Mają pokaleczone ręce i poranione nogi. Doskwiera im ból pleców i duszący kaszel - dolegliwości dorosłych. Każdego dnia, zamiast iść do szkoły, zapuszczają się pod ziemię. Niektóre nigdy nie wracają. Wszystko po to, byśmy mogły błyszczeć.
Liczy się każda minuta. Liczy się każde dziecko. Liczy się każde dzieciństwo.Kailash Satyarthi, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2014 roku, uhonorowany za walkę z niewolniczą pracą dzieci
Andranondambo, południowy Madagaskar.
Z lotu ptaka teren wygląda jak powierzchnia Księżyca. Czarne dziury, którymi obsypane są skaliste pagórki, przypominają małe kratery. Są na tyle wąskie, że bez problemu można stanąć nad nimi w rozkroku. Jak studnia albo królicza nora. Wyrobiska zdają się nie mieć dna. Biegną pionowo w dół, sięgając nawet kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi. Pod powierzchnią rozgałęziają się, tworząc labirynt ciemnych i dusznych tuneli. Ludzkie mrowisko.
Z niewielkich otworów w ziemi co jakiś czas wyłania się wychudzona postać. Wspina się ku górze, opierając bose stopy na chropowatej skale. Dziecko z twarzą umorusaną w pyle dźwiga na plecach kilogramy kryształowego gruzu.
To mika - magiczny składnik naszych kosmetyków, który sprawia, że lśnimy.
***
Jedno pociągnięcie pędzla zostawia na powiece błyszczący ślad. Brokat w kącikach oczu wizualnie je powiększa. Rozświetlający podkład nadaje cerze promienny i zdrowy wygląd. Policzki muśnięte różem dodają twarzy kolorytu i dziewczęcego uroku. Usta obrysowane pomadką wydają się większe i pełniejsze. Całość dopełnia złocisty rozświetlacz, wklepany w kości policzkowe i czubek nosa, mieniąc się w blasku słońca.
***
Dziecko, które niczym kret wyłoniło się z ziemi, mruży oczy. Jego źrenice zdążyły przywyknąć do ciemności. Natarczywe światło sprawia mu teraz ból. Po jego czole i policzkach płyną strumienie potu, żłobiąc długie, cienkie smugi na brudnej buzi. Słońce grzeje niemiłosiernie. Tam, na dole, jest jeszcze goręcej. Do tego brakuje tlenu. Chłopiec z trudem niesie kosz wypełniony kilogramami połyskującego kruszcu, wysypując go na pnący się ku górze kopiec.
Obok góry gruzu, na gołej ziemi, siedzą kobiety otoczone gromadkami dzieci. Ich spocona skóra połyskuje w słońcu. Cień to tutaj przywilej dla nielicznych. Wszyscy, niczym w transie, uderzają młotkami w kawałki skał. Nawet maleństwa, które ledwie zdążyły opanować sztukę chodzenia, zadają kamieniom ciosy. Jeden za drugim. Jeden za drugim. Jeden za drugim. I tak od świtu do zmierzchu. Codziennie. W swoich małych rączkach, zamiast lalek i misiów, trzymają stalowe narzędzia. Zamiast uczyć się w szkole, pracują w pocie czoła razem z dorosłymi. Zamiast się bawić, uderzają młotkami w kawałki skał. Co jakiś czas, rozkojarzone ze zmęczenia, trafiają stalą we własny palec.
Pokruszona mika wygląda jak rozbite lustro - symbol nieszczęścia. W starożytności wierzono, że odbity wizerunek człowieka zawiera w sobie część jego duszy. Zniszczenie szklanego oblicza oznaczało jej unicestwienie. Kawałki miki nie tylko przypominają potłuczone szkło, ale bywają równie ostre. Dłonie malgaskich dzieci są pełne blizn.
Praca w kamieniołomach to na Madagaskarze "rodzinny biznes". Dorośli otrzymują pensję w wysokości około pół dolara dziennie, dzieci dostają jeszcze mniej. Czasem jedyną zapłatą jest miska ryżu. Wartość miki w tym niewielkim afrykańskim kraju to kilka centów za funt (mniej więcej pół kilograma). Z chwilą, gdy minerał opuszcza wyspę, jego cena wzrasta blisko 500 razy.
W 2019 roku międzynarodowa organizacja humanitarna Terre des Hommes ustaliła, że w malgaskich kopalniach miki pracuje co najmniej 10 tysięcy dzieci.
Magiczny składnik
Jej nazwa pochodzi od łacińskiego słowa "mica", czyli ziarno lub "micare", czyli błyszczeć. Niektórzy mawiają na nią "kocie złoto". Mika to naturalnie występujący w przyrodzie minerał, zaliczany do krzemianów. Występuje w różnych kolorach i przypomina błyszczącą skałę.
Sproszkowana jest składnikiem wielu kosmetyków, zarówno tych do makijażu, jak i pielęgnacyjnych. Ma wiele cennych właściwości, między innymi odbija i rozprasza światło, optycznie wygładza skórę i ukrywa nierówności. Zapobiega także zbrylaniu się produktów. Dzięki niej pudry zyskują lekkość i łatwo się rozprowadzają. Co więcej, jest całkowicie bezpieczna dla skóry.
Zastosowanie miki wykracza jednak daleko poza branżę kosmetyczną. Jest ona kluczowym komponentem wszelkiej maści pojazdów i elektroniki, a także farb i lakierów. Minerał ten jest wszechobecny w naszym codziennym życiu. Wystarczy się rozejrzeć. Twój samochód ma co najmniej kilkanaście tysięcy elementów, które zawierają w sobie mikę. Znajduje się ona także w twoim telefonie, z którego być może teraz korzystasz. Zapewne widnieje też w składzie cieni do powiek, które trzymasz w swojej kosmetyczce.
Jeśli coś się błyszczy i połyskuje jak brokat, z dużą dozą prawdopodobieństwa zawiera w sobie mikę. Bardzo możliwe, że została ona wydobyta gołymi rękami przez dziecko w którejś z nielegalnych kopalni na Madagaskarze lub w Indiach. Te kraje to dwaj najwięksi producenci płatków miki na świecie.
Dokopać się do piekła
Jharkhand, wschodnie Indie.
Drobinki minerałów sprawiają, że miejscowe wzgórza mienią się w słońcu. Ziemia jest tutaj pełna miki. Mężczyźni i chłopcy codziennie zapuszczają się do głębokiego tunelu, wykutego w twardej skale, by wydobyć ją spod ziemi. Niektórzy mają zaledwie kilka lat. Kobiety, dziewczynki i starcy - zbyt słabi fizycznie na pracę w kamieniołomach - zajmują się rozkruszaniem i sortowaniem miki.
Podczas miesięcy suszy poprzedzających porę monsunową to jedyne źródło dochodu ubogich mieszkańców stanu. Każdego ranka opuszczają oni swoje wioski i udają się do kopalni, często odległych o wiele kilometrów, by szukać szczęścia pod ziemią.
Niektórzy znajdują tam tylko śmierć.
Im głębiej kopiesz, tym większe kawałki minerału znajdujesz. Ale z każdym kolejnym metrem, z każdym kolejnym uderzeniem kilofa wzrasta ryzyko zawalenia się kamieniołomu. Zwykle wyrobiska nie mają żadnych zabezpieczeń, a pracujący w nich ludzie nie mają co liczyć nawet na kaski. Praca pod ziemią to jak igranie z ogniem. Szacuje się, że każdego miesiąca przy wydobyciu miki ginie w Indiach kilkadziesiąt osób. Wiele z nich zostaje pogrzebanych żywcem. Wiele z nich to dzieci.
Większość kopalni miki w tym kraju formalnie nie istnieje. Centrum na Rzecz Badań Wielonarodowych Korporacji (SOMO) szacuje, że ponad 80 procent minerału wydobywanego w regionie pochodzi z nielegalnych kamieniołomów. Kopalnie to za dużo powiedziane. To po prostu głębokie i śmiertelnie niebezpieczne doły. Niektóre tak małe, że ledwie można się w nich zmieścić, inne ogromne, jakby wykopane przez koparkę. Większość z nich ukryta jest głęboko w dżungli, by służby nie mogły ich namierzyć.
Gdy "kopalnia" zostanie całkowicie wyeksploatowana i "górnicy" nie znajdują w niej więcej miki, przenoszą się w inne miejsce. Zostawiają za sobą jedynie rozległe wyrwy niczym jaskinie porzucone przez koczownicze plemię. Czasem zdarza się jednak, że trafią na prawdziwą żyłę złota. Wtedy kopią głębiej, i głębiej, i głębiej, jakby chcieli dokopać się do piekła.
Wypadki w kopalniach miki są na porządku dziennym. Zagrożenie czyha wszędzie. Między skałami kryją się jadowite skorpiony i węże, a w powietrzu unosi się szkodliwy kwarcowy pył, który robotnicy - w tym dzieci - wdychają. Po zmroku wracają do domów z męczącym kaszlem. Praca w takich warunkach może prowadzić do poważnych chorób układu oddechowego: astmy, gruźlicy, a nawet nowotworów. Gdy robotnicy zachorują, ich rodziny są zmuszone przeznaczyć ostatnie oszczędności - o ile je w ogóle mają - by zapłacić za leki i hospitalizację. Na wsparcie nie mają co liczyć. A gdy pieniądze się kończą, co zwykle nie trwa długo, zaczynają się zadłużać. Jest tylko jeden sposób, by spłacić wierzycieli - wydobywać więcej miki. Do tego potrzebna jest każda para rąk w rodzinie, nawet tych dziecięcych.
- Wydobycie miki w Indiach jest nie tylko skażone pracą dzieci, ale także niewolą za długi dorosłych. Firmy muszą zdawać sobie sprawę z nielegalnych praktyk wykorzystywanych w ich łańcuchach dostaw - mówi Aidan McQuade z organizacji Anti-Slavery International. Jak dodaje, branża powinna zadbać o to, by ludzie pracujący przy pozyskiwaniu miki otrzymywali godną pensję i nie musieli wpadać w pułapkę długów, przez którą są zmuszeni werbować do pracy swoje dzieci.
Szacuje się, że w Indiach, głównie w stanach Bihar i Jharkand, przy wydobywaniu miki pracuje około 20 tysięcy nieletnich.
Zmowa milczenia
Droga miki z kopalni na półkę w drogerii jest kręta. Wydobyta z ziemi trafia do miejscowych sortowni. Stamtąd ląduje w rękach pośredników (nierzadko kilku), którzy następnie sprzedają ją eksporterom. Na samym końcu surowiec kupują firmy, które wykorzystują go w swoich produktach. Większość z nich utrzymuje dane swoich dostawców w tajemnicy.
Wiele koncernów kosmetycznych promuje swoje marki jako ekologiczne i etyczne. Na ich opakowaniach można znaleźć oznaczenia "produkt przyjazny dla środowiska" lub "cruelty free" (dosłownie "wolny od okrucieństwa", czyli "nietestowany na zwierzętach"). Tymczasem często na liście jego składników widnieje mika, którą gołymi rękami wydobywały dzieci zmuszone do niewolniczej pracy.
Duńska organizacja pozarządowa DanWatch, zajmująca się badaniem i dokumentowaniem konsekwencji globalnych działań prowadzonych przez korporacje, kilka lat temu postanowiła wziąć pod lupę szesnaście firm kosmetycznych obecnych na duńskim rynku. W 2014 roku opublikowała raport "Who suffers for beauty", w którym przedstawiła wyniki swojego śledztwa.
Dwanaście ze wspomnianych koncernów nie mogło lub nie chciało ujawnić, gdzie wydobywana jest mika, która trafia do ich kosmetyków. Firmy te "nie były w stanie wykluczyć, że pochodzi ona z nielegalnej pracy dzieci" - czytamy w raporcie. Na niechlubnej liście znalazł się między innymi L'Oréal - największy producentów kosmetyków na świecie. DanWatch ustalił, że francuski koncern, do którego należą marki takie jak Lancôme, Helena Rubinstein czy Yves Saint Laurent, kupuje surowiec od niemieckiej firmy farmaceutycznej i chemicznej Merck oraz chińskiej firmy Kuncai. Obie zaopatrują europejski rynek kosmetyczny i obie uchodzą za największych nabywców miki z indyjskich stanów Bihar i Jharkhand.
Wyniki dochodzenia duńskiej organizacji to jedynie czubek góry lodowej. Bardzo prawdopodobne, że minerał wydobywany rękami dzieci znajduje się w produktach wielu innych firm - nie tylko kosmetycznych - których używamy każdego dnia. Źródłem problemu jest model handlu miką, w którym pośrednicy sprzedają kruszec większym korporacjom. To sprawia, że koncerny mogą pozyskiwać mikę bez potrzeby bezpośredniego kontaktu z firmami wydobywczymi łamiącymi prawa człowieka. W ten sposób, zasłaniając się niewiedzą, uchylają się od odpowiedzialności.
Walka, którą przegrywamy
O problemie zrobiło się głośno siedem lat temu. Od tamtego czasu, pod wpływem kolejnych analiz, materiałów dziennikarskich i kampanii społecznych, część firm na rynku kosmetycznym podjęła kroki w celu zwiększenia kontroli swoich dostawców.
Trzy lata po publikacji raportu DanWatch firma Merck przy współpracy z innymi koncernami z branży, w tym H&M i Chanel, powołała do życia projekt pod nazwą Responsible Mica Initiative. Organizacja, licząca obecnie blisko 70 członków, postawiła sobie za cel całkowite wyeliminowanie pracy dzieci z łańcucha dostaw miki do 2022 roku. Szanse na jego realizację są jednak niewielkie.
Mamy 2021 rok. Liczba dzieci zmuszanych do pracy w ciągu ostatnich czterech lat wzrosła o osiem milionów, po raz pierwszy od dwóch dekad - alarmuje UNICEF. Dziś na całym świecie jest ich 160 milionów. Blisko połowa pracuje w skrajnie niebezpiecznych warunkach.
- Przegrywamy walkę z pracą dzieci, a ostatni rok jej nie ułatwił. Teraz, w drugim roku pandemii, globalnych blokad, zamykania szkół, zakłóceń gospodarczych i kurczących się budżetów, rodziny są zmuszone do dokonywania bolesnych wyborów - przyznała niedawno Henrietta Fore, dyrektor wykonawcza UNICEF.
Dokładna liczba dzieci zatrudnionych w kopalniach miki na świecie pozostaje tajemnicą.
- Nie sądzę, by sytuacja tych dzieci w ciągu ostatnich lat uległa poprawie. Coś się jednak zmieniło - problem został nagłośniony. Jeszcze kilka lat temu nikt o nim nie słyszał, nikogo nie obchodził los tych dzieci. Nikt nic nie robił w tej kwestii, nikt nie był gotów wyłożyć na to pieniędzy. To się zmieniło. Od paru lat widzimy zaangażowanie partnerów i mobilizację państw. Część firm podejmuje kroki, by oczyścić swoje łańcuchy dostaw - mówi Magazynowi TVN24 Jean-Benoit Manhes, zastępca przedstawiciela UNICEF na Madagaskarze. Przyznaje jednak, że z dużymi koncernami jest łatwiej. - One mają w tym interes, mają reputację, którą muszą chronić. Trudniej kontrolować liczne rozdrobnione i rozsiane po świecie mniejsze firmy - zaznacza.
I dodaje: - Dopóki w życiu tych dzieci nie nastąpi realna zmiana, nasza misja będzie trwać.
Autorka/Autor: Monika Winiarska
Źródło: Magazyn TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Supratim Bhattacharjee / Zuma Press / Forum