Zdjęcia przerażonego, przykrytego kurzem małego Omrana Daqneesha w sierpniu ubiegłego roku obiegły cały świat. Kilkulatek był jednym z kilkorga dzieci, które zostały ranne w wyniku nalotów na kontrolowaną przez rebeliantów dzielnicę Aleppo. Jego rodzina nie chciała wtedy rozmawiać z mediami. Teraz udzieliła wywiadów stacjom i dziennikarzom przychylnym wobec reżimu Baszara el-Asada.
Nagranie, na którym kilkuletni Omran siedzi w pomarańczowym fotelu karetki, opublikowali w sierpniu zeszłego roku antyreżimowi aktywiści z Aleppo Media Centre. Zdjęcia oszołomionego chłopca, który nie płacze, a dopiero po chwili przeciera rączką zranioną twarz i ze zdziwieniem patrzy na pozostałą na niej krew, stały się symbolem cierpienia cywilów w oblężonym wtedy mieście. Wtedy rodzina nie chciała rozmawiać z mediami.
Po niemal roku od tamtych wydarzeń chłopiec pojawił się w materiałach telewizji z Iranu, Rosji i Libanu oraz przychylnych reżimowi Baszara el-Asada kanałach syryjskich. Jak ocenia między innymi "New York Times", była to prawdopodobnie z rozmysłem przeprowadzona akcja syryjskiego rządu.
"Zostałem w Syrii"
Po tym jak w 2012 roku syryjska wojna domowa podzieliła Aleppo na dwie części, rodzina Daqneeshów została w zajętej przez rebeliantów części miasta. Kiedy w sierpniu zniszczony został ich dom, ojciec chłopca Mohamed Daqneesh odmówił przyjęcia pomocy i nie chciał rozmawiać z mediami. Niektórzy mieszkańcy tłumaczyli, że po prostu nie potrzebuje pieniędzy. Inni mówili jednak, że w rzeczywistości wspiera rząd Baszara el-Asada i nie chciał, aby jego syn stał się symbolem rebeliantów.
- Zostałem w Syrii. To mój kraj, tutaj dorastałem i mieszkałem. Moje dzieci tu dorosną - mówił w jednym z udzielonych w tym tygodniu wywiadów. Skrytykował także opozycję walczącą z reżimem Baszara el-Asada. - To oni zadają ból nam i całemu krajowi, zmuszają ludzi do opuszczania domów - mówił. Jak odnotowuje "New York Times", Syryjczycy, którzy pojawiają się w państwowej telewizji czy przychylnych wobec Asada kanałach telewizyjnych, nie mogą się swobodnie wypowiadać. Rząd uważnie kontroluje, jakie informacje na temat wojny są przekazywane, włączając w to wywiady z cywilami, którym może grozić więzienie, jeśli skrytykują władze.
W czasie rozmowy z przychylnymi wobec reżimu dziennikarzami Mohamad Daqneesh relacjonował noc ataku. W tamtym czasie ratownicy opowiadali zachodnim mediom, że jego drugi syn 10-letni Ali zginął w nalotach. Teraz Daqneesh o nim nie wspomniał.
Jak relacjonował, po ataku rzucił się na pomoc dzieciom. Stwierdził, że pierwszy odnalazł Omrana i zaniósł go w bezpieczne miejsce, a następnie wrócił szukać pozostałych dzieci i żony. Nie powiedział, kto jego zdaniem odpowiada za atak. W sierpniu ratownicy i lokalni dziennikarze informowali, że naloty przeprowadziła syryjska armia rządowa lub Rosjanie.
Daqneesh relacjonował, że krótko po ataku na miejscu pojawili się ratownicy, którzy pomogli ewakuować rodzinę. - Zabrali Omrana, wsadzili go do karetki i sfilmowali - mówił. - Odbyło się to wbrew mojej woli. Ja w tym czasie wciąż byłem w domu - dodał.
Daqneessh powiedział, że gdy Omran wyszedł ze szpitala, opozycyjni działacze wywierali na nim presję, by wypowiadał się "przeciwko syryjskiemu reżimowi i państwu".
W rozmowie z irańską telewizją państwową Mohamad Daqneesh powiedział, że bał się o bezpieczeństwo syna po tym, jak jego zdjęcia pojawiły się w internecie.
- Zmieniłem Omranowi imię, żeby nikt go nie poznał, zmieniłem mu fryzurę, żeby nikt go nie filował - opowiadał dziennikarzowi Al-Alam News. W zeszłym roku, gdy zdjęcia chłopca obiegły światowe media, prezydent Syrii Baszar el-Asad powiedział w wywiadzie dla szwajcarskiej telewizji, że cała sytuacja została zainscenizowana. - To fałszywka, a nie prawdziwe zdjęcie - stwierdził.
Teraz rząd prawdopodobnie wykorzystuje rodzinę, by za jej pośrednictwem przedstawić swoją ocenę wydarzeń w Syrii.
Daqneesh w wywiadach stwierdził, że przedstawiciele opozycji usiłowali go zastraszyć. - Chcieli wykorzystywać zdjęcie Omrana, wykorzystywać jego - powiedział, dodając, że uzbrojeni mężczyźni grozili porwaniem syna.
Mousa Alomar, związany z opozycją dziennikarz, powiedział, że niedawno wsparł rodzinę finansowo i zapytał, czy może nagrać Omrana. Jego ojciec miał jednak odmówić.
W wywiadzie dla rosyjskiego Ruptly chłopiec mówi do kamery: - Nazywam się Omran Daqneesh, mam cztery lata. W zeszłym roku aktywiści z Aleppo informowali, że chłopiec ma pięć lat, co - jak zauważa "New York Times" - pokazuje, jak trudno jest ustalić i zweryfikować szczegóły tej historii.
Autor: kg\mtom / Źródło: New York Times, BBC, Reuters
Źródło zdjęcia głównego: AMC/Ruptly