Jegertroppen wdzierają się do ostatniego bastionu męskości

Norweskie amazonki. Komandoski z Jegertroppen
Norweskie amazonki. Komandoski z Jegertroppen
forsvaret.no
Norweskie komandoski wywalczyły sobie pozycjęforsvaret.no

Świetnie strzelają, obserwują i lepiej działają zespołowo – takie wnioski płyną z roku działania pierwszego na świecie oddziału komandosów złożonego wyłącznie z kobiet. W zachodnich wojskach padają ostatnie bastiony męskości. Budzi to niemałe kontrowersje.

– Długo czekałam, aż wojsko zaproponuje jakąś trudniejszą specjalizację dla dziewczyn – powiedziała magazynowi "Foreign Policy" 20-letnia Tora. Jest jedną z 13 Norweżek, które przeszły wyczerpujące szkolenie, podczas którego musiały zmierzyć się z surową norweską przyrodą, głodem, bólem i ostrymi wymogami instruktorów. Dzisiaj tworzą pierwszy kobiecy oddział sił specjalnych na świecie, a norweskie wojsko jest tak zadowolone z jego wyników, że szkoli kolejną grupę komandosek i wydłuża pilotażowy program.

Technika wyrównała szansy

Norweski kobiecy oddział specjalny jest ewenementem na świecie. Większość państw dopuszcza panie do służby, teoretycznie nawet na froncie, ale w praktyce wojskowe równouprawnienie napotyka na silny opór. Siły specjalne są wręcz bastionem męskości. Nie jest to zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że wojna od początku ludzkiej cywilizacji była domeną mężczyzn. Jako z natury silniejsi i bardziej agresywni lepiej się w niej sprawdzali. Kobiety uczestniczyły w wojnach na zasadzie wyjątku potwierdzającego regułę. Rozwój technologii doprowadził jednak do sytuacji, w której czysta siła fizyczna nie ma już kluczowego znaczenia w walce. Nadmierna agresja stała się natomiast wręcz niepożądana. W połączeniu z emancypacją zaowocowało to pojawieniem się kobiet w wojsku. Przez większą część XX wieku ich rola była jednak ograniczona do służb pomocniczych i tyłowych. Na linię frontu nie były dopuszczane, poza nielicznymi wyjątkami w rodzaju kobiet-strzelców wyborowych w ZSRR czy Finlandii. Do dzisiaj sytuacja znacząco się zmieniła. Większość państw zachodnich formalnie zniosła ograniczenia co do służby kobiet. Teoretycznie mogą one nawet walczyć na froncie. Faktycznie zdecydowana większość kobiet nadal pozostaje w służbach tyłowych, czyli takich jak zaopatrzenie, administracja czy łączność. Co więcej, żołnierek w ogóle jest niewiele. Najbardziej sfeminizowane siły zbrojne NATO, takie jak norweskie czy amerykańskie, mają w swoim składzie odpowiednio zaledwie po 10 i 15 proc. kobiet. W tym kontekście Polska wypada bardzo słabo, plasując się na samym dole tabeli. W Wojsku Polskim kobiet jest nieco ponad 4 proc., czyli około 4 tys. Większość z nich służy w korpusach logistyki, medycznym i łączności. Żołnierki to rzadkość w oddziałach przeznaczonych do walki, nie wspominając o siłach specjalnych.

Poważne zajęcie dla kobiet

Norwegowie jeszcze dwa lata temu znajdowali się w podobnej sytuacji, choć kobiet w ich siłach zbrojnych było ponad dwa razy więcej niż w polskich. Żadna nie była jednak komandosem, a norweskie dowództwo chciałoby mieć operatorów (często stosowane w żargonie wojskowym określenie, zapożyczone z języka angielskiego) "w spódnicach". Ich brak był odczuwalny w Afganistanie, gdzie norweskie siły specjalne miały problemy w komunikacji z afgańskimi kobietami, bardzo niechętnymi do kontaktów z obcymi mężczyznami. – Jednym z naszych największych problemów było to, że wchodziliśmy do domów i nie mogliśmy z nimi rozmawiać – powiedział "FP" kapitan Ole Vidal Krogseater, oficer norweskich sił specjalnych. Norwegowie zdecydowali się wobec tego na pionierski eksperyment. Utworzono pierwszy na świecie oddział specjalny przeznaczony wyłącznie dla kobiet. Uznano, że w ten sposób zachęci się do służby więcej pań i ułatwi im dostanie się na szkolenie, modyfikując pewne kryteria – głównie te dotyczące wymogów czysto fizycznych. Wiosną 2014 r. utworzono oddział o nazwie Jegertroppen i rozpoczęto nabór chętnych. Zgłosiło się 317 młodych kobiet. Jedną z nich była Tora, która dopiero co skończyła liceum. Od dawna myślała o wstąpieniu do wojska, ale zniechęcało ją to, że ze względu na swoją płeć zostałaby najpewniej skierowana do mało "ekscytujących" zadań na tyłach. Była przy tym przekonana, że jest dość twarda, aby podołać znacznie większym wyzwaniom.

Kluczowy parametr – waga plecaka

Wstępne testy kwalifikacyjne przeszło tylko 88 pań, które rozpoczęły intensywny 10-miesięczny trening, tak samo wymagający jak dla kandydatów do męskich oddziałów. – Nauczyłyśmy się, że możemy znieść znacznie więcej, niż nam się wydaje. Bardzo ekscytujące było przetrwanie bez jedzenia – opisała swoje wrażenia Tora. Kobiety musiały przetrwać w surowym norweskim klimacie, odbywały długie marsze w dziczy, trenowały ukrywanie się za liniami wroga, walkę w mieście, szturmowanie budynków czy zwalczanie terrorystów –standardowy zestaw tego, czego muszą nauczyć się komandosi. Po roku kobiet-komandosek zostało tylko 13. Pozostałe zrezygnowały dobrowolnie albo nie podołały wyzwaniu. Przedstawiciele norweskiego wojska zapewniają, że mężczyźni na tym etapie szkolenia wykruszają się w podobnym stopniu. W wymaganiach wobec kobiet była jednak jedna podstawowa różnica w porównaniu z wymaganiami dla mężczyzn. Kandydatkom do Jegertroppen odchudzono plecak. Standardowo norweski komandos musi nosić na plecach około 45 kg, natomiast Tora i jej koleżanki "tylko" 30 kg. To z pozoru niewielka różnica, ale o kluczowym znaczeniu. Niezdolność do dźwigania dużych ciężarów jest jedną z głównych przeszkód i podstawą oporu wobec przyjmowania kobiet do elitarnych oddziałów na całym świecie.

Typowe zajęcie kobiet w większości wojsk świata wygląda takforsvaret.no

Nie gorsze, a nawet lepsze

Żołnierze od czasów antycznych muszą nosić na swoich grzbietach dziesiątki kilogramów sprzętu. Już rzymscy legioniści po reformach organizacyjnych generała Mariusza nazywali się ironicznie "mułami Mariusza". Każdy z nich musiał dźwigać po 30-40 kg wypozażenia. Dzisiejsi żołnierze mają jeszcze gorzej. Wyruszający na długie patrole w afgańskich górach żołnierze wojsk zachodnich często dźwigali zdecydowanie więcej niż regulaminowe 50 kg (w wojsku USA), zwłaszcza ci, którzy mieli "szczęście" zostać tragarzami amunicji czy elementów moździerza lub karabinu maszynowego. Kobiety są statystycznie mniejsze od mężczyzn, więc duża masa sprzętu projektowanego i obliczanego pod męskie rozmiary była dla nich barierą. Amerykański Korpus Piechoty Morskiej obliczył, po licznych urazach miednicy wśród kandydatek do służby, że przeciętna kadetka musi dźwigać 58 proc. swojej masy, natomiast kadet tylko 40 proc. Różnica jest więc istotna, w związku z czym wzrasta ryzyko urazów, a wykonanie niektórych czynności okazuje się wręcz niemożliwe. Dla przykładu nawet najsilniejsze kadetki często mają problem z przerzuceniem swojego plecaka nad murem przed wspięciem się na nań i wymagają przy tym pomocy. Decyzja norweskiego wojska, aby obniżyć tę fizyczną barierę, była więc dokładnie przemyślana. I jak twierdzą Norwegowie, zdecydowanie się opłaciła. Kobiety mają sobie świetnie radzić w stereotypowo męskim środowisku. – Działają bardzo systematycznie i konsekwentnie. W efekcie często wykonują zadania szybciej niż mężczyźni. Czy ma to źródło w kobiecej naturze, czy wychowaniu, trudno powiedzieć. Ważny jest jednak efekt – stwierdził w rozmowie z "FP" główny psycholog norweskich sił zbrojnych Jon Reichelt. Komandoski mają się wyróżniać w pewnych zadaniach. Według słów pułkownika Frode Kristoffersena, dowódcy norweskich sił specjalnych, między innymi świetnie strzelają i obserwują teren. Ogólnie ich wyniki są tak obiecujące, że pilotażowy program został wydłużony. Obecnie kończy się szkolenie drugiej grupy kandydatek i trwa nabór do trzeciej. Jegertroppen wywalczyły sobie miejsce w norweskich siłach zbrojnych.

Współczesne "muły Mariusza"US Army

Opór przed zmianą

Norwegia jest jednak ewenementem. Żadne inne państwo nie zdecydowało się pójść tak daleko. Kobiety w jednostkach liniowych (gotowych do samodzielnej walki na froncie) to rzadkość, nie wspominając o siłach specjalnych. Zwiększenie ich udziału budzi natomiast kontrowersje i opór. Gorąca dyskusja na ten temat toczy się obecnie między innymi w USA.

W grudniu 2015 r. Pentagon oficjalnie dopuścił kobiety do wszelkich stanowisk "bojowych". Wcześniej przepisy ograniczały je głównie do zadań pomocniczych i tyłowych. Nowe zasady otworzyły przed nimi około 220 tys. nowych pozycji w piechocie, wojskach zmechanizowanych czy zwiadzie. W teorii także w siłach specjalnych.

Odgórna decyzja Pentagonu wywołała jednak opór i kontrowersje. Na początku stycznia ogłoszono, że na wniosek dowództwa sił specjalnych wprowadzone zostało "krótkie" moratorium na dopuszczanie kobiet do egzaminów wstępnych. Nie sprecyzowano, co oznacza "krótkie", jednak ma to być czas na lepsze przygotowanie się do przyjęcia pań. Korpus Piechoty Morskiej również stara się zablokować dostęp kobiet do zadań czysto bojowych. Także najwyższy rangą amerykański oficer, szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Joseph Dunford otwarcie opowiedział się za pozostawieniem pewnych ograniczeń.

Teoria i praktyka się różnią

Najczęściej powtarzane argumenty przeciw otwarciu drzwi przed kobietami w amerykańskiej armii to: kwestia ich niedostatecznej siły fizycznej, problemów, jakie mogą wywoływać samą swoją obecnością w oddziałach złożonych głównie z mężczyzn czy to, że mogą zajść w ciążę i wtedy trzeba będzie je zastępować w niedogodnym czasie. Pentagon i sekretarz obrony Ash Carter wydają się być jednak zdeterminowani, aby wszelkie ograniczenia znieść.

Nie ma jednak pomysłu utworzenia oddziałów kobiecych i dostosowania wymagań fizycznych do ich możliwości na wzór norweski. Jest więc bardziej niż prawdopodobne, że pomimo formalnego zniesienia ograniczeń i tak nie będzie wielu amerykańskich kobiet-komandosów czy choćby szeregowych żołnierek w jednostkach liniowych.

Podobnie wygląda sytuacja w większości zachodnich sił zbrojnych. W teorii wojsko przestaje być bastionem mężczyzn, ale w praktyce nadal nim pozostaje. Chyba że szerzej przyjmie się norweski pomysł tworzenia oddziałów czysto kobiecych.

Inną kwestią jest objęcie kobiet obowiązkiem rejestracji do poboru. Muszą to robić między innymi w Szwecji i Norwegii. Dyskusja nad wprowadzeniem podobnego rozwiązania trwa też w USA. Jego zwolennicy argumentują, że skoro kobiety formalnie zostają dopuszczone do wszystkich stanowisk w wojsku, to oznacza, że są równe mężczyznom w obliczu wojny. Opinie na ten temat są podzielone. Poparcie wśród kobiet dla dopisania ich do list poborowych waha się w zależności od sondażu od niecałych 40 proc. do ponad 60 proc. Dyskusja na ten temat będzie jeszcze najpewniej trwała przez lata.

Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl, Foreign Policy

Źródło zdjęcia głównego: forsvaret.no