Rosyjska Flota Północna jest w tym tygodniu wyjątkowo aktywna. Liczne okręty wyruszyły w morze na ćwiczenia połączone ze strzelaniem. Przeprowadzono między innymi próbne odpalenie salwy dwóch rakiet balistycznych Buława. Oficjalnie rosyjskie media mówią o "sukcesie" testu, ale wojsko przyznaje, że jeden z pocisków eksplodował po starcie.
Aktywność Rosjan pilnie obserwują okręty zwiadowcze Norwegii. Nowsza jednostka Marjata znajduje się na wschodnim Morzu Barentsa a starszy Eger krąży na zachodnim, blisko Morza Norweskiego. Oba okręty znajdują się po dwóch stronach głównej bazy Floty Północnej, Murmańska. Marjata jest też stosunkowo blisko poligonu przy wyspie Nowa Ziemia, skąd Rosjanie często odpalają rakiety balistyczne.
Szef norweskiego wywiadu, generał Morten Lunde, potwierdził w rozmowie z gazetą "Aftenposten", że podległe mu służby są w stanie podwyższonej gotowości i intensywnie śledzą działania Rosjan.
Obszar zainteresowań Norwegów
Flota Północna zrobiła się wyjątkowo aktywna jeszcze w minionym tygodniu, kiedy na może wyszedł okręt flagowy całej rosyjskiej floty, krążownik Piotr Wielki, w towarzystwie eskorty. Później okazało się, że z bazy wyszły również co najmniej dwa atomowe okręty podwodne, jeden typu Antej (według NATO Oscar-II) i jeden typu Boreasz. Według rosyjskiego ministerstwa obrony, ćwiczy łącznie 12 okrętów i 10 jednostek wsparcia. Rosjanie wystosowali szereg ostrzeżeń dla samolotów oraz statków i zamknęli kilka obszarów Morza Barentsa na ćwiczenia. To rutynowa procedura mająca na celu zapewnienie bezpieczeństwa dla ruchu cywilnego. Ostrzeżenia są również cennym źródłem informacji dla wywiadów innych państw, bo w sposób jasny określają przybliżony rejon i czas prób uzbrojenia. Norweskie okręty zwiadowcze na pewno zostały skierowane w pobliże zamkniętych obszarów, aby dokładnie przyglądać się rosyjskim ćwiczeniom. Dla Norwegów to rutyna, choć generał Lunde przyznał, że w ostatnim czasie Rosjanie są nadzwyczajnie aktywni i śledzenie ich wymaga dodatkowego wysiłku.
Buława znów zawiodła
Flota Północna nie rozczarowała Norwegów i zapewniła im odpowiedni spektakl. Najpierw strzelania przy pomocy rakiet przeciwokrętowych dalekiego zasięgu przeprowadził Piotr Wielki a później okręt podwodny typu Antej. Krążownik i towarzyszący mu niszczyciel broniły się też przed symulowanym atakiem lotniczym.
Finałem było odpalenie salwy dwóch rakiet balistycznych Buława z zanurzonego atomowego okrętu podwodnego Jurij Dołgoruki. Podobne próby są rzadkie. Standardem jest odpalenie rakiet pojedynczo. Każda kolejna istotnie zwiększa skomplikowanie ćwiczenia, bo znacznie trudniejsze staje się opanowanie okrętu podwodnego i utrzymanie go na zadanej głębokości. Chodzi też o koszty - każda rakieta kosztuje wiele milionów dolarów.
Choć na przykład państwowa agencja Sputnik pisze o "sukcesie" odpalenia pocisków z Jurija Dołgorukiego, to z zacytowanego oświadczenia ministerstwa obrony jasno wynika, że udało się tylko częściowo. Pierwsza Buława miała owszem, dolecieć do celu na poligonie Kura na Kamczatce, jednak druga miała "ulec autodestrukcji w pierwszej fazie lotu". Oznacza to, że doszło do jakiejś awarii i rakieta po prostu wybuchła, albo zdalnie ją zdetonowano, bo wymknęła się spod kontroli.
Problemy z Buławami nie są niczym niecodziennym. Połowa ich odpaleń podczas testów zakończyła się niepowodzeniem. Po poważnych zmianach w programie budowy tych nowych rakiet udało się uzyskać dość niezawodności, aby przyjąć je do uzbrojenia. Jednak najwyraźniej nie rozwiązano wszystkich problemów. W 2015 roku próbowano odpalić dwie Buławy na raz z innego okrętu, ale wówczas zawiodły obie.
Autor: mk//gak / Źródło: Barents Observer, Sputnik News, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: mil.ru