W nocy z 3. na 4. czerwca 1989 roku czołgi wjechały na Plac Tiananmen, a żołnierze otworzyli ogień do domagających się demokracji studentów. W masakrze mogło zginąć nawet kilka tysięcy osób. W środę w Pekinie nic oficjalnie nie przypomina o tych wydarzeniach.
Plac Niebiańskiego Spokoju wypełniają turyści bacznie obserwowani przez milicję, a liczne dekoracje i wielki zegar odliczający czas przypominają jedynie o nadchodzącej olimpiadzie.
Policja kontroluje wchodzących na Tiananmen, przeszukuje plecaki i czuwa, by nie wniesiono żadnych ulotek ani transparentów z nieprawomyślnymi hasłami. Oczywiście są też wmieszani w tłum tajniacy, a dziesiątki kamer czujnie śledzą wszystko swymi elektronicznymi oczami.
Krew na Placu Niebiańskiego Spokoju
W 1989 roku rozpoczęły się w Pekinie wielotysięczne manifestacje studentów, którzy domagali się reform politycznych i demokratyzacji. Przez siedem tygodni Plac Tiananmen był miejscem wolnomyślicielstwa i enklawą wolności, jakiej nie było w Chinach od czasu przejęcia władzy przez komunistów.
W nocy z 3 na 4 czerwca władze zdecydowały się zniszczyć nadzieje młodych Chińczyków - posłały na plac czołgi i wozy pancerne.
Według oficjalnych danych zginęło 200 osób, jednak obserwatorzy, uczestnicy wydarzeń i organizacje walczące o prawa człowieka oceniają, że liczba ofiar była prawdopodobnie 10-15 razy większa.
Winnych masakry dotąd nie rozliczono ani nie osądzono. Za to według organizacji Human Rights Watch w chińskich więzieniach wciąż przebywa około 130 osób skazanych za udział w protestach sprzed prawie dwóch dekad.
Źródło: tvn24.pl, PAP, TVN24