Zderzenie "realizmów", czyli debata o Polsce w Europie

Którędy z Unią?

Maltańska "kłótnia o krzesło" za chwilę przycichnie i zapomnimy o zamieszaniu. Zapomną nawet Czesi, którzy reprezentowali nas przez kilkadziesiąt godzin w Europie. Ów "czeski film" w polskim wydaniu może wydawać się śmieszny i irytujący, ale dla polityki rzeczywistej nie ma większego znaczenia.

Dlatego odchodząc na chwilę od śledzenia około-maltańskiej zawieruchy, warto poważnie ocenić, co zmiana władzy w Polsce oznacza dla pozycji naszego kraju w Europie. To miejsce Polski w Europie określane będzie także poprzez, jak chcę to nazwać, zderzenie "realizmów".

Moim zdaniem, tak właśnie można ocenić centralne różnice w podejściu do polityki polskiej w Europie, jakie głoszą dwie wiodące partie w Sejmie: Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska. Być może w trakcie kolejnych czterech lat owe zderzenie "realizmów" zamieni się w ich zbliżenie. To byłby chyba najbardziej pożądany scenariusz, choć na razie mało prawdopodobny.

Dwa "realizmy" PO i PiS

Zwróćmy uwagę, że obie partie określają siebie jako "realistów". Obie definiują swoje spojrzenie na Europę poprzez odwołanie się do trzeźwego spojrzenia na wydarzenia wokół nas i obie skrajnie odmiennie, przynajmniej w warstwie werbalnej, opisują te same zjawiska.

Rządząca do przełomu października i listopada Platforma głosiła potrzebę włączenia się Polski w możliwie najwięcej inicjatyw europejskich oraz konieczność utrzymania ścisłych relacji z rdzeniem Unii Europejskiej, czyli Francją i Niemcami. Wbrew obiegowym opiniom, zwłaszcza prawicowych środowisk, taka polityka nie wynikała z uległości, ale z przekonania, że odizolowanie się od Berlina i Paryża sprawi, że kraje te będą prowadzić politykę odległą od naszych interesów i nie będą skłonne do wsłuchiwania się w potrzeby sąsiadów takich jak Polska.

Oczywiście, nie oznaczało to, że we wszystkich obszarach politycznych Polska miała zgodne interesy z Niemcami czy Francją. Według PO, naturalną sprawą są różnice między krajami, nawet ściśle współpracującymi, a sojusz strategiczny polega często na łagodzeniu różnic i zarządzaniu tymi różnicami, a nie na identyczności stanowisk. Podawano tu jako przykład partnerstwo Niemiec i Francji. Oba kraje są bardzo bliskim partnerami, ale zawsze dzielą je istotne różnice, które są tonowane przez przywódców obu krajów, niezależnie od ich pochodzenia politycznego.

Przy stole, albo w karcie dań

Politycy Platformy podawali jako udany przykład ścisłego sojuszu Polski z Niemcami, fakt, że Berlin opowiedział się stanowczo przeciwko Putinowi, a kanclerz Merkel odeszła od wieloletniego partnerstwa z Moskwą po agresji Rosji na Ukrainę. Podobnie zresztą, choć nie tak widowiskowo, od partnerstwa z Moskwą odszedł Paryż.

Równocześnie Platforma dbała o rozbudowę sojuszu z Waszyngtonem, ale w Ameryce widziano gwaranta bezpieczeństwa twardego, zaś w Unii gwarancję bezpieczeństwa gospodarczego. 
Szczególnie dosadnie platformerską wizję Europy zdefiniował Donald Tusk, który cztery lata temu w Sejmie powiedział, że Polska nie może pozostać na trwale poza euro-grupą i musi kiedyś przyjąć pieniądz europejski, ponieważ to właśnie wokół tej grupy powstania neo-Unia Europejska.

- Albo jest się przy stole, albo w karcie dań – mówił Tusk o potrzebie ścisłej koordynacji polskiej polityki z europejskim centrum. To zdanie to esencja "realizmu" według Platformy.

Dyktat niemiecki

Zupełnie odmiennie o relacjach Warszawa–Berlin czy Warszawa–Berlin– Paryż mówią Prawo i Sprawiedliwość oraz środowiska publicystów i intelektualistów prawicowych, którzy otwarcie wspierali i wspierają nowe władze oraz nowego prezydenta.

W ich opinii, Polska musi, aby być w pełni niezależna i samodzielna w polityce europejskiej, odciąć się do głównego "nurtu europejskiego", czyli sojuszu z Niemcami i Francją. Polska jest jeszcze zbyt słaba i dlatego w poprzedniej konstelacji musiała godzić się na decyzje obu wielkich państw, co określano już powszechnie mianem "dyktatu niemieckiego" lub "dyktatu Berlina i Paryża".

Realizm europejski według PiS, to zasada dystansu wobec centrum i równoczesne plany budowy czegoś na kształt sojuszu regionalnego między morzami Bałtyckim, Czarnym i Adriatykiem (neo-Międzymorze), który równoważyłby pozycję Niemiec i Francji oraz podnosił status Polski. Prawo i Sprawiedliwość, mówiąc o realizmie, nie tylko jest przeciwne wprowadzeniu w Polsce euro-pieniądza, ale często kwestionuje wręcz sens istnienia euro jako takiego.

"Realizm" nakazuje też, zdaniem PiS, stawiać przede wszystkim na sojusz z Ameryką, a dopiero w drugiej odsłonie na UE. Różnice w stanowisku z Niemcami i Francją czy Unią w ogóle należy podkreślać, po to, by łatwiej przeforsować swoje interesy. PiS uważa, że wcale nie musi to oznaczać izolacji Polski.

Powstanie "wspólny realizm"?

Obydwie siły polityczne uważają się za realistów. Ale ich "realizmy" są zasadniczo odmienne. Teraz tworzy się pytanie, czy możliwa jest synteza tych dwóch szkół myślenia. Czy możliwe jest ich zespolenie tak, aby stworzyć jakąś ponadpartyjną zgodę w polityce zagranicznej?

Na dzisiaj nie wydaje się to możliwe, raczej oczekiwać trzeba rosnących różnic i kłótni o wizje Europy. Współczesna Polska przeszła w sposób bezkonfliktowy z obozu sowieckiego i podporządkowania Moskwie do grona wolnych narodów i sojuszu zachodniego.

Jednym z koniecznych warunków tego kolosalnego osiągnięcia Polski i Polaków była wewnętrzna zgoda co do zasadniczych kierunków polskiej polityki zagranicznej. Tamte czasy, lata 90., to już odległa historia.

W obliczu nowych wyzwań, kryzysów, potencjalnych konfliktów w Europie, pożądana jest próba odbudowy jednolitej polskiej polityki wobec rozrywanego sprzecznościami kontynentu. Ze zderzenia "dwóch realizmów" może kiedyś powstanie jeden euro-realizm.

Autor: Jacek Stawiski, TVN24 Biznes i Świat

Tagi:
Magazyny:
Raporty: