Takich zakupów nie było w rosyjskiej armii od czasów Związku Radzieckiego - wojsko chce w ciągu następnych 10 lat kupić broń za 650 miliardów dolarów. Broń nowoczesną, bo legendarnych kałasznikowów ma więcej niż potrzeba.
Legendarny AK47 wciąż króluje na polu walki, a ćwiczenia z jego składania i rozkładania na czas nadal obowiązują w szkole. Ale rosyjscy zaopatrzeniowcy przyznają, że kałasznikowów już w Rosji wystarczy. Milion żołnierzy dysponuje bowiem aż 17 milionami sztuk.
- Nie rezygnujemy z zakupów na zawsze. Po prostu nakupowaliśmy już tyle tych automatów, że przekracza to wszystkie nasze potrzeby - mówi pierwszy wiceminister obrony Rosji, Aleksander Suchorukow.
Wojskowi coraz lepiej rozumieją, że ważniejsza od ilości i wielkości jest wyższość technologiczna. Przekonali się o tym m.in. podczas wojny w Gruzji w 2008 roku. - Ta wojna pokazała, że rosyjska armia, chociaż potężna i legendarna, nie jest gotowa do wojny z niewielkim krajem, który ma armię uzbrojoną i wyszkoloną według najnowocześniejszych standardów - uważa Wiktor Litowkin, ekspert ds. wojskowości.
Targi o przetargi
Walka o to, gdzie trafią gigantyczne środki na modernizację armii, już trwa. Według specjalistów, tu otwiera się pole do nadużyć i korupcji, a także walki o to, czy kupować sprzęt za granicą, czy w kraju. Generałowie wolą ten zagraniczny - jak na przykład w przypadku czołgów. Mimo że rosyjscy producenci zachwalają, że ich najnowsze cacko, wart blisko cztery miliony dolarów czołg T-90S, to supernowoczesna maszyna, wojskowi narzekają, że i tak jest gorszy od zagranicznych konkurentów. Na razie decyzja o tym, który model kupić, nie zapadła.
Kupiono natomiast dwa wielkie francuskie okręty desantowe Mistral. Eksperci twierdzą, że są niepotrzebne - i że inne kraje niechętnie będą sprzedawać im najnowocześniejszy sprzęt. Dlatego Rosja nie wyklucza, że w razie konfliktu użyje ostatecznego argumentu - broni jądrowej.
Źródło: Fakty TVN