budziło pytania o akceptację powojennej linii granicznej na Odrze i Nysie. Do worka kontrowersji można też dorzucić klimatyczny denializm (liderzy AfD uważają, że zmiany klimatyczne nie są naukowo udowodnione) czy przekonanie, że wobec uchodźców można użyć broni palnej (za tę wypowiedź jednej z europosłanek przedstawiciele AfD zostali wykluczeni z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w Parlamencie Europejskim).
Kropkę nad i postawił z kolei Federalny Urząd Ochrony Konstytucji, który stwierdził, że jedną trzecią członków AfD można zaklasyfikować jako przedstawicieli "prawicowego ekstremizmu". Cywilny kontrwywiad uznał również, że wzrasta tendencja i przyzwolenie na użycie przemocy w życiu politycznym. - Największym zagrożeniem dla demokracji i bezpieczeństwa jest prawicowy ekstremizm. Rośnie zagrożenie ze strony ludzi, którzy są gotowi na użycie przemocy do osiągnięcia swoich celów - powiedział w czerwcu 2023 r. Thomas Haldenwang, prezes Niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji podczas prezentacji corocznego raportu z pracy tej instytucji.
Mimo że partia została określona mianem "podejrzanego przypadku", to od kilku tygodni notuje poparcie przekraczające 20 proc. wskazań, zajmując drugie miejsce w badaniach opinii publicznej. Przełom czerwca i lipca 2023 r. okazał się dla AfD wyjątkowo łaskawy, przynosząc polityczne sukcesy na stanowiskach wykonawczych - kandydaci partii objęli fotele starosty i burmistrza w dwóch samorządach na wschodzie Niemiec. To pierwsze tak wysokie pozycje pochodzące z bezpośredniego wyboru, które udało się wywalczyć przedstawicielom niemieckiej skrajnej prawicy.
O ile Viktor Orbán, Aleksander Vučić czy Recep Tayyip Erdogan są populistycznymi przywódcami, którzy od lat sprawują władzę w swoich państwach, o tyle żaden z nich nie uciekał się do przemocy fizycznej w celu osiągnięcia politycznych korzyści. Umiejętnie wykorzystali istniejące systemowe luki, żeby później dostosować je do własnych potrzeb, niejednokrotnie gromadząc większą władzę niż ich poprzednicy.
- Rządy silnej ręki są możliwe i - co więcej - politycy ci wygrywają kolejne wybory - mówi dr hab. Maria Wincławska, zwracając jednocześnie uwagę na wykorzystywanie przez współczesnych autokratów instytucji im podległych do osiągnięcia wyborczego sukcesu. - Mówimy zatem, że wybory nie są równe, to nie są one fałszowane, a wymienieni przywódcy cieszą się autentyczną popularnością wśród wyborców - komentuje politolożka.
W podobnym tonie przez kilka lat politykę Słowacji kształtowała Partia Ludowa Nasza Słowacja (L'SNS). Grupa politycznych ekstremistów oraz fanów księdza Josefa Tiso, faszystowskiego dyktatora Słowacji z okresu wojennego, przejęła marginalną Partię Przyjaciół Wina. Chociaż brzmi to groteskowo, skrajnie prawicowi działacze obeszli dzięki temu prawo, zmieniając jedynie statut zarejestrowanego ugrupowania, ponieważ napotkali opory sądowe przed założeniem nowej formacji jako "godzącej w demokratyczny porządek państwowy". L'SNS szybko zyskała na popularności, głosząc szereg radykalnych haseł oraz dopuszczając się ataków na mniejszość romską, która według ostatnich oficjalnych danych z ubiegłego roku może liczyć nawet 150 tysięcy osób w zaledwie 5-milionowej Słowacji. Dochodziło również do fizycznych aktów przemocy. Partia nadal celebruje datę powstania faszystowskiej Słowacji, a jej działacze nie stronią od wkładania brunatnych mundurów. W kwietniu 2022 roku lider partii Marian Kotleba usłyszał wyrok "promowania idei podważającej podstawowe prawa i wolności w Republice Słowackiej". Dopiero interwencja sądu i wywołane nią polityczne przepychanki w partii doprowadziły do spadku poparcia, chociaż L'SNS z wynikiem 8 proc. dwukrotnie przekraczała próg w wyborach parlamentarnych w 2016 i 2020 roku. Dopiero w 2023 r. poparcie dla niej w wyborach do Rady Narodowej było tak niskie, że jej przedstawiciele nie uzyskali żadnego mandatu.
Powrót do "normalności"
AfD, L'SNS, Orbán czy Vučić przystępują do demokratycznych wyborów, podkreślając, jak bardzo ową demokracją pogardzają i jak bardzo "demokracja nie działa". Paradoksalnie więc sięgają po poselskie i samorządowe mandaty w sposób demokratyczny, obiecując "głęboką korektę" systemu i "powrót do normalności". Nierzadko owa "normalność" rozumiana jest opacznie, szczególnie kiedy na jaw wychodzą informacje o bezpośrednich powiązaniach europejskich radykałów z Rosją.
Nikogo nie trzeba przekonywać, że stosunek władz w Budapeszcie do Kremla jest wyjątkowo ciepły. Amerykański magazyn "Foreign Policy" pozwolił sobie nawet na określenie premiera Węgier mianem "konia trojańskiego wewnątrz Unii Europejskiej". Politykę Władimira Putina pośrednio legitymizowali również politycy AfD, nie tylko spotykając się z rosyjskimi decydentami w Moskwie w przeszłości, ale również podróżując na zajęty Krym czy planując wyjazd do okupowanego przez Rosję Donbasu. W przeszłości umowę o współpracy z putinowską Jedną Rosją podpisała austriacka Partia Wolności, a media donosiły o zadłużeniu Frontu Narodowego Marine Le Pen ze względu na zaciągnięte w Rosji pożyczki na francuską kampanię wyborczą.
Za rosyjskim wsparciem dla sił radykalnych stały oczywiste interesy Kremla. Partie jawnie podważające konieczność europejskiej współpracy miały doprowadzić do erozji Unii Europejskiej, osłabić instytucje demokratyczne i rozbudzić podziały społeczne w państwach zachodnich. Skrajna prawica wielokrotnie stawiała Rosję za wzór "ochrony normalności", rozumianej jako sprzeciw wobec liberalizmu obyczajowego połączony z rządami silnej ręki oraz mającą wynikać z tego polityczną stabilnością.
CZYTAJ TAKŻE: MIĘDZY ŚCIANĄ A PUTINEM. PO CO KREMLOWI RADYKAŁOWIE >>>
Jak obecnie wygląda rosyjska normalność, przekonujemy się każdego dnia, czytając o zbrodniach popełnianych przez Rosjan w Ukrainie czy obserwując dalsze łamanie praw człowieka względem opozycjonistów.
Szukając nadziei w narracji
- Jeśli społeczeństwo będzie apatyczne i wycofane z przestrzeni publicznej, rządzący będą mogli mniej lub bardziej ograniczać demokratyczne instytucje - uważa dr hab. Maria Wincławska.
Jednocześnie na horyzoncie jawi się szereg sondaży, które pokazują dalsze osłabianie tendencji demokratycznych w Europie. Wystarczy przywołać badanie Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii z sierpnia 2022 r., w którym 58 proc. Ukraińców wskazało, że kraj w warunkach wojny powinien opierać się na rządach "silnej ręki". I o ile sytuacja ta może znaleźć uzasadnienie w warunkach, w których znalazła się Ukraina po rosyjskiej napaści, o tyle przywołany wcześniej sondaż Else-Frenkel-Brunswik-Institut czy szereg badań przeprowadzonych przez Fundację Fryderyka Eberta (FES) zapalają już żółtą lampkę.
Według opublikowanego jesienią2022 r. raportu FES "Tożsamość, partyjność, polaryzacja" część respondentów otwarcie wskazała, że byłaby w stanie "przehandlować" niektóre wartości demokratyczne, jeśli w zamian mogłaby otrzymać realizację ważnego dla siebie postulatu. Badanie przeprowadzono na próbie 10 tysięcy osób mieszkających w Hiszpanii, Niemczech, Polsce, Serbii, Estonii i Szwecji. I chociaż zdecydowana większość badanych, bo ponad 75 proc., uważa, że demokracja jest dobrym systemem politycznym oraz deklaruje zrozumienie samego pojęcia, to gotowa jest poświęcić część demokratycznych wartości.
Przywołując przykład Polski z powyższego badania, zakaz działania dla zagranicznych fundacji nie budzi takiego społecznego sprzeciwu, jak chociażby próba nieuzasadnionego ścigania przez władzę niezależnych dziennikarzy. Z kolei dane CBOS z 2021 roku i z 2024 r. pokazały, że wyborcy Konfederacji w zdecydowanie większym stopniu niż elektoraty innych partii zgodzili się ze stwierdzeniem "rządy niedemokratyczne mogą być bardziej pożądane niż demokratyczne" (w 2021 r. uznał tak niemal co drugi wyborca Konfederacji, bo aż 47 proc. ankietowanych; w 2024 r. - 41 proc.).
- W polityce ważne są nie tylko działania, ale także opowieści, narracje, które wokół tych działań są tworzone - podsumowuje dr hab. Maria Wincławska. Z kolei dr Bartosz Rydliński dodaje:
- Najwyższa pora, by polityczki i politycy głównego nurtu nie bali się dyskutować o tym, że esencją demokracji jest konflikt. Głos na demokratyczną lewicę czy prawicę powinien się wiązać z inną polityką. Pora, by demokracja kojarzyła się z namiętnością poezji a nie przewidywalnością prozy.dr Bartosz Rydliński, UKSW
Demokracja nie jest jednak bezzębna, co pokazały wybory parlamentarne w Hiszpanii w lipcu 2023 r. Chociaż nagłówki gazet od tygodni alarmowały, że po 50 latach do władzy może wrócić skrajna prawica w postaci partii VOX, to jej rola osłabła, a sam klub poselski tego ugrupowania wyborcy uszczuplili o jedną trzecią. Pierwsze komentarze wskazywały na niezrozumienie owego ludu, do którego populiści tak często się odwołują. Problem migracji, poruszany przez VOX, nie budził takiego zainteresowania wyborców, jak kwestie gospodarcze i zdrowotne. Mimo wszystko partia, której liderzy niejednokrotnie odwoływali się do dwudziestowiecznej dyktatury generała Francisco Franco, nadal może liczyć na dwucyfrowy wynik wyborczy, głosząc radykalne hasła.
Chociaż wolność słowa, pluralizm polityczny, trójpodział władzy czy równość wobec prawa brzmią jak hasła wyjęte z nieco zakurzonego podręcznika, to ich ograniczenie realnie wpływa na codzienne funkcjonowanie każdego obywatela, czego naocznymi świadkami są obywatele Rosji i Białorusi, a częściowo także Węgier czy Serbii, bo właśnie tam prawa mniejszości, niezależność sądownictwa czy możliwość wyboru swoich przedstawicieli są iluzoryczne.
- Obserwujemy uwiąd wielu demokratycznych standardów, bez względu czy mówimy o młodych, czy doświadczonych demokracjach - mówi dr Bartosz Rydliński. - Trump, Johnson, Kaczyński, a w szczególności Orbán potrafili udowodnić, że trójpodział władzy, pluralizm, a nawet uczciwość wyborów mogą zostać podważone w demokratycznym państwie - dodaje szef Centrum im. Daszyńskiego.
Starsze pokolenia doskonale pamiętają czasy, w których wybory były farsą, gazety sączyły niezrozumiałą nowomowę realnego socjalizmu, a publiczne wygłaszanie własnych opinii było co najmniej niewskazane. Z drugiej zaś strony mamy tych, którzy do urn wyborczych udadzą się po raz pierwszy, a rok ich urodzenia (2005) to symboliczna data początku podziału polskiej sceny politycznej między PiS i PO. Tym samym odwołania do afery Rywina, rządów Jerzego Buzka czy prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego są wydarzeniami tak samo historycznymi, jak bitwa pod Grunwaldem. Najmłodsi wyborcy nie pamiętają świata sprzed podziału Polski na dwa polityczne obozy. Chociaż jedni i drudzy demokrację pojmują inaczej, to są komplementarnym jej elementem. Starsi nierzadko patrzą na system demokratyczny jako na historyczną konieczność, o którą walczyły całe pokolenia, młodzi zaś traktują demokrację jako element codzienności, tak oczywisty, że wręcz zbędne jest rozczulanie się nad jej stanem. Kwestią otwartą pozostaje zaś zadbanie o demokratyczne instytucje tak, aby żadna partia i żaden populistyczny przywódca nie był w stanie zachwiać fundamentem, na którym oparto współczesną Europę.
Paradoksem byłoby zabicie demokracji poprzez oddanie głosu na partie demokracji przeciwne. Ale nie byłby to pierwszy raz w europejskiej historii.
Artykuł po raz pierwszy został opublikowany 25 lipca 2023 r. Został zaktualizowany o najnowsze dane.
Autorka/Autor: Cezary Paprzycki
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Dursun Aydemir/Anadolu Agency/Getty Images