Amerykańskie wojsko opublikowało nagrania, pokazujące efekty działania jednego z najbardziej niecodziennych samolotów. Widać na nich, jak maszyny szturmowe A-10 Thunderbolt II dokumentnie demolują zdalnie sterowany samochód. Robią to przy pomocy zamontowanego w nosie działka, które w ciągu sekundy wyrzuca z siebie kilkadziesiąt pocisków.
Nagranie wykonali lotnicy ze 124. Skrzydła Myśliwskiego należącego do Lotnictwa Gwardii Narodowej stanu Idaho, którzy ćwiczyli niedawno na poligonie Saylor Creek położonym w tymże stanie. W trakcie treningu oddano im do dyspozycji zdalnie sterowane samochody terenowe HUMVEE, które jeździły drogami pomiędzy sztucznymi wioskami. Wszystko w celu stworzenia maksymalnie realistycznych warunków dla pilotów.
Z zaprezentowanego nagrania fragmentu ćwiczeń wynika, że latające niszczyciele czołgów nie miały większych problemów z demolowaniem praktycznie nieopancerzonych celów. Widać na nim, jak samochód staje już po pierwszej serii oddanej w jego kierunku. Druga przypieczętowała jego los, dokumentnie go dziurawiąc. Efekty mogą się wydawać mało efektowne, ale podczas widocznego na nagraniu strzelania wykorzystano amunicję ćwiczebną. Bojowa zawiera mieszaninę pocisków z rdzeniem ze zubożonego uranu i zapalających albo wybuchowych, która nie tylko podziurawiłaby HUMVEE, ale na dodatek porozrywałaby go na kawałki. Jest jednak znacznie droższa, więc zazwyczaj nie stosuje się jej na ćwiczeniach.
Latający niszczyciel, ale nie czołgów
Na opublikowanym nagraniu tego nie widać, ale każda z serii oddanych zawierała ponad sto pocisków, które uderzają niemal jednocześnie. Wystrzeliwujące je siedmiolufowe działko GAU-8 Avenger kalibru 30 mm jest bowiem w teorii zdolne w ciągu minuty wystrzelić ich 3,9 tysiąca. To jedna z najbardziej niecodziennych, jeśli nie najbardziej niecodzienna broń stosowana obecnie w samolotach. Całą maszynę A-10 właściwie zaprojektowano na przełomie lat 60. i 70. wokół tego wielkiego działka ważącego z amunicją około dwóch ton, które w teorii miało szatkować radzieckie wozy opancerzone nacierające przez zachodnie Niemcy.
Choć do A-10 przylgnęło miano latającego niszczyciela czołgów, to w praktyce prawie od początku swojego istnienia działko GAU-8 było mało skuteczne wobec najciężej opancerzonych radzieckich maszyn. Piloci mogli mieć nadzieję jedynie je uszkodzić i wyłączyć z walki, chyba że zdołaliby zaatakować je od tyłu i pod odpowiednim kątem. Do niszczenia czołgów A-10 przenosi specjalne rakiety Maverick, które sprawdziły się w swojej roli podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej.
Działko jest natomiast odpowiednie do dziurawienia lżej opancerzonych celów, na przykład takich, jak widoczne na nagraniu HUMVEE, albo ciężarówki, czy choćby bojowe wozy piechoty - nie wspominając o niczym nieosłoniętych ludziach, bo taki cel mieli zazwyczaj piloci A-10 podczas wojen z partyzantami w Afganistanie i Iraku.
Zapas amunicji ważący ponad pół tony
W praktyce zdolność działka GAU-8 do wystrzelenia 3,9 tysiąca pocisków w minutę nie jest nigdy wykorzystywana, bo w samolocie jest ich tylko nieco ponad tysiąc - załadowane, ważą blisko tonę. Ze względu na konieczność ich oszczędzania i chęć zmniejszenia zużycia każdej z siedmiu luf działka, piloci standardowo oddają serie po sekundę albo dwie. W pierwszej sekundzie broń wypluwa 50 pocisków, a w drugiej już 70, bo się rozpędza. Teoretycznie można by wystrzelić wszystkie pociski w jednej serii trwającej około 15 sekund i samolot by to przetrwał. Nie jest to jednak praktykowane. Strzały następują tak szybko po sobie, że ich dźwięk zlewa się w charakterystyczne krótkie "brrrt", które pozwala łatwo zidentyfikować A-10.
Siła odrzutu podczas błyskawicznego wystrzeliwania 50-130 pocisków kalibru 30 mm jest tak duża, że lekko spowalnia samolot w locie. Każda sekunda strzelania to strata kilku km/h. Konstruktorzy poświęcili bardzo dużo czasu, aby tak wyważyć działko i samolot, żeby oddawanie strzału nie oznaczało dla pilota walki o utrzymanie kontroli nad maszyną. Musiano też zastosować dodatkowe rozwiązania w silnikach, które początkowo dławiły się i wyłączały podczas strzelania, bo zasysały dym zawierający bardzo mało tlenu.
Początkowo natrafiono też na problem z tym, co zrobić z łuskami po wystrzale. Gdyby chcieć je tak po prostu wyrzucać na zewnątrz, tak jak to robiono w większości samolotów dotychczas, to dość masywne kawałki metalu sypiące się po kilkadziesiąt w ciągu sekundy mogły uszkodzić kadłub i powodować problemy na ziemi. Wobec tego po wystrzeleniu pocisku łuski wracają do magazynu amunicji.
Trwa ostatnia walka o przetrwanie
Ze względu na wyjątkową siłę ognia, zapewnianą przez działko GAU-8, samoloty A-10 mają szerokie grono zwolenników - tak w wojsku USA, jak i poza nim. Maszynę otacza aura wyjątkowości. Składa się na to również duża odporność na ostrzał z ziemi. Ponieważ A-10 jest samolotem szturmowym, to lata stosunkowo powoli (nie przekroczy bariery dźwięku) i na małych wysokościach. Wobec tego jest szczególnie narażony na ostrzał. Z tego powodu całą kabinę pilota obudowano tytanową "wanną", aby zwiększyć jego szanse przetrwania. Zwielokrotniono też większość najważniejszych systemów. Dodatkowo przeniesiono silniki poza kadłub i do góry, aby było je trudno trafić z przodu i od dołu. Temu A-10 zawdzięcza swoją wyjątkową sylwetkę.
Liczebność i siłę zwolenników A-10 można obserwować w ostatnich latach. Amerykańskie lotnictwo chciało wycofać te samoloty, uznając je za niepotrzebny wydatek. Są wąsko wyspecjalizowane, a współcześnie stawia się raczej na wielozadaniowość. Pomysł Pentagonu wywołał bardzo silny opór, przez który nie tylko odłożono wycofanie ze służby A-10 na bliżej nieokreśloną przyszłość, ale też rozpoczęto prace nad zbudowaniem ich następcy, również specjalnie skonstruowanego w celu bezpośredniego wspierania żołnierzy z małej odległości.
A-10 stały się bowiem symbolem w szeregach zwykłych piechurów. Wszystkie inne samoloty wspierają ich, zazwyczaj zrzucając bomby z dużego pułapu. Przeważnie tylko je słychać albo widać gdzieś w oddali. A-10 latają natomiast tuż nad ziemią i sieją deszczem pocisków, wywierając silny efekt psychologiczny nie tylko na wroga, ale też na swoich. To, na ile są w tym zadaniu skuteczne, staje się w takiej sytuacji drugorzędne. Ważne jest, że żołnierze na ziemi czują bezpośrednie wsparcie.
Przeciwnicy A-10 argumentują, że na współczesnym polu walki z Rosją czy Chinami samoloty te byłyby łatwym celem. Kiedy je projektowano, nie było tylu lekkich rakiet przeciwlotniczych czy naprowadzanych elektronicznie działek. Różnej maści partyzanci czy rebelianci takim sprzętem nie dysponują, więc w Afganistanie i Iraku A-10 zdecydowanie się sprawdziły. Jednak podczas hipotetycznej wojny w Europie mogłyby mieć problem z przetrwaniem. Z tego powodu wstępnie rozważany następca tych samolotów najpewniej nie będzie tak potężnie uzbrojony i opancerzony, ale znacznie mniejszy i tańszy, z myślą o mało wymagających misjach - tam, gdzie nikt nie będzie mógł mu odpowiedzieć.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom/jb / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF