Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka oświadczył w piątek, że należy zwolnić 25 proc. urzędników państwowych w całym kraju. Jego zdaniem jest to nieuniknione.
Według prezydenta w aparacie państwowym powinni zostać ci, którzy się starają i dobrze pracują. - Ten, kto wiarą i prawdą służy państwu i narodowi, powinien pracować w aparacie państwowym. Tam powinni pracować tylko tacy ludzie - oświadczył. Prezydent przywołał jako negatywny przykład sytuację w niektórych państwach zachodnich. - Powiem otwarcie: lepiej zrobić to samemu, z własnej inicjatywy, niż tak, jak to się robi w Grecji, Portugalii i innych miejscach - powiedział. "Leniwi" urzędnicy bez rekompenaty Łukaszenka zapowiedział, że zwalniani nie będą mogli liczyć na żadne rekompensaty z tego tytułu. - Żadnych ulg, przywilejów ani wypłat dla zwolnionych pracowników państwowych nie będzie. Jakie tu można dawać wypłaty? Skąd wziąć na nie pieniądze? - oznajmił. Przyznał przy tym, że zarobki urzędników państwowych są "niedopuszczalnie niskie, po prostu żadne". Jego zdaniem podnieść je można tylko optymalizując liczbę zatrudnionych. Eksperci od dłuższego czasu ostrzegają, że jeśli pensje urzędników nie zostaną podniesione, zacznie się masowy odpływ specjalistów za granicę lub do sektora prywatnego. Jak podkreśla dziennik "Biełorusskije Nowosti", obecne zarobki białoruskich urzędników państwowych są znacznie niższe niż w Rosji czy Kazachstanie, z którymi Białoruś od 1 stycznia 2012 r. tworzy Wspólną Przestrzeń Gospodarczą. Według danych gazety pensja dyrektora departamentu w kazachskim ministerstwie wynosi równowartość 1500 USD, a w Rosji jeszcze więcej. Tymczasem na Białorusi sięgała ona pod koniec 2011 roku 3,8-4 mln rubli, czyli ok. 450 USD.
Autor: dp/tr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN/Eastway-Reporter-EastNews