Gotowość wysłania polskich F-16 do wsparcia operacji przeciw dżihadystom to w sposób oczywisty próba zbicia kapitału politycznego. Militarnie udział Polski w koalicji nie zmieni praktycznie nic. Największą korzyść odniesie polskie wojsko, które będzie miało unikalną okazję do treningu, bowiem w takiej operacji jeszcze nie brało udziału.
Szczegóły proponowanego zaangażowania się polskiego wojska w syryjską wojnę domową nie są jasne. Nie wiadomo, kiedy F-16 miałyby polecieć na Bliski Wschód i kiedy w ogóle zostanie podjęta ostateczna decyzja.
Wyjazd na wojnę, ale nie do walki
Pomysł wysłania polskich żołnierzy do działań przeciw tak zwanemu Państwu Islamskiemu pojawił się publicznie w ubiegłym tygodniu. Mówili o tym ogólnie najpierw Antoni Macierewicz po spotkaniu ministrów obrony NATO, a później prezydent Andrzej Duda na konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Więcej szczegółów przedstawił dopiero w tym tygodniu szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch w programie "Jeden na Jeden" w TVN24.
- Pan prezydent potwierdził nasze zaangażowanie jako wyraz solidarności sojuszniczej - tłumaczył Soloch wypowiedź prezydenta. Zapewnił przy tym, że "nie będzie to miało charakteru uczestnictwa w walkach". - Została zgłoszona gotowość uczestnictwa F-16 w rotacyjnych misjach patrolowych, rozpoznawczych - mówił. Później doprecyzował, że chodzi o cztery maszyny.
Twierdzenie Solocha, że polscy piloci "nie będą brali udziału w walkach" jest wybiegiem retorycznym, mającym na celu uspokoić opinię publiczną. Podobne twierdzenia wygłasza wielu zachodnich polityków, przekonując, że wcale nie wysyłają żołnierzy na wojnę. W rzeczywistości jednak to robią.
Ryzyko zawsze jest
Polskim pilotom, o ile rzeczywiście zostaną wysłani nad Syrię, nie będzie grozić wielkie niebezpieczeństwo, bo dżihadyści nie dysponują obroną przeciwlotniczą. Jedynym realnym zagrożeniem są Rosjanie i ich rakiety S-400 oraz myśliwce, które rozmieścili na swoim lotnisku w Latakii. Prawdopodobieństwo ich użycia przeciw samolotom państw NATO, nie licząc Turcji, jest jednak znikome.
Nie oznacza to jednak, że dla polskich F-16 i ich pilotów będą to wakacje. Ryzyko będzie znacznie większe, niż gdyby zostali w Polsce czy polecieli na ćwiczenia za granicą. Nie można całkowicie wykluczyć możliwości dojścia do incydentu w powietrzu. Rosjanie i koalicja pod przewodnictwem USA nie koordynują swoich działań na bieżąco. Co więcej, po zestrzeleniu rosyjskiego bombowca Su-24 przez Turcję, atmosfera nad Syrią jest napięta.
Nigdy nie można również wykluczyć ewentualnej awarii samolotu, która może skończyć się skokiem ze spadochronem nad wrogim terytorium. Dżihadyści już raz pokazali, jak postępują ze schwytanymi lotnikami, gdy skatowali i spalili żywcem jordańskiego pilota F-16. Prawdopodobnie miał wielkiego pecha i padł ofiarą awarii swojej maszyny, choć szczegóły incydentu nie są znane.
Praktyka współpracy w powietrzu
Za cenę tego podwyższonego ryzyka polskie lotnictwo będzie miało szansę zdobyć unikalne doświadczenie. Do tej pory nie wysyłaliśmy jeszcze samolotów w strefę działań bojowych. W Afganistanie i Iraku wykorzystywaliśmy jedynie śmigłowce. Misja nad Syrią byłaby pierwszym bojowym użyciem polskich F-16 i w ogóle samolotów wojska III RP.
Choć według zapowiedzi władz polscy lotnicy nie będą niszczyć i zabijać przy pomocy bomb, to i tak znajdą się w strefie, gdzie toczy się wojna. Będą musieli funkcjonować w ramach rozległej międzynarodowej koalicji. Doświadczenia z działania w takim środowisku będą bezcenne. W przypadku teoretycznej wojny w Europie polscy lotnicy też będą musieli funkcjonować ramię w ramię z całą mozaiką wojsk NATO. Można to ćwiczyć do znudzenia na manewrach, ale nic nie zastąpi praktyki w zakresie wspólnego działania nad wrogim terytorium.
Przemiana F-16 w samolot szpiegowski
Polacy będą też mieli okazję do wykorzystania zasobników rozpoznawczych Goodrich DB-110. To urządzenia, które wywodzą się ze sprzętu instalowanego na amerykańskich samolotach szpiegowskich U-2. Na potrzeby mniej wyspecjalizowanych maszyn umieszczono je w zasobniku przypominającym podwieszany zbiornik na paliwo.
DB-110 przy pomocy kamery noktowizyjnej i termowizyjnej może obserwować teren po bokach samolotu na odległości kilkudziesięciu kilometrów (według informacji oficjalnych maksymalnie 72 km). Zarejestrowany obraz może zostać zapisany w pamięci albo od razu przesłany do stacji naziemnej, gdzie jest analizowany.
Zasobnik rozpoznawczy jest bardzo przydatnym urządzeniem, przy pomocy którego można obserwować wroga ze względnie bezpiecznej odległości albo podczas pokoju przez granicę. Na przykład rosyjskie bazy w Obwodzie Kaliningradzkim znad Mazur czy Bałtyku.
Polskie wojsko posiada siedem zasobników DB-110 oraz dwie stacje naziemne, które trafiły na wyposażenie 32. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Łasku. Jest więc bardzo prawdopodobne, że to właśnie ze składu tej jednostki zostanie wydzielony syryjski kontyngent. Jego bazą w pobliżu Syrii najpewniej będzie tureckie lotnisko Incirlik, z którego korzysta już szereg państw NATO zaangażowanych w operację przeciw dżihadystom.
Pusty gest
Choć F-16 z zasobnikami DB-110 to najlepsze, co polskie lotnictwo może zaoferować w dziedzinie rozpoznania, to w praktyce nad Syrią nie będą dużo znaczyły. Amerykanie i państwa przewodzonej przez nie koalicji mają już bardzo dużo elektronicznych "oczu" skierowanych na dżihadystów. Od licznych dronów zwiadowczych krążących na Syrią bez przerwy, przez amerykańskie satelity szpiegowskie, duże samoloty rozpoznawcze rodzaju RC-135 Rivet Joint czy mniejsze maszyny wyposażone także w zasobniki DB-110.
Militarnie Amerykanie bez problemu poradziliby sobie bez pomocy polskich F-16. Co więcej, swoje samoloty rozpoznawcze nad Syrię wysłali też już między innymi Brytyjczycy, Francuzi i Niemcy, choć piloci z Francji i Wielkiej Brytanii prowadzą również naloty.
Nie ma więc wątpliwości, że wysłanie polskich maszyn ma charakter czysto polityczny, czego nie ukrywają polskie władze. W wywiadzie dla radiowej Trójki szef BBN wprost stwierdził, że to "wyraz solidarności". - Tego samego oczekujemy w kwestiach wschodnich - zadeklarował Soloch.
Autor: Maciej Kucharczyk
Źródło zdjęcia głównego: Lockheed Martin | Tom Reynolds