Ponad pół wieku temu, podczas kryzysu kubańskiego, było znacznie bliżej końca ludzkości niż dotychczas przypuszczano. Pojawiły się informacje, według których kilkanaście amerykańskich rakiet z głowicami jądrowymi było o krok od odpalenia. Świat uratowali żołnierze je obsługujący, którzy postanowili zignorować prawidłowo wydany im rozkaz atomowego uderzenia na Chiny i ZSRR.
Kryzys kubański jest uznawany za jeden z kilku momentów, kiedy zimna wojna była bliska przerodzenia się w III wojnę światową. USA i ZSRR znalazły się na progu zaatakowania się nawzajem z powodu radzieckiego pomysłu umieszczenia rakiet średniego zasięgu z głowicami jądrowymi na Kubie. Miało to niwelować przewagę strategiczną Amerykanów, którzy mieli znaczną część ZSRR w zasięgu swoich pocisków rozmieszczonych w Europie.
Historia trwającego niecałe dwa tygodnie kryzysu jest dobrze znana. Teraz na jaw wychodzi jednak historia uprzednio nieznanego incydentu, który był znacznie groźniejszy niż przepychanki flot USA i ZSRR na wodach okalających Kubę. Gdyby marynarzom nie wytrzymały nerwy i ostrzelaliby się nawzajem, to politycy mieliby jeszcze możliwość zatrzymania eskalacji konfliktu w wojnę światową.
Gdyby jednak grupa amerykańskich żołnierzy na Okinawie nie wykazała się zimną krwią, to na wszelkie rozmowy polityków byłoby za późno. Na miasta w ZSRR, Chinach, Korei i Wietnamie bez ostrzeżenia spadłyby 32 głowice termojądrowe.
Pół wieku tajemnicy
Przez 53 lata śmiertelnie groźny incydent pozostawał tajny. Dopiero niedawno jeden z uczestniczących w nim żołnierzy, John Bordne, miał otrzymać od USAF (lotnictwo wojskowe USA) pozwolenie na opowiedzenie swojej historii. Jego relację opublikowała japońska agencja prasowa Kyodo i Bulletin of the Atomic Scientists, periodyk poświęcony między innymi bezpieczeństwu broni jądrowej, którego redakcja pilnuje tak zwanego "zegara zagłady" mającego wskazywać jak blisko samozniszczenia jest ludzkość.
Historia Bordne'a nie ma oparcia w jawnych dokumentach wojskowych. Pomimo tego, że wojsko pozwoliło mu mówić, to prośby o odtajnienie materiałów związanych z incydentem mają być rozważane przez Pentagon już od kilku lat. Na razie bez efektu. Rozmawiający z weteranem dziennikarze są jednak przekonani, że mówi prawdę a jego relacja jest spójna oraz prawdopodobna.
Rakiety ukryte na Okinawie
Narracja Bordne'a zaczyna się późnym wieczorem 28 października, w dniu, w którym prezydent John F. Kennedy i pierwszy sekretarz Nikita Chruszczow ogłosili światu, że udało im się osiągnąć porozumienie. Świat odetchnął z ulgą i kryzys kubański formalnie się zakończył. Wojska mocarstw były jednak jeszcze dalekie od opuszczenia gardy. Siły strategiczne USA ciągle znajdowały się w stanie alarmowym DEFCON2, który oznaczał, że ryzyko wojny jądrowej jest bardzo poważne i musi być utrzymywana gotowość do natychmiastowego ataku.
Dla Bordne'a oznaczało to poważny stres i napięcie. Służył bowiem w 498. Grupie Rakiet Taktycznych na japońskiej wyspie Okinawa. Jego jednostka dysponowała 32 gotowymi do startu pociskami MACE-B, które przenosiły głowice termojądrowe Mark 28 o mocy 1,1 megatony, czyli około 70 razy większej niż bomby zrzuconej na Hiroszimę. Rakiety miały zasięg niemal trzech tysięcy kilometrów i mogły sięgnąć znacznej części wschodniej Azji, w tym szeregu ważnych radzieckich baz w okolicy Władywostoku i na wyspie Sachalin. Istnienie wyrzutni z rakietami MACE-B na Okinawie było utrzymywane przez wojsko USA w tajemnicy.
O północy 28 października Borne i sześciu jego kolegów rozpoczęli zmianę w podziemnym centrum kontroli, które odpowiadało za cztery pociski. Jego dowódcą był kapitan William Bassett. Niemal za ścianą znajdowało się bliźniacze stanowisko dowodzenia odpowiadające za cztery kolejne rakiety. Na wyspie znajdowały się jeszcze trzy identyczne kompleksy, każdy z ośmioma pociskami ukrytymi w dużych żelbetowych hangarach zbudowanych tak, aby ochroniły je przed skutkami bliskiej eksplozji głowicy termojądrowej.
To miała być rutynowa zmiana
Pierwsza połowa zmiany upłynęła tak jak zawsze, rutynowo. Nie działo się nic specjalnego. Po czterech godzinach monotonii nadszedł moment urozmaicenia, gdy trzeba było odebrać rutynowy komunikat z centrum dowodzenia odpowiadającego za wszystkie rakiety na Okinawie. Zawierał informacje do synchronizacji zegarów i prognozę pogody. Na jego końcu przesyłano serię cyfr, które obsada centrum dowodzenia musiała porównać z tymi zapisanymi w ich książce kodowej. Jeśli cyfry się zgadzały, to oznaczało, że zaraz zostanie nadesłana informacja specjalna.
Praktycznie zawsze cyfry się nie zgadzały. Rzadkimi wyjątkami były ćwiczenia, ale po podniesieniu stanu gotowości na DEFCON 2 wszystkie odwołano. Jednak ku wielkiemu zaskoczeniu obsady centrum kontroli, tym razem nadesłane cyfry się zgadzały z tymi w książce kodów. Zaczęli więc nasłuchiwać następnej transmisji. Chwilę później nadesłana została kolejna seria cyfr, która ku jeszcze większemu zdumieniu żołnierzy również pasowała. Stało się to pierwszy raz w historii jednostki. Podczas żadnych ćwiczeń nawet nie ryzykowano zajścia tak daleko w procesie autoryzacji.
Druga zgoda oznaczała, że kapitan Bassett ma otworzyć specjalną skrytkę, w której znajduje się pasek papieru z ostatnim zestawem cyfr. Gdyby te zgadzały się z kolejnymi nadesłanymi z centrum dowodzenia, oznaczało to rozkaz ataku. Poddenerwowana obsada centrum kontroli z napięciem odebrała ostatnią serię cyfr. Sytuacja stała się śmiertelnie poważna, gdy kapitan oznajmił, że te również pasują. Oznaczało to rozkaz odpalenia rakiet.
Wątpliwości, które uratowały ludzkość
Pomimo otrzymania jasnego rozkazu odpalenia rakiet kapitan Bassett miał się wahać. Jego wątpliwości prawdopodobnie uratowały ludzkość przed zagładą. Oficer nie mógł zrozumieć, dlaczego wydano rozkaz do ataku bez uprzedniego podniesienia poziomu gotowości na DEFCON 1. Według ogólnych zasad dopiero wówczas można było się spodziewać instrukcji odpalenia rakiet. - To bardzo dziwna sytuacja. Musimy być ostrożni. To może dziać się naprawdę, albo to największa wpadka, jakiej doświadczymy w naszym życiu - miał stwierdzić kapitan Basset.
Oficer kazał sześciu swoim podwładnym rozpocząć ostatnie testy rakiet przed odpaleniem a sam zaczął obdzwaniać pozostałych dowódców w centrach kontroli. Tak się złożyło, że był najwyższy stopniem pomiędzy nimi, co uprawniało go do objęcia dowodzenia. Ustalił, że serię trzech pasujących kodów otrzymali wszyscy. Wszyscy mieli też wątpliwości i wahali się, czy powinni odpalić swoje rakiety. Niepewność pogłębiła się, gdy Bassett sprawdził listę celów, które wyznaczała mu ostatnia seria cyfr. Okazało się, że trzy spośród czterech rakiet ma odpalić na obiekty poza ZSRR. Wydawało się to zupełnie nieracjonalne biorąc pod uwagę to, że USA znajdowały się na krawędzi wojny tylko z Układem Warszawskim, a nie Chinami czy Koreą.
Bassett i inni oficerowie rozważali, czy może sygnał o przejściu na DEFCON 1 został zagłuszony przez wroga, albo nie było czasu go wysyłać, bo właśnie państwa komunistyczne przeprowadziły zaskakujący atak jądrowy. Wszystko to nie miało jednak większego sensu, bo znajdująca się blisko baz radzieckich Okinawa powinna być jednym z pierwszych miejsc, gdzie spadną rakiety. Na zewnątrz panował tymczasem niczym niezmącony spokój.
Powstrzymać start za wszelką cenę
Bassett miał być coraz bardziej przekonany, że musiało dojść do jakiejś poważnej pomyłki. Swoim ludziom kazał kontynuować przygotowania do odpalenia. Zakazał jednak otwierać ciężkich betonowych wrót do hangarów z rakietami przeznaczonymi dla celów poza ZSRR. Sam zadzwonił tymczasem do dowództwa. Pełniący tam służbę pewien major (Borne nie ujawnił jego nazwiska) miał brzmieć zaskakująco spokojnie jak na kogoś, kto właśnie wydał rozkaz wszczęcia wojny jądrowej. Bassett nie chciał jednak od razu wprost sugerować, że coś jest nie tak. Powiedział więc, że transmisja została zniekształcona i poprosił o wysłanie jej ponownie.
Żołnierze w centrum kontroli liczyli, że ktoś tam wyżej wysyłając komunikat ponownie, zorientuje się we wcześniejszej pomyłce i wyśle te „dobre” cyfry, czyli niepasujące i nie zawierające rozkazu startu. Zawiedli się jednak. Ku ich wielkiemu zaskoczeniu trzy serie cyfr ponownie pasowały. Wszystko było zgodnie z regulaminem. Dowództwo po raz kolejny kazało im odpalić rakiety.
Pomimo wyraźnego powtórzenia rozkazu Bassett był przekonany, że to musi być jakiś błąd. W pewnym momencie miał jednak odebrać telefon z innego stanowiska startowego: dowódca jednego z dwóch centrów kontroli nakazał swoim ludziom odpalać rakiety, ignorując wątpliwości Bassetta. Kapitan rozkazał swojemu rozmówcy uzbroić dwóch ludzi i wysłać ich do stanowiska za ścianą, gdzie mieli sterroryzować obsługę i zapobiec startowi. W razie czego mieli strzelać. Nie wiadomo co się stało w podziemnym centrum kontroli, ale rakiety nie wystartowały.
Skończyło się równie nagle, jak się zaczęło
Wszystko to działo cię w ciągu kilku minut po otrzymaniu pierwszego rozkazu odpalenia. Po tym krótkim czasie pełnym skrajnego stresu i analizowania sytuacji Bassett oraz jego ludzie mieli dojść do wniosku, że to musi być pomyłka. Wydanie rozkazu odpalenia rakiet z głowicami termojądrowymi, prawdopodobnie najważniejszego i zarazem ostatniego w życiu obsady centrum dowodzenia, nie mogło mieć miejsca bez najwyższego stopnia alarmu i w formie rutynowej transmisji zawierającej informację o pogodzie oraz czasie.
Kapitan zadzwonił więc po raz kolejny do podejrzanie spokojnego przełożonego i tym razem wprost zażądał, aby ten albo podniósł stan alarmu do DEFCON1, albo odwołał rozkaz startu rakiet. Postawienie sprawy w ten sposób miało odnieść spodziewany efekt. Major gwałtownie spoważniał i zestresował się. Natychmiast się rozłączył i już po chwili nadał serie cyfr zawierających rozkaz odwołania startu. Ludzkość cofnęła się znad krawędzi zagłady tak samo nagle, jak się nad nią znalazła.
Po wyłączeniu systemów startowych Bassett powiedział podległym sobie żołnierzom, że nigdy i pod żadnym pozorem mają absolutnie nikomu nie mówić o tym co przeżyli. O całym incydencie mieli najlepiej zapomnieć. Najpierw czekały ich jednak serie przesłuchań przez wojskowych śledczych. Po trwającym kilka tygodni dochodzeniu odbył się krótki sąd wojskowy nad majorem, który pomylił się i dwukrotnie wysłał rozkaz startu rakiet. Oficer został zdegradowany i zmuszony do odejścia na emeryturę.
Bordne nie wie, czy coś więcej działo się w tej sprawie. On nigdy więcej już o niej nie słyszał. Wszystkie informacje na temat incydentu ciągle są niejawne. Zdołał jedynie ustalić, że kapitan Bassett, który najprawdopodobniej zapobiegł przypadkowemu rozpętaniu globalnej wojny termojądrowej, zmarł w 2011 roku. Nigdy nie został oficjalnie nagrodzony za swoją postawę.
Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF