Stany Zjednoczone ćwiczą na wypadek rozszerzenia się wirusa ebola. Po tym jak w jednym ze szpitali zmarł zakażony wirusem mężczyzna, a pielęgniarka walczy o życie, rośnie niepokój w stanie Teksas. Z tego powodu amerykańskie szpitale przeprowadzają ćwiczenia i symulują przyjęcie pacjenta z ebolą.
Dziennikarka CNN przyjrzała się procedurom i zachowaniu załogi szpitala.
Według jednego ze scenariuszy do hallu głównego szpitala zgłasza się matka z dzieckiem z podejrzeniem zakażenia wirusem ebola. O przypadku natychmiast poinformowana zostaje załoga szpitala, a zakażeni zostają eskortowani do strefy z przeznaczonej dla pacjentów z podejrzeniem eboli.
Lekarze i pielęgniarki zakładają specjalistyczne rękawice, maski i kombinezony.
Według tego scenariusza, lekarz dowiaduje się, że kobieta wraz z dzieckiem wróciły niedawno z Afryki Zachodniej. Trafiają do specjalnej izolatki, gdzie personel ocenia, czy dziecko ma gorączkę, wymiotuje lub przejawia inne objawy eboli.
Pojawia się pacjent, ruszają procedury
- Robimy część badań przesiewowych z dala od innych pacjentów, gdyż w razie potwierdzenia przypadku Eboli nie chcemy narażać reszty osób w szpitalu na niebezpieczeństwo - powiedział Nicholas Holmes, lekarz chorób zakaźnych.
Po opuszczeniu izolatki personel medyczny stosuje konkretne procedury w celu bezpiecznego zdjęcia ubrania ochronnego. Są one traktowane niezwykle poważnie po tym, jak pielęgniarka - pomimo stroju ochronnego - zakaziła się wirusem od pacjenta, którym się opiekowała.
Doktor Holmes twierdzi, że incydent z Dallas (Teksas) był niezwykle ważną lekcją dla całej służby zdrowia. - Jeśli spojrzymy na to, co stało się w Dallas, to zauważymy że pielęgniarka i lekarz nie komunikowali się między sobą. Istotna jest nie tylko komunikacja elektroniczna, ale również werbalna, cały personel musi być w nieustannym kontakcie - wyjaśnił.
Autor: pk//gak / Źródło: CNN, tvn24.pl