- Agenci Secret Service odesłani do USA po wykryciu, że sprowadzali sobie prostytutki do hotelu w Cartagenie w Kolumbii, mogli sami wystawić się potencjalnym szantażystom - uważa republikański przewodniczący Komisji Nadzoru i Reform Rządowych w Izbie Reprezentantów Darrell Issa.
Skandal z 11 agentami, którzy przygotowywali wizytę prezydenta Baracka Obamy na szczycie obu Ameryk w Cartagenie, przyćmił w relacjach medialnych w USA doniesienia polityczne z samego szczytu.
Niezadowoleni przełożeni
W wywiadzie dla telewizji CBS kongresman Issa powiedział, że nie będzie na razie wszczynał śledztwa w swojej komisji w sprawie incydentu, ale dał do zrozumienia, że sprawa jest poważna. - Jeżeli w najbardziej elitarnej jednostce ochrony rządu mamy tego rodzaju incydent, który może prowadzić do szantażu, musimy się zapytać: gdzie jest system, który zapobiegnie temu w przyszłości? - oświadczył Issa.
Dodał, że zdarza się, iż agenci Secret Service "urządzają sobie takie zabawy" po zakończeniu wizyty prezydenta USA za granicą, ale podobne incydenty przed wizytą są dla niego nowością.
Sam Obama polecił przeprowadzenie dochodzenia w sprawie agentów. Powiedział, że jeżeli doniesienia o sprowadzeniu przez nich prostytutek do hotelu się potwierdzą, "będzie bardzo rozgniewany".
Podkreślił, że pracownicy Secret Service za granicą "reprezentują naród amerykański", więc oczekuje od nich, że będą się zachowywali "z godnością, przestrzegając najwyższych standardów".
Źródło: PAP